Żurek
Zaraz po wyjściu z samochodu Marcel pobiegł do swojego pokoju. Szybko się przebrał.
- Marcel, Nikodem! Obiad! - zawołała Danuta.
Chłopcy prędko zbiegli na dół po schodach. Usiedli przy stole, jeden z prawej, a drugi z lewej strony Franciszka.
- Jak tam było dzisiaj w szkole? - odezwała się babcia chłopców.
- Dobrze, dostałem czwórę z matmy, co nie tato? - rzekł Marcel zwracając się do ojca siadającego tuż obok niego.
- Dobrze, to mało powiedziane - rzekł Szymon biorąc do ręki pajdę suchego chleba. - Pochwal się babci i dziadkowi, co zrobiłeś...
- Myślałem, że to atrapa... Sam mówił, że nie musi ich nosić... - westchnął chłopiec. - Żurek? Nie będę jadł.
Szymon zdenerwował się. Patrząc Marcelowi w oczy uderzył otwartą ręką w stół.
- No, jem! - wrzasnął chłopiec z nerwami biorąc do ręki łyżkę, która po chwili spadła mu na podłogę.
- Marcel! Zbiera ci się! - rzekł Szymon podniesionym głosem.
- Nie od dziś...
Szymon podniósł się z krzesła. Chwycił syna za łokieć. Bez słowa zaprowadził go do swojej sypialni. Chłopiec stanął między szafą a łóżkiem. Schylił nisko głowę. Czuł, że lanie wisi w powietrzu.
- Co z tobą? - rzekł Szymon patrząc chłopcu głęboko w oczy. - Jak ty się zachowujesz, co? Najpierw ta akcja z krzesłem, potem z okularami! Mówię do ciebie!
Marcel spojrzał na czarny, skórzany pasek umieszczony za szlufkami spodni ojca. Mimowolnie w jego oczach pojawiły się łzy.
- Nie płacz. Obiecałem, że będę wobec ciebie bardziej wyrozumiały i dotrzymam słowa. Ale smyku, moja wyrozumiałość ma granice. Zapamiętaj to sobie.
Marcel kiwnął dwukrotnie głową. Szymon przytulił go.
- Nie becz - rzekł czułym głosem. - Już dobrze... Chodź, zjemy obiad i polecisz na dwór pobawić się z Misiem...
- Tata, ja nie lubię żurku... - rzekł Marcel wybuchając płaczem.
- To dzisiaj polubisz... Chodź...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro