Zabawa w chowanego
Było późne popołudnie. Szymon obszedł dom dookoła. Przyjrzał się schnącemu fundamentowi. Oczyma wyobraźni już widział podwójny garaż i rozbudowane piętro. Uśmiechnął się na widok idących w jego kierunku Marcela i Nikodema.
Obaj chłopcy byli rozbawieni. Popychali się i szturchali. Tuż za nimi podążał Misiu.
- Heja, tata! - odezwał się Marcel. - Jest sprawa.
- Słucham cię.
- Poszlibyśmy z Nikodemem nad wodę się trochę pobawić... Ale nie wiemy, czy możemy - rzekł chłopiec.
- No, możecie, ale proszę nie za długo. Okej?
- Okej!
Chłopcy uśmiechnęli się do siebie.
- Jakby co to Misiu idzie z nami - zakomunikował Marcel.
- A Monster? Niko, mówiłeś, że będziesz się nim zajmował, i co? - rzekł Szymon.
Jedenastolatek wzruszył ramionami.
- No to go wezmę - rzekł.
- No to go weź.
- Ale nie wiem, gdzie jest, to niech lepiej zostanie w domu.
Szymon uśmiechnął się. Chłopcy pobiegli w stronę jeziora. Marcel wziął Misia na ręce.
- Myślisz, że będą chcieli bawić się z nami w chowanego? - rzekł. - Wczoraj ich olaliśmy...
- Na pewno będą chcieli - odparł Nikodem. - Jak będzie nasza kolejka na chowanie się, to wejdziemy na dach od altanki?
- No jasne! Tylko ciekawe, co zrobimy z Misiem... Może gdzieś go zamkniemy... Ale gdzie?
- Ej! W tej ziemiance, gdzie był bimber!
- Nie! Tam na pewno nie. Misiowi źle się kojarzy to miejsce... Był tam więziony... Nie, Misiu? - rzekł chłopiec całując pieska po pyszczku.
- To najwyżej weźmiemy go ze sobą na dach...
- No co ty? Widziałeś kiedyś, żeby pies chodził po dachach?
- Nie, ale kto mu zabroni? Ja na pewno nie!
- No, ja też nie... Misiu może sobie chodzić, gdzie chce. Tak, Misiulku?
Po kilku minutach marszu chłopcy dotarli na miejsce. Na podwórku Młynarczyków panował gwar. Amelia woziła w wózku po Kornelu Magdalenę i Julię. Bartosz siedział między mamą a ciocią na ławce przed domem. Janek rozpalał ognisko.
- O! Dobry wieczór! - zawołał ojciec Oliwera. - Chłopaki są w domu.
Amelia prędko podbiegła do Marcela. Dała mu całusa w usta. Zarówno Janek, jak i Emilia zaniemówili. Marcel również był w szoku .
- Panienko! - zawołał Janek. - Wszystko dobrze z twoją głową? Co to miało być?
Dziewczynka zarumieniła się.
- Nic - odpowiedziała.
- Jak to nic? Nie za wcześnie na takie czułości, co? Niech no jeszcze raz zobaczę! - przygroził jej. - A tobie co tak wesoło? - zwrócił się tym razem do Marcela.
- Nie jest mi wesoło - odparł chłopiec momentalnie zmieniając wyraz twarzy na poważny.
- Janek, zostaw go - odezwała się Emilia. - A ty, młoda damo, zastanów się trochę nad sobą!
Amelka wytknęła na matkę język. Zrobiła to tak, by Janek tego nie zauważył.
- Zaraz wstanę do ciebie! - powiedziała Emilia.
Amelia udała, że tego nie słyszy.
- Dokąd idziemy? - zwróciła się do Marcela.
- Chcieliśmy się bawić z wami w chowanego - rzekł Nikodem. - Zawołasz chłopaków?
- No! - odparła.
Pobiegła w stronę domu. Po chwili była już z powrotem. Przyprowadziła Aleksa i Oliwera. Chłopcy uścisnęli sobie dłonie, jednak zarówno Marcel jak i Nikodem doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że owe uścisku nie świadczą o przyjaznych zamiarach.
- Chcecie się z nami bawić? - odezwał się Oliwer. - Fajnie. Im więcej osób bawi się w chowanego tym lepiej...
- Magda, Jula! Bawicie się z nami w chowanego? - odezwała się Amelia.
Obydwie małolaty natychmiast zjawiły się przy dziesięciolatce.
- Ja liczę do dziesięciu! - zawołała Julka.
- Okej! Super! To my się chowamy. Zaklepywanka przy altance! - rzekł Oliwer.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie.
- Czemu przy altance? - odezwał się Nikodem. - Nie lepiej, żeby zaklepywanka była przy studni?
- Zawsze jak się bawimy w chowanego to zaklepywanka jest przy altance - oświadczyła Amelia.
- Przy altance? Beznadzieja! - rzekł Marcel pukając się ręką w czoło. - To my się jednak nie bawimy...
- Dobra! Niech będzie przy studni - oznajmił Oliwer. - Zaklepywanka przy studni! - powtórzył głośniej.
Julia podbiegła do studni. Zakryła twarz rękoma. Zaczęła głośno liczyć.
Dzieciaki rozbiegły się. Marcel wziął Misia na ręce. Stanął z tyłu altanki. Z niecierpliwością patrzył jak jego brat wspina się po drewnianym domku.
- Podam ci Misia... - szepnął podnosząc pieska w górę.
- Coś ty... Nie sięgnę go... - rzekł Nikodem.
- Nie zostawię tu Misia...
- Dziesięć! - krzyknęła Julia.
Marcel ukrył się w krzakach rosnących tuż przy altance. Słyszał kroki przechodzącej tamtędy małej Julii.
- Ona w życiu nas nie znajdzie... - szepnął, gdy dziewczynka się nieco oddaliła. - Ona za cienka jest... W dodatku, to dziewczyna...
Nikodem uśmichnął się.
- Żałuj, że cię tu nie ma... Wiesz, jak zarąbiście... Jacie nie mogę... Nie zgadniesz, co znalazłem...
- Co tam masz?
- Papierosy Winston... Prawie cała paczka... Ciekawe czyja. Albo Bartka albo Oliwera...
- Pewnie Oliwera... Daj te papierosy... Zaraz je zniszczymy...
- Chyba żartujesz... Wezmę je sobie... Może się przydadzą... - rzekł Nikodem wsuwając papierosy do kieszeni spodni.
- Niko, wyrzuć je... Jak tata je u ciebie znajdzie, zabije cię.
- Nie znajdzie...
- Tak, jak nie znalazł butli z winem w domku na drzewie... Cicho...
Wtem obok altanki przebiegła Julia. Dziewczynka głośno płakała. Emilia wyszła jej naprzeciw.
- Co się stało? - spytała tuląc do siebie zapłakane dziecko.
- Wszyscy mi się pochowali - powiedziała głośno łkając.
- Czego ona znowu ryczy? - rzekł Janek dokładając do ogniska nieduże kawałki drewna.
- Bo mi się pochowali...
- Kto ci się pochował?
- Bawią się w chowanego... - wyjaśniła Emilia.
Janek wstał z przykucku. Wziął córkę na ręce.
- Tata pomoże ci poszukać wszystkich. Stare barany się pochowały, a mała dziewczynka ma ich szukać... - rzekł niosąc sześciolatkę w stronę altanki.
- Zawołamy pieska Marcela i Marcel od razu się nam znajdzie... Misiu!
Marcel natychmiast chwycił swojego czworonoga za pysk. Misiu zaskomlał.
- O! Jest Marcel! - rzekł Janek z uśmiechem na twarzy.
Chłopiec ruszył w stronę studni jak wystrzelony z orbity.
- Raz, dwa, trzy! Za siebie! - krzyknął uderzając ręką o studnię.
Julii łza zakręciła się w oku.
Międzyczasie z drugiego końca podwórka nadciągnęli Oliwer i Aleks. Chłopcy zaklepali się, po czym pobiegli za Jankiem szukać pozostałych uczestników zabawy. Amelia wraz z Magdaleną schowały się za jednym z pobliskich drzew. Śmiech dziewczyn zdradził ich kryjówkę.
- To kto nam jeszcze został? - rzekł Janek zwracając się do Oliwera.
- Nikodem... Nigdzie go nie ma - rzekł chłopiec.
- To szukajcie go...
Janek postawił Julię na ziemi.
- Kto znajdzie Nikodema ten dostanie pierwszą kiełbaskę!
Marcel spojrzał na Misia. Nie chciał wydać kryjówki brata, ale wiedział, że Misiu zasłużył na to, by dostać kiełbaskę z grilla.
Chłopiec wziął trzy głębokie oddechy, po czym skierował rękę w stronę altanki.
- Tam jest! - zawołał. - Nikodem jest na dachu od altany!
Janek momentalnie skierował wzrok w górę. Dostrzegł Nikodema.
- Czyś ty zgłupiał?! - wrzasnął zdenerwowany.
Po chwili stał już przy drewnianej konstrukcji. Wyciągnął obydwie ręce w stronę Nikodema.
- Skacz, złapię cię! - rzekł. - No, już!
Nikodem wskoczył w ramiona Janka. Mężczyzna postawił go na ziemi.
- Możesz mi powiedzieć, jak sześcioletnia dziewczynka miała cię znaleźć na dachu altany? - rzekł patrząc Nikodemowi w oczy.
Chłopiec nic nie odpowiedział. Schylił nisko głowę.
- Masz szczęście, że nie spadłeś stamtąd i, że ten daszek się nie zawalił pod twoim ciężarem! Masz coś do powiedzenia, czy będziesz tak stał i milczał?
- Przepraszam - rzekł Nikodem.
Janek machnął ręką, po czym podszedł z powrotem do ogniska. Usiadł na pieńku.
- Dzieciaki! Chodźcie sobie smażyć kiełbaski! - zawołał.
Rozdał każdemu po jednym, długim kiju. Marcel i Nikodem usiedli obok siebie.
- Dzięki, że mnie wydałeś - rzekł Nikodem spoglądając na brata z obrazą.
- To przez niego... - rzekł Marcel wskazując ręką na Misia. - Chciałem, żeby dostał kiełbaskę jako pierwszy... I dostanie... Sory, Niko.
Na dworze robiło się ciemno i chłodno. Żar płomieni ogrzewał siedzących przy ognisku dzieciaków. W pewnym momencie do Nikodema podszedł Oliwer. Był zdenerwowany.
- Niko, czy ty coś znalazłeś tam na dachu? - spytał.
- Nie, a co miałem znaleźć? - odparł Nikodem.
- Lotkę, czy coś takiego...
- Nie. Nic nie znalazłem...
Oliwer odetchnął z ulgą, po czym poszedł z drugiej strony ogniska.
- I co chłopaki? Skończyły się wam wakacje - odezwał się Janek. - Jak do szkoły będziecie dojeżdżać? Z ojcem autem czy autobusem?
- A będzie jeździł autobus do szkoły? To autobusem! - odparł Marcel.
- Autem - szepnął Nikodem.
- Autobusem... - poprawił go Marcel. - A Aleks, Oliwer i Melka będą jeździć autobusem? - spytał z błyskiem w oczach.
- No, tak...
- Super... Muszę pogadać z tatą.
- Janek, o ósmej miałeś zadzwonić do Kowalczyka... - odezwała się Emilia. - Jest za pięć. Przynieść ci telefon?
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie. Obaj bez słowa podnieśli się z obalonego pnia.
- To my musimy już wracać do domu... - rzekł Marcel. - Chodź piesku! Do widzenia!
- Do widzenia!
- Na razie! - odezwała się Amelia.
Chłopcy pobiegli prosto w stronę domu. Marcel dmuchał na kiełbasę. Wiedział, że piesek mógłby poparzyć sobie żołądek, gdyby zjadł coś bardzo gorącego.
- Misiu, wytrzymaj jeszcze trochę... Zaraz zjesz - rzekł.
- Nie no, masakra! Na bank jest już po ósmej. Wczoraj o tej godzinie leżeliśmy w łóżku... - odezwał się Nikodem.
- Światło się świeci na tarasie i w salonie... To po nas... Kurcze... Mamo, ratuj... - szepnął Marcel. - Niko, czekaj...
Marcel przykucnął przy swoim psie. Przełamał kiełbasę na pół.
- To dla ciebie, a reszta dla Monsterka... - rzekł. - Zobacz, jak mu smakuje... Chciałeś jeszcze? Nie, nie... Musisz nauczyć się dzielenia...
- Marcel, chodźmy już do domu... Ja mam karę, spanie przed ósmą - rzekł Nikodem marszcząc jasne brwi.
- No, okej...
- Kurcze, ale się boję...
- Bój się, bój! - zaśmiał się Marcel. - Monster! Chodź po kiełbasę!
Chłopcy zbliżyli się do domu. Szymona nie było na tarasie. Nikodem chwycił Misia. Trzymał go w czasie, gdy Monsterek jadł swoją połowę kiełbaski. W przeciwnym wypadku mogłoby dojść do walki psów.
- To teraz smutne miny... - szepnął Marcel pochylając głowę na dół.
Nikodem uczynił to samo. Obaj chłopcy nacisnęli na klamkę, po czym nieśmiało weszli do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro