Wuef i po wuefie
Marcel upadł z wielkim hukiem. Momentalnie przy chłopcu zjawił się zarówno wuefista jak i wszyscy chłopcy. Tymoteusz pochylił nisko głowę.
- Nie chciałem go kopnąć. Nadwinął się... - rzekł patrząc na nauczyciela.
- Jak nie chciałeś, debilu?! Zdarłem sobie kolano przez ciebie! - wrzasnął Marcel chwytając się ręki wuefisty.
Nauczyciel przyjrzał się nodze Marcela.
- Nic ci nie będzie - rzekł.
- Specjalnie mnie kopnął... - odparł chłopiec przez zaciśnięte zęby.
Jaworski zaprowadził chłopca do higienistki. Kobieta przemyła mu ranę wodą utlenioną. Nakleiła nieduży plaster na skaleczone miejsce.
- Możesz wracać na lekcję - powiedziała.
Marcel skinął głową. Bez słowa wyszedł z sali zabiegowej. Dwie minuty później był już w sali gimnastycznej.
Usiadł na ławce rezerwowych. Z zazdrością patrzył na kolegów grających w piłkę nożną. Wiele by dał, by móc strzelić chociaż jednego gola albo sfaulować Tymoteusza.
Od kilka minut żaden z grających nie strzelił ani jednego gola. Marcel nie mógł na to patrzeć. Podszedł do wuefisty. Spytał, czy może przyłączyć się do gry. Nauczyciel zgodził się.
Marcel dołączył do drużyny w której grali Kornel, Nikodem, Kamil i Tymoteusz. Chłopiec szybko zapomniał o swojej kontuzji. Biegał od jednej bramki do drugiej. Miał nadzieję, że uda mu się w końcu przejąć piłkę.
- Tymek! Podaj! - krzyknął podnosząc obydwie ręce w górę.
Tymoteusz biegł kopiąc przed sobą piłkę. Nie zamierzał nikomu jej podawać, a już na pewno nie Marcelowi. Przygotowywał się do strzału, gdy nieoczekiwanie ujrzał Marcela biegnącego w jego kierunku. Jasiński próbował odebrać mu piłkę.
- Ej! Jestem z tobą w drużynie! - krzyknął Tymek.
- To czemu mi nie podajesz?! - wrzasnął Marcel.
Tymoteuszowi udało się okiwać Marcela. Zadowolony kopnął piłkę. Dwie sekundy później poczuł, przeszywający ból na prawej łydce. To Marcel kopnął go w nogę.
Tymek rozpłakał się.
- Jasiński! A ty co?! - krzyknął Tomasz Jaworski, wuefista.
Mężczyzna pomógł Tymkowi się podnieść. Dokładnie przyjrzał się nodze sfaulowanego ucznia. - Nie możecie za siebie?! Jeden drugiego kopie! Co to ma być?!
Marcel wsunął ręce do kieszeni spodenek. Nie zamierzał tłumaczyć się z tego, co zrobił. Bez słowa poszedł w stronę kanciapy, w której znajdowały się sprzęty gimnastyczne.
- Jasiński! Wróć się! - wrzasnął nauczyciel.
Chłopiec odwrócił się na pięcie. Obrażony zbliżył się do wuefisty.
- Co? - odezwał się.
- Kopnął cię ktoś kiedyś w nogę?! Co? Gracie w jednej drużynie, a nie potraficie się zgodzić? Co mam z wami zrobić?
- Niech grają w dwóch drużynach - odezwał się Nikodem.
- Weź się nie odzywaj... - rzekł Marcel pukając się ręką w czoło.
Wtem rozległ się dzwonek na przerwę. Wszyscy z wyjątkiem Tymka i Marcela ruszyli w kierunku szatni.
Nauczyciel jeszcze raz skierował wzrok na Tymka. Chłopiec otarł ostatnie łzy.
- Mocno boli cię ta noga? - spytał.
- Nie, da się przeżyć...
- Jasiński, daj dzienniczek!
Marcel zacisnął zęby. Zdenerwował się. Poszedł do szatni, gdzie znajdował się jego plecak. Nie zaniósł jednak nauczycielowi dzienniczka. Zamiast tego, szybko się ubrał, po czym pobiegł na dwór, na boisko.
W mgnieniu oka dostrzegł Nikodema stojącego przy barierkach w towarzystwie Oli i Gabrysi. Obydwie dziewczyny były podobnie ubrane. Miały też identycznie splecione włosy.
- Jawor kazał mi dać mu dzienniczek. Bez przesady... - westchnął Marcel rzucając plecak na trawę. Uwiesił się na pomalowanej na zielono barierce.
Nim Nikodem zdążył cokolwiek odpowiedzieć, przy grupce dzieciaków zjawił się Tymoteusz. Chłopiec zmierzył Marcela wzrokiem.
- Na następnej przerwie widzimy się w kiblu...
- Jak będę chciał to się widzimy - rzekł Marcel.
- Boisz się mnie...
Marcel puścił barierkę. Wytarł ręce w spodnie.
- Kto? Ja? Ciebie? - rzekł podchodząc do Tymoteusza. Bez ostrzeżenia przyłożył chłopakowi zaciśniętą pięścią w nos.
Gabrysia i Aleksandra natychmiast stanęły w obronie Tymka.
- Marcel, przestań! - krzyknęła Gabi. - Odbiło ci? Nikodem, biegnij po pana!
Tymek przetarł ręką nos. Zobaczywszy krew, rzucił się z pięściami na Marcela. Chłopcy zaczęli się bić. Dopiero po kilku minutach dyżurujący na boisku nauczyciele dostrzegli niecodzienną sytuację.
Lingwista rozdzielił bijących się chłopców. Klaudia Studzińska z przerażeniem patrzyła na ubrudzoną od krwi twarz Tymoteusza.
Michał Konarski chwycił obydwu chłopaków za ręce. Zaprowadził ich do pokoju nauczycielskiego, gdzie znajdował się ojciec Marcela.
- Szymon, zobacz, kogo ci przyprowadziłem - rzekł nauczyciel języka angielskiego. - Pobili się na boisku...
Szymon zmarszczył brwi.
- O co poszło? - spytał wprowadzając obydwu do pokoju. Wyciągnął z szafki apteczkę. Podał Tymoteuszowi gazę.
- Przyłóż do nosa - rzekł. - Pytam się, o co poszło - dodał spoglądając na syna.
- Chciał się bić... Gabi, Ola i Niko mogą potwierdzić. Przyszedł do mnie i powiedział, że chce się bić. To dostał w gębę...
- Tak było? - rzekł Szymon przyglądając się Tymkowi.
- Tak... Bo mnie kopnął na wuefie w nogę i to z całej siły.
- Bo on mi najpierw podłożył nogę. Pani higienistka może potwierdzić - odparł Marcel.
- Chłopaki, dość. Zaraz zadzwonię po twojego ojca, żeby po ciebie przyjechał - rzekł Szymon patrząc Tymkowi w oczy. - A z tobą porozmawiam sobie w domu! - dorzucił kierując wzrok na syna.
- I dobrze - westchnął Marcel.
Szymon wziął głęboki oddech, po czym wyszedł z chłopakami z pokoju nauczycielskiego. Zaprowadził ich do swojego gabinetu. Wykonał telefon do ojca Tymoteusza. Mężczyzna powiedział, że za moment przyjedzie odebrać syna.
Tak też się stało. Zaraz po tym, Tymek i jego ojciec opuścili budynek szkoły, Szymon spakował swoje rzeczy do torby.
- Co ci strzeliło do głowy, żeby bić Tymoteusza? Co?
- Nic...
- Biegiem do auta!
Marcel wyszedł z gabinetu ojca. Zgodnie z jego poleceniem pośpieszył w stronę parkingu. Z daleka ujrzał Nikodema opartego o maskę samochodu taty.
- I co? - odezwał się jasnowłosy chłopiec.
- No co, no? Gówno - odparł Marcel wyjmując złotówkę z kieszeni spodni. - Przerysować? - zaśmiał się przykładając pieniążek do boku auta.
Wtem obaj chłopcy ujrzeli zmierzającego w ich kierunku Szymona. Mężczyzna był zdenerwowany. Niósł plecak Marcela.
- Ja mam pamiętać o twoim tornistrze?! - rzekł mężczyzna podniesionym głosem.
- Nie musisz...
Szymon i jego synowie wsiedli do auta. Zapięli pasy. Mężczyzna uruchomił silnik. Wyjechał ze szkolnego parkingu.
Marcel utkwił wzrok w bocznej szybie.
- Trochę mnie dzisiaj nosiło - westchnął.
- No... - rzekł Szymon nie odrywając wzroku od drogi.
- Głupio się zachowywałem...
- Głupio to mało powiedziane - odezwał się Nikodem.
- Na temat twojego zachowania porozmawiamy sobie w domu...
- Pamiętasz, że obiecałeś, że będziesz dla nas wyrozumiały?
- Pamiętam... - rzekł Szymon krótko.
Chłopcy spojrzeli na siebie. Nikodem uśmiechnął się. Marcel przełknął głęboko ślinę. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że przegiął.
Po kilkunastu minutach jazdy Szymon zaparkował auto przed domem w Zajezierzu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro