Sobotni ranek
Punktualnie o godzinie ósmej pod domem Jasińskich zaparkował niebieski opel Astra. Z samochodu wyszli Mariusz, jego stały pomocnik Jarek oraz dwaj chłopcy - jedenastoletni Piotr i dziewięcioletni Sebastian.
Mariusz zapukał dwukrotnie do frontowy drzwi. Nie czekał jednak, aż gospodarze zaproszą go do środka. Wprowadził chłopaków do salonu, gdzie Marcel i Nikodem jedli śniadanie w towarzystwie Franciszka i Danuty.
- Chłopaki, co się mówi? - odezwał się Mariusz.
Dwaj kręconowłosi chłopcy powiedzieli nieśmiało "dzień dobry". Marcel i Nikodem uśmiechnęli się do siebie.
- Sobota jest, to przywiozłem moich dzieciaków. U nas w blokowisku nie mają, gdzie się wyszaleć...
- Jacy podobni do taty - odezwała się Danuta. - Po ile macie lat?
- Ja mam dziesięć - rzekł młodszy chłopiec. - A on jedenaście...
- Ja też mam jedenaście - odezwał się Nikodem.
- Może chłopcy są głodni. Zaraz zrobię im po kanapce.
- A z czym? - spytał dziewięciolatek.
- A z niczym. Dopiero, co mieliście w domu śniadanie. Trzeba było jeść - rzekł Mariusz. - A Szymon gdzie? Rozłożyło go?
Danuta kiwnęła głową.
- Wyleżałby się raz a porządnie, a nie... Wciąż wychodzi z tego łóżka, jakby go parzyło - powiedziała.
Mariusz pokiwał głową, po czym skierował wzrok na młodszego syna.
- No, ładnie mi się tu proszę zgadzać z kuzynami. Ja się biorę do roboty - rzekł.
Powiedziawszy te słowa, Mariusz wyszedł z domu. Marcel uśmiechnął się do Sebastiana.
- Chcesz? Możesz wziąć ode mnie jedną kanapkę - rzekł. - I pół herbaty...
Dziewięciolatek kiwnął głową. Usiadł przy stole naprzeciw Marcela.
- Ja zrobię chłopakom herbatkę - odezwała się Danuta. - Kanapki też wam zrobić?
- Nie, no... Dopiero, co jedliśmy w domu śniadanie - rzekł Piotrek. Dziękujemy...
- Babcia, jak zjemy to byśmy poszli z chłopakami na dwór - odezwał się Nikodem.
- No! - zawołał Marcel. - Mamy prawdziwą tratwę, domek na drzewie, trampolinę!
- Domek na drzewie? - powtórzył najmłodszy z chłopców. - Pójdziemy tam?
- No, pewnie - rzekł Nikodem.
- Tylko co będziemy robić? - powiedział Marcel po chwili. - Nic nam tu nie wolno - dodał.
Danuta i Franciszek spojrzeli na siebie. Po chwili skierowali wzrok na wnuka.
- No co, no? W tortury nie wolno, w wyścigi rowerami nie wolno, skakać do wody na główkę nie wolno...
- Wspinać się po słupie też nie wolno - odezwał się Nikodem.
- Nie wolno przebijać opon od rowerów...
- Nie wolno jechać do starego młyna... - dopowiedział Nikodem.
- Bić się nie wolno... I nie wolno mówić do siebie "debilu" i "czubie"...
- Biedne te nasze dzieci - westchnął Franciszek. - Chyba będzie trzeba im wymyślić jakieś zajęcie, bo nam się tu dzisiaj zanudzą...
- W piłkę możecie grać? - rzekł Piotrek po chwili.
- No, możemy... - odparł Nikodem.
- Z tymi pieskami możecie się bawić?
- Tak, ale nie wolno ich zamykać w samochodzie - rzekł Marcel. - To znaczy Monsterka można...
- Jak można? - odezwał się Nikodem. - Nie można właśnie!
Chłopcy tak się zagadali, że nie zwrócili uwagi na wchodzącego do salonu Szymona. Mężczyzna wyciągnął z kuchennej szafki tabletki od bólu głowy.
- Miałeś w nocy gorączkę? - odezwała się Danuta.
- Nie miałem.
- Prawdę mi mów!
- Mówię prawdę. Nie miałem. Co to za dwa urwisy?
- Urwisy to są Marcel i Nikodem. Ci dwaj chłopcy są bardzo grzeczni. To Mariusza.
- Mariusz przyjechał dzisiaj? Mówiłem mu, żeby soboty sobie odpuścił...
- Ale tata powiedział, że pieniądze na drodze nie leżą - rzekł Sebastian - i, że woli już iść do roboty niż siedzieć z mamą w domu...
- Bo, kto by z nią wytrzymał cały dzień pod jednym dachem - dopowiedział Piotrek.
- Aha - westchnął Szymon nalewając sobie wody do szklanki. - Okej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro