Sobotni ranek 2
Nikodem i Marcel wyprowadzili swoich gości na podwórko. Najmłodszy chłopiec natychmiast wdrapał się na trampolinę. Skakał tak wysoko jak tylko potrafił.
- Piotrek! Zobacz! - wolał machając do brata obydwiema rękoma.
- Serio macie prawdziwą tratwę? - rzekł Piotrek kucając przy Monsterku. Pogłaskał pieska po łepku.
- No... To jest mój pies... Ma na imię Monster - odezwał się Nikodem.
- Macie więcej zwierząt?
- Mamy jeszcze Misia - oznajmił Marcel biorąc swojego pupila na ręce. - I jest jeszcze kociak, ale on łazi niewiadomo gdzie.
- A pokażecie mi tratwę? - spytał Piotrek.
Marcel podał Nikodemowi swojego psa.
- Trzymaj go!
- Nie może sobie biegać? - zdziwił się Nikodem.
- Jakby mógł, to bym ci to nie dawał! Tata!
Marcel wbiegł do domu.
- Tata! - zawołał śpiesząc w stronę Szymona.
- Co się stało?
- Czy możemy pokazać Piotrkowi tratwę? Możemy na niej popływać?
- Marcel, zaraz przyjedzie po ciebie pan Janek. Uszykowałeś już pieniądze na opony i dętki?
Chłopiec wyciągnął portfel z kieszeni spodni. Pokazał go ojcu.
- No, okej... Chłopaki mogą iść. Ty zostajesz.
- A nie może pan Janek kiedy indziej ze mną jechać po te głupie dętki?
Szymon przeciągnął się. Marcel podszedł do niego. Przyłożył obydwie ręce do policzków ojca.
- Co ty wyprawiasz? Co? - rzekł Szymon.
- Nic... Tata, a oddasz mi scyzoryk? Słowo, że będę grzeczny.
Mężczyzna uśmiechnął się.
- Nie ma takiej możliwości. Powiedziałem ci, że zwrócę ci go dopiero na wiosnę... Z tego, co kojarzę dopiero skończyło się lato...
- Tatuś...
- Nie...
- Tatu...
- Nie, powiedziałem. Marcel, nie dam ci scyzoryka... Psy szczekają. Zobacz, czy pan Janek nie przyjechał.
Marcel podbiegł do okna.
- No przyjechał - westchnął. - Tata, chłopaki przyjechali... Dam panu Jankowi kasę i sobie sam pojedzie po te dętki, co?
Wtem do domu Jasińskich wszedł Janek Młynarczyk. Mężczyzna uścisnął Szymonowi dłoń.
- No, Marcel. Wskakuj do jeepa. Możesz usiąść z przodu...
- Bo ja bym dał panu kasę i tyle... - westchnął malec.
Janek uśmiechnął się. Położył Marcelowi rękę na ramieniu.
- Nie, nie, nie, nie... Pojedziesz ze mną. Nie wymigasz się...
- No, dobrze... - szepnął chłopiec spuszczając głowę na dół.
- Janek, jest tam przed domem Nikodem? - spytał Szymon po chwili.
- Nie... Nikogo nie widziałem.
- Aha. Okej.
- To ja zabieram młodego. Chodź Marcel... Nie bój się mnie. Nic ci nie zrobię... przynajmniej tym razem...
Szymon odprowadził przyjaciela wzrokiem. Zastanawiało go to, dokąd Nikodem zaprowadził swoich gości. Chciał pójść to sprawdzić, ale nie najlepiej się czuł. Ostatecznie zdecydował, że położy się na dwie godzinki.
Wszedł do sypialni. Odgłos pracującej tarczówki nie pozwalał mu zasnąć, toteż wziął do ręki telefon.
- Kocham cię - napisał.
Nie musiał długo czekać na odpowiedź.
- A ja ciebie... Zadzwonisz?
Szymon uśmiechnął się. Położył się na drugim boku. Nie tracąc czasu, zadzwonił do żony.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro