Skarb
Była godzina czternasta, gdy Marcel i Nikodem wyprowadzili z kanciapy swoje rowery.
- Bawimy się w odkrywców? - odezwał się młodszy chłopiec.
- Jak się w to bawi?
- No, na niby, że mieliśmy mapę do skarbu, ale jak uciekaliśmy przed lawą, to wpadła nam ta mapa w sam środek wulkanu...
- Jo?
- No jo! Ja mam na imię Gustawo, jakby co, i już prawie znalazłem skarb, ale ty zgubiłeś mapę. Jestem na ciebie wściekły. Zabawa. Start.
Chłopcy wsiedli na rowery. Nie odzywając się do siebie ruszyli w stronę drogi.
- Sory, że zgubiłem tą mapę... - odezwał się Nikodem.
- Sory? Byliśmy tak blisko skarbu! Przez ciebie wszystko stracone! Chociaż, może i nie... Widzisz tą wielką górę? - rzekł chłopiec wskazując ręką na widniejący w dali stóg słomy.
- Widzę... Ta góra była zaznaczona iksem na mapie! - zawołał Nikodem.
- Właśnie!
Chłopcy popędzili rowerami w stronę stogu. Ścigali się. Jako pierwszy na miejsce dojechał Nikodem.
- Cienki jesteś - zwrócił się do brata.
- Dałem ci wygrać...
- Ta! Nigdy nie dałbyś mi wygrać. Już trochę cię znam - odparł jedenastolatek.
Wtem obydwaj chłopcy spostrzegli leżące pod stogiem dwa rowery. Marcel zmarszczył brwi.
- Wiemy, że tu jesteście! - krzyknął. - Skarb jest nasz!
- Jaki skarb? - rozległ się głos Oliwera.
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię!
Nikodem przykucnął na polnej drodze. Zabrał się za zbieranie kamieni.
- Załadować amunicję? - zawołał podbiegając pod stóg.
Marcel uśmiechnął się.
- Ognia! - zawołał.
Bracia Jasińscy zaczęli rzucać kamieniami w dwóch chłopców siedzących na stogu.
- Co za głupki! - zawołał Aleks. - Przestańcie!
Aleks i Oliwer czym prędzej zeskoczyli ze stogu. Zostawiwszy swoje rowery zaczęli uciekać w stronę domu położonego na skarpie.
- Co zrobimy z ich rowerami? - odezwał się Marcel po chwili.
- A co chcesz robić? Nic...
Młodszy chłopiec wyciągnął scyzoryk z kieszeni spodni.
- Ale z tych chłopaków debile... Nie patrzą, gdzie jeżdżą tymi rowerami... Wszystkie cztery opony przebite - zaśmiał się wbijając scyzoryk w jedną z opon.
- Marcel... Nie rób tego... - odezwał się Nikodem.
- Bo co? Właśnie, że zrobię... Niech pilnują swoich rowerów... Byle kto mógł im poprzebijać te opony... To wcale nie musiałem być ja - dodał wbijając ostrze w kolejną oponę.
Nikodem z osłupieniem patrzył na poczynania brata.
- Tylko nie mów o tym nikomu... Nie jesteś kapusiem, co nie? - odezwał się Marcel.
- Nie, nie jestem... Ale Marcel, trochę przeginasz. W autobusie przeciąłeś siedzenie... Okej. To było nawet śmieszne... Ale to, co teraz zrobiłeś już nie śmieszne...
- Jak nie? Właśnie, że jest.
- Pan Janek będzie musiał kupić cztery nowe opony... I będzie musiał je założyć... Wiesz, ile to roboty?
- Niko, wyluzuj... Mogli pilnować swoich rowerów. Ja im nie kazałem ich tu zostawiać.
Po chwili Marcel i Nikodem ujrzeli wyjeżdżający zza zakrętu jeep Janka Młynarczyka.
- To po nas - odezwał się Marcel.
- Chyba po tobie. Ja nic nie zrobiłem.
Marcel wsunął scyzoryk do kieszeni. Chwycił swój rower za kierownicę.
Janek wyskoczył z jeepa.
- Podobno gdzieś tu są rowery moich chłopaków... O, są - rzekł chwytając za ramę rower Oliwera. - A to co? Flak? - zdziwił się.
- Przy obydwu kołach? Nie do wiary...
- Bo chłopaki jeździli po szkłach - odezwał się Marcel. - Debile...
Janek chwycił drugi rower.
- Tu też przebite opony? Co to ma być? Chłopaki!
- My nic nie wiemy... - rzekł Nikodem.
- Te koła były rozprute zanim tu przyjechaliśmy... Gdyby tak nie było, chłopaki by ich tu nie zostawiali... - odezwał się Marcel.
Janek nic nie odpowiedział. Bez słowa wsiadł do jeepa i odjechał.
- Uff... Niewiele brakowało - odezwał się Nikodem. - Ale jak to się wyda, to uuu...
- Nie wyda się - rzekł Marcel wsiadając na rower. - Chodź, schowamy nasze rowery do kanciapy, gang Oliwera zrobi na nich odwet.
- No, okej...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro