Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Skarb

Była godzina czternasta, gdy Marcel i Nikodem wyprowadzili z kanciapy swoje rowery.
- Bawimy się w odkrywców? - odezwał się młodszy chłopiec.
- Jak się w to bawi?
- No, na niby, że mieliśmy mapę do skarbu, ale jak uciekaliśmy przed lawą, to wpadła nam ta mapa w sam środek wulkanu...
- Jo?
- No jo! Ja mam na imię Gustawo, jakby co, i już prawie znalazłem skarb, ale ty zgubiłeś mapę. Jestem na ciebie wściekły. Zabawa. Start.
Chłopcy wsiedli na rowery. Nie odzywając się do siebie ruszyli w stronę drogi.
- Sory, że zgubiłem tą mapę... - odezwał się Nikodem.
- Sory? Byliśmy tak blisko skarbu! Przez ciebie wszystko stracone! Chociaż, może i nie... Widzisz tą wielką górę? - rzekł chłopiec wskazując ręką na widniejący w dali stóg słomy.
- Widzę... Ta góra była zaznaczona iksem na mapie! - zawołał Nikodem.
- Właśnie!
Chłopcy popędzili rowerami w stronę stogu. Ścigali się. Jako pierwszy na miejsce dojechał Nikodem.
- Cienki jesteś - zwrócił się do brata.
- Dałem ci wygrać...
- Ta! Nigdy nie dałbyś mi wygrać. Już trochę cię znam - odparł jedenastolatek.
Wtem obydwaj chłopcy spostrzegli leżące pod stogiem dwa rowery. Marcel zmarszczył brwi.
- Wiemy, że tu jesteście! - krzyknął. - Skarb jest nasz!
- Jaki skarb? - rozległ się głos Oliwera.
- Nie udawaj, że nie wiesz o czym mówię!
Nikodem przykucnął na polnej drodze. Zabrał się za zbieranie kamieni.
- Załadować amunicję? - zawołał podbiegając pod stóg.
Marcel uśmiechnął się.
- Ognia! - zawołał.
Bracia Jasińscy zaczęli rzucać kamieniami w dwóch chłopców siedzących na stogu.
- Co za głupki! - zawołał Aleks. - Przestańcie!
Aleks i Oliwer czym prędzej zeskoczyli ze stogu. Zostawiwszy swoje rowery zaczęli uciekać w stronę domu położonego na skarpie.
- Co zrobimy z ich rowerami? - odezwał się Marcel po chwili.
- A co chcesz robić? Nic...
Młodszy chłopiec wyciągnął scyzoryk z kieszeni spodni.
- Ale z tych chłopaków debile... Nie patrzą, gdzie jeżdżą tymi rowerami... Wszystkie cztery opony przebite - zaśmiał się wbijając scyzoryk w jedną z opon.
- Marcel... Nie rób tego... - odezwał się Nikodem.
- Bo co? Właśnie, że zrobię... Niech pilnują swoich rowerów... Byle kto mógł im poprzebijać te opony... To wcale nie musiałem być ja - dodał wbijając ostrze w kolejną oponę.
Nikodem z osłupieniem patrzył na poczynania brata.
- Tylko nie mów o tym nikomu... Nie jesteś kapusiem, co nie? - odezwał się Marcel.
- Nie, nie jestem... Ale Marcel, trochę przeginasz. W autobusie przeciąłeś siedzenie... Okej. To było nawet śmieszne... Ale to, co teraz zrobiłeś już nie śmieszne...
- Jak nie? Właśnie, że jest.
- Pan Janek będzie musiał kupić cztery nowe opony... I będzie musiał je założyć... Wiesz, ile to roboty?
- Niko, wyluzuj... Mogli pilnować swoich rowerów. Ja im nie kazałem ich tu zostawiać.
Po chwili Marcel i Nikodem ujrzeli wyjeżdżający zza zakrętu jeep Janka Młynarczyka.
- To po nas - odezwał się Marcel.
- Chyba po tobie. Ja nic nie zrobiłem.
Marcel wsunął scyzoryk do kieszeni. Chwycił swój rower za kierownicę.
Janek wyskoczył z jeepa.
- Podobno gdzieś tu są rowery moich chłopaków... O, są - rzekł chwytając za ramę rower Oliwera. - A to co? Flak? - zdziwił się.
- Przy obydwu kołach? Nie do wiary...
- Bo chłopaki jeździli po szkłach - odezwał się Marcel. - Debile...
Janek chwycił drugi rower.
- Tu też przebite opony? Co to ma być? Chłopaki!
- My nic nie wiemy... - rzekł Nikodem.
- Te koła były rozprute zanim tu przyjechaliśmy... Gdyby tak nie było, chłopaki by ich tu nie zostawiali... - odezwał się Marcel.
Janek nic nie odpowiedział. Bez słowa wsiadł do jeepa i odjechał.
- Uff... Niewiele brakowało - odezwał się Nikodem. - Ale jak to się wyda, to uuu...
- Nie wyda się - rzekł Marcel wsiadając na rower. - Chodź, schowamy nasze rowery do kanciapy, gang Oliwera zrobi na nich odwet.
- No, okej...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro