Papierosy
Była godzina dwudziesta pierwsza czterdzieści. Szymon leżał na samym środku wielkiego, małżeńskiego łoża. Próbował zasnąć. Bezskutecznie.
W pewnym momencie usłyszał skrzypnięcie drzwi. Nie otworzył jednak oczu. Udawał, że śpi.
Chłopcy na palcach weszli do sypialni rodziców. Marcel trzymał w ręku swój iPhone. Przyłożył go do ucha ojca, po czym kliknął palcem na wyświetlacz. W tej sekundzie rozległ się głośny, przenikliwy dźwięk piania koguta.
- Czy wyście poszaleli?! - krzyknął mężczyzna.
Obaj chłopcy wybuchnęli śmiechem.
- Tata, zgadnij czyj to był pomysł! - zawołał Nikodem.
- Skoro o to pytasz to na pewno twój - rzekł Szymon. - Dlaczego wy jeszcze nie śpicie, co?
- Bo nam się nie chce spać. Chciałem ci się zapytać, gdzie schowałeś kabel od PlayStation!
Szymon głośno się zaśmiał.
- Nie dostaniesz kabla... Czas spać. Kładźcie się koło mnie...
Marcel położył się obok Szymona. Zamknął powieki.
- Tata, a może pogadajmy sobie tak do dziesiątej o wszystkim i o niczym... Ja tak lubię z tobą gadać o pierdołach... - szepnął.
- Albo o pierdach - dopowiedział Nikodem przykładając swoją rękę do ust. Dmuchnął w nią, co wywołało charakterystyczny dźwięk przypominający pierdnięcie.
- Niko, czy jesteś poważny? - rzekł Szymon.
Chłopiec oparł się głową o pierś ojca.
- Nie jestem - rzekł.
Mężczyzna zaśmiał się.
- No, nie jesteś... Śpimy... - odparł głaszcząc syna po jasnych włosach.
- A nie zapomnieliśmy o czymś? - odezwał się Marcel.
Chłopiec wstał z łóżka. Otworzył drzwi od sypialni.
- Misiu! Monster! - zawołał.
Psy wbiegły do pokoju. Marcel położył swojego pupila na fotelu.
- Tu będzie ci wygodnie - rzekł głaszcząc pieska po sierści.
- Marcel! Do łóżka, spać! - rzekł Szymon.
- Idę, już idę... Dwie minuty a tą czy w tą... Bez przesady...
- Przestaniesz marudzić? Kładź się i śpij...
Chłopiec wszedł do łóżka. Odwrócił się plecami do ojca.
- Nie mogę zasnąć, nie mogę zasnąć, nie mogę zasnąć... - powtarzał sobie w myślach.
Po kilkunastu minutach stwierdził, że Nikodem i Szymon zasnęli na dobre. Niepewnie wstał z łóżka. Na palcach wyszedł z pokoju.
- Gdzieś tu powinny być - szepnął wsuwając dłoń do kieszeni spodni Nikodema. - Są... - dodał biorąc do ręki rozpieczętowaną paczkę papierosów. Planował czym prędzej ją zniszczyć i wrzucić do kosza na śmieci. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, jego brat za niedługo najprawdopodobniej wpadnie w poważne tarapaty. Marcel chciał oszczędzić Szymonowi nerwów, a Nikodemowi surowej kary, jaka mogłaby go spotkać, gdyby się wydało, że chłopiec posiada papierosy.
Marcel wyszedł z łazienki. Pobiegł do kuchni. Nieoczekiwanie z sypialni wyszedł Szymon. Mężczyzna spostrzegł, co jego syn trzyma w ręce.
- Hej! Wróć się! - krzyknął podchodząc do chłopca. - Co tam masz? - spytał.
Marcelowi łzy stanęły w oczach. Spojrzał na ojca z lękiem. Wiedział, że musi szybko coś wymyślić, ale jak na złość nic nie przychodziło mu do głowy.
Przełknął głęboko ślinę.
- Nic... - szepnął.
Szymon zmarszczył brwi. Bez problemu przejął z ręki chłopca paczkę Winstonów.
- No to się porobiło - westchnął malec. - Ja to wszytko wyjaśnię - dodał po chwili.
- Słucham...
Chłopiec spuścił głowę na dół.
- Tego nie da się wyjaśnić... - szepnął.
- Do spania! W tej chwili! Jutro po szkole porozmawiamy sobie o tym - rzekł Szymon spoglądając na papierosy. - Ogłuchłeś?! Biegiem do łóżka spać!
Marcelowi łza spłynęła po policzku. Otarł ją. Nie czekając na to, aż ojciec jeszcze bardziej się rozzłości, pobiegł do sypialni. Położył się obok Nikodema. O niczym nie myślał - tylko o tym, by zasnąć...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro