Lusia
Wszedłem do łóżka. Byłem tak utęskniony żony. Delikatnie pocałowałem ją w usta. Wtuliła się w moje ramiona.
- Brakowało mi ciebie... - szepnąłem jej do ucha.
- A mi ciebie - odpowiedziała łamiącym się głosem. - Szymon, skarbie... Ja muszę ci coś wyznać... - dodała uśmiechając się do mnie.
Oczy miała śliczne - brązowe, błyszczące.
- No, słucham cię - powiedziałem całując ją po dłoniach.
- Najpierw coś ci pokażę...
Wyszła spod kołdry. W piżamie w dinozaury wyglądała śmiesznie. Chwyciła swoją torebkę. Przyglądałem jej się uważnie. Patrzyłem, jak bierze do ręki jakaś kopertę. Byłem ciekaw, co chce mi pokazać.
Po chwili usiadła obok mnie na łóżku. Wpięła swoje palce w moje włosy. Pocałowała mnie w usta. Podała mi kopertę. Zajrzałem do środka.
Ujrzałem zdjęcie USG naszych bliźniaków. Łzy stanęły mu w oczach. Lusia też się wzruszyła.
- Szymon... Teraz najlepsze... Chciałam ci to powiedzieć tutaj w domu... Posłuchaj mnie uważnie... Nie będzie Agatki... Ani Agatki, ani Kornelii, ani żadnej innej dziewczynki...
- Dwaj chłopcy? - spytałem.
- Dwaj chłopcy!
Poczułem jak łza płynie mi po policzku. Otarłem ją. Lusia przytuliła się do mnie. Uśmiechnęła się lekko.
- Tak pomyślałam, że byłoby super, gdybyśmy dali im imiona po naszych ojcach...
- Janek i Franek? - odezwałem się. - Super. Super pomysł...
- Widziałam, że ci się spodoba. Daj buziaka.
Zgasiłem lampkę. A to, co działo się potem w naszej sypialni, niech pozostanie tajemnicą moją i Lusi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro