Kosmozwierz
Marcel miał dość.
- Ile można mnie głaskać po głowie? - rzekł, kiedy Daniela poraz kolejny z czułością przeczesała ręką włosy syna.
- Bo stęskniłam się za tobą skarbulku - odparła. - Powiedz, tęskniłeś za mamą?
- Mama, weź się - rzekł z uśmiechem na ustach.
- A w domu jak? Pomagacie tacie w obowiązkach? - spytała po chwili.
- W czym? - zdziwił się Nikodem.
- Widzisz, Lusia? Nasi synowie nie znają takiego słowa jak "obowiązek"...
- I dobrze... - westchnął Marcel.
- A w szkole jak? Macie jakieś nowe oceny? - spytała Lusia po chwili.
Marcel wsunął rękę w tylnią kieszeń spodni. Wyciągnął stamtąd swój dzienniczek.
- Specjalnie na tę okoliczność wziąłem ze sobą dowód... Mama, słuchaj... Matematyka, pięć, cztery, pięć... Język polski, pięć... Wychowanie fizyczne, sześć, za fikołki...
- Nie za fikołki, tylko za przewrót w przód, debilu - szepnął Nikodem.
- Hej, a ty co? - rzekł Szymon spoglądając w roześmiane oczy syna. - Jak ty się wyrażasz, co?
- Normalnie...
- Nazywanie debilem brata jest normalne? Tak uważasz?
- No... On też tak do mnie mówi.
Szymon nie skomentował słów syna. Czasem dosięgały go takie momenty, w których po prostu opodały mu ręce. Ta chwila była jednym z nich.
Chwilę ciszy przerwał Marcel.
- I z plastyki szóstka... Jeszcze gorąca. Dzisiaj ją dostałem.
- Chwali się ocenami... - westchnął Nikodem.
- Niko! O co ci biega? A, kumam. O to, że za fikołki dostałeś piątkę a ja szóstkę i tak samo z plastyki? Pani Dagmara pochwaliła mój rysunek. Powiedziała, że mam prawdziwy talent i, że powiesi moją pracę w szkolnej gablotce. Sory Niko, ale to nie moja wina, że jedyną rzeczą, jaką umiesz rysować jest statek kosmiczny! Pani kazała narysować swoje ulubione zwierzę. Ja narysowałem Misia, a Niko kosmitę. Debil.
- Ej, tata! A wiesz, że jak odwrócisz kalkulator do góry nogami i napiszesz zero, trzy, osiem, jeden, siedem to ci wyjdzie DEBIL? - zawołał Nikodem.
- Nie, nie wiedziałem.
- Ja za przewroty dostałem piątkę, jakby co, a za rysunek dostałbym szóstkę, gdyby nie to, że Marcel podniósł całej klasie poprzeczkę.
- I dobrze - westchnął młodszy chłopiec. - Pani się go pyta, co to za zwierzę, a on na to, że wymyślony przez niego kosmozwierz. Sam jesteś jak kosmozwierz!
- Lusia, będziemy już jechać. Chłopaki mają jeszcze lekcje do odrobienia. A chciałem podjechać jeszcze z nimi do Janka.
Daniela podniosła się.
- Zostańcie jeszcze chwilę - szepnęła chwytając męża za rękę.
Szymon kiwnął głową. Uśmiechnął się do żony.
- No okej. To zrobię nam kawę, co?
- Super - odparła.
- A my z Marcelem pójdziemy sobie po gorącą czekoladę z automatu. Tata, daj nam po dwa złote.
- Dopiero co dałem dam dwadzieścia złotych. Wszystko przejedliście?
- No, coś tam zostało - rzekł Nikodem. - Ale chcieliśmy odłożyć tę kasę...
- Nie mam drobnych...
- Mogą być grube...
- Niko, spływaj.
Chłopcy popatrzyli na siebie. Szymon wyciągnął z szafki dwa kubki i słoiczek z kawą.
- Czyli nam nie dasz? Tata... - rzekł Nikodem po chwili.
- Nie dam.
- Dobra, chodź Marcel. Z tatą nie ma co...
Marcel wstał z krzesła. Wspólnie z bratem pobiegł w stronę windy. Szymon i Daniela wyszli na korytarz. Wolnym krokiem poszli w kierunku stolika, na którym stał czajnik elektryczny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro