Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Kolano

Nikodem wjechał na podwórko. Rzucił rower na trawę, wbiegł do domu.
- Tata! - wydarł się. - Tata!
Szymon wyszedł z łazienki. Zbliżywszy się do Nikodema, pogłaskał go po jasnych włosach.
- Co chciałeś? - spytał całując syna w czubek głowy.
- Tata, bo Marcela prawie rozjechały dwa samochody! Ścigaliśmy się i Marcel wjechał na skrzyżowanie. Akurat jechały dwa auta!
Nim Szymon zdążył cokolwiek powiedzieć, w drzwiach pojawił się Marcel. Chłopiec niewinnie uśmiechnął się do taty.
- Jestem cały. Jedynie kolano mam zdarte - rzekł schylając głowę na dół.
Szymon podszedł do dziesięciolatka. Przykucnął przy nim.
- Marcel, Niko mówi, że przejechałeś przez skrzyżowanie między dwoma autami. Tak było? - spytał.
- Tak... To nie było mądre. Mogło mi się coś stać... - westchnął chłopiec.
- Marcel... Dlaczego to zrobiłeś?
- Chciałem wygrać wyścigi...
Szymon wziął głęboki oddech. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Bez słowa podniósł się z przykucku. Usiadł na kanapie.
- Podejdźcie do mnie, obydwaj - rzekł po chwili.
Chłopcy stanęli przy ojcu. Szymon popatrzył na nich z namysłem.
- Zaprowadzicie teraz swoje rowery do kanciapy. Nie będzie rowerowych przejażdżek, skoro nie wiecie, jak należy się zachowywać na drodze. Skończyło się... Za trzy minuty widzę was z powrotem w domu.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie z obrazą, po czym wyszli na podwórko.
- Dzięki Niko - odezwał się Marcel.
- Sobie podziękuj a nie mi.
- To ty wymyśliłeś, żeby ścigać się aż za skrzyżowanie...
Nikodem przegryzł wargę. Z nerwami chwycił swój rower. Zaprowadził go do kanciapy. Marcel uczynił to samo.
Po chwili obaj chłopcy wrócili do domu. Usiedli obok siebie na kanapie.
- Jesteśmy, jakby co! - zawołał Marcel. - Tata!
Szymon wyszedł z łazienki. Trzymał w ręku buteleczkę wody utlenionej i płatek kosmetyczny.
- Pokaż to swoje kolano - rzekł kucając przy Marcelu.
- Nie trzeba, serio... - westchnął chłopiec.
- Jak nie? Właśnie trzeba.
Szymon polał kolano syna sporą ilością wody utlenionej. Na świeżej ranie pojawiła się biała piana.
- Szczypie... - jęknął chłopiec.
- Za moment przestanie - rzekł Szymon zakręcając małą buteleczkę. - Chłopaki, na drodze jest niebezpiecznie. Trzeba uważać. Chwila nieuwagi i nieszczęście gotowe... Nie pojeździcie sobie dzisiaj rowerami. Jasne?
- Tak - odpowiedzieli obydwaj. - A czy możemy iść chociaż na podwórko pobawić się z Misiem i z Monsterkiem? - spytał Marcel po chwili.
- Nie ma takiej opcji. Babcia z dziadkiem poszli na spacer i zabrali ze sobą wasze psiaki.
- Bez pytania? - obruszył się Marcel.
- No, bez pytania...
- A możemy chociaż pograć sobie w PlayStation? - spytał Marcel po chwili.
- No, okej... Ale tylko przez godzinkę. Później pouczycie się na kartkówkę z matmy. Tak?
- Tak - odpowiedzieli obydwaj. - To poprosimy o kabel... - rzekł Nikodem.
Szymon podniósł się z kanapy. Podszedł do komody. Wsunął rękę do drugiej szuflady. Wyciągnął z niej kabel od PlayStation. Podał go Nikodemowi do ręki.
- Proszę - rzekł.
- Dzięki! - zawołał jedenastolatek. - Chodź, Marcel! Każda minuta jest na wagę złota!
Chłopcy pobiegli na poddasze. Szymon położył się na kanapie. Wsunął pod głowę jaśka, przykrył się kocem, zamknął oczy. Po chwili, zasnął.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro