Dżdżownica
Marcel stanął na balustradzie od tarasu. Uniósł obydwie ręce w górę, po czym skoczył na trawę.
- Nie bałeś się z takiego wysoka? - spytał Sebastian.
- Ja niczego się nie boję - odpowiedział chłopiec. - Widzisz tamte drzewo? Byłem na samym czubku - pochwalił się.
- A widzisz tamten słup? - odezwał się Nikodem.
- Niko, ty akurat nie masz się czym chwalić... Bawimy się w wyzwanie?
- No, możemy - odparł Piotrek. - Ale na grupy. Ja jestem z Sebą...
- No okej! - rzekł Marcel ponownie wchodząc na balustradę. Zeskoczył na trawę. - To najpierw my wam wymyślamy... Musicie wejść na dach od kanciapy!
- Marcel, weź się... Jak niby tam wejdą? - odezwał się Nikodem.
- Jest milion sposobów, żeby tam wejść. Na każde zadanie mamy pięć minut. Jak jakaś drużyna się nie wyrobi w czasie, to za karę dostaje tryskacza z węża!
- Marcel!
- No co? Czas start!
Piotrkowi nie podobał się pomysł, by wchodzić na dach od kanciapy. Tym bardziej, że drewniana szopa znajdowała się w zasięgu wzroku jego ojca i pracownika.
Nie chcąc się skompromitować w oczach kuzynów, chłopiec zdecydował, że wykona to zadanie. Pomógł młodszemu bratu wspiąć się na dach kanciapy.
- Dwie minuty! - zawołał Marcel przegryzając wargę zębami. - Nie zdąży...
Piotrek otworzył kanciapę. Wyciągnął z niej aluminiową drabinkę. Oparł ją o szopę. Na chwilę przed upływem wyznaczonego czasu, wykonał zadanie.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie bez słowa. Czekali, aż ich kuzyni zejdą z dachu kanciapy.
Gdy tylko to się stało, Sebastian zabrał głos.
- Obaj zjecie po jednej dżdżownicy - rzekł.
- Co za debil... - odezwał się Marcel. - Nie możesz wymyślić czegoś lepszego? Może daj nam do zjedzenia pszczołę albo motyla!
- Nie, dżdżownicę właśnie... Tam jest ich pełno... Widziałem... - rzekł malec podbiegając w pobliże kajaka. Wyłowił patykiem grubą, długą dżdżownicę.
- Czas start! - rzekł Piotrek.
- Nie! Najpierw musimy podjąć decyzję, czy podejmujemy się tego zadania, czy nie... W sumie, ochłodziłbym się - powiedział Marcel spoglądając na ogrodowy wąż powieszony na jednym ze szczebelków od tarasu. - A ty, Niko?
- Ja mogę zjeść... Jadłem kiedyś z tatą ostrygi... I ślimaki jadłem...
Powiedziawszy te słowa Nikodem chwycił w rękę dżdżownicę. Marcel z obrzydzeniem patrzył na to, jak jego brat wkłada sobie ją do ust niczym makaron.
- Teraz ty, Marcel - odezwał się Sebastian.
- Chyba śnisz!
- Jak nie zrobisz tego zadania, to obydwuch was polejemy wodą - rzekł Piotrek. - Drużyna to drużyna. Nie ma zmiłuj.
Nikodem wziął brata na bok.
- Marcel, tata mnie dzisiaj skrzyczał, że wlazłem do jeziora... Jak znowu wrócę mokry do domu, mur, beton, że mi się dostanie. Zjedz tego robala.
- To ja już wolę marchewkę...
- To co? Zje? - odezwał się Piotrek.
- Zje... - rzekł Nikodem biorąc do ręki kolejną dżdżownicę. - Pomyśl, że to żelek o smaku coli - dodał na siłę wpychając Marcelowi dżdżownicę do ust.
Dziesięciolatkowi łzy stanęły w oczach. Nikodem zacisnął rękę na ustach brata. Marcel próbował się bronić, ale Nikodem był silniejszy.
- Przełknij ją... Nie puszczę cię, dopóki jej nie połkniesz - odezwał się.
Marcelowi łza spłynęła po policzku. Chłopiec czuł w ustach obślizgłą, obrzydliwą dżdżownicę. Nie zamierzał jej połykać. Kopał brata po nogach.
- Przestań! Po prostu to połknij! - wydarł się Niko.
Marcel był zdenerwowany. Wybuchnął płaczem. Cudem udało mu się odepchnąć od siebie brata. Wypluł dżdżownicę na trawę, po czym pobiegł do domu.
Po chwili był już w łazience. Przez dziesięć minut płukał usta i szczotkował zęby. W końcu wyszedł z toalety. Otarł ostatnie łzy.
Szymon stał przy kuchennym blacie. Czekał, aż zagotuje się woda na makaron.
- Idę na dwór - szepnął chłopiec pociągając nosem.
- Marcel, czekaj... Co się stało? Płakałeś?
- Nic - rzekł malec kierując się w stronę drzwi.
- Jak nic? Chodź tu do mnie...
Szymon podszedł do chłopca. Spojrzał w jego szkliste oczy.
- Co się dzieje? - spytał ze współczuciem.
- Nie jestem kapusiem... Ale ci powiem...
- No, powiedz...
- Niko włożył mi glizdę do buzi... I tak mocno zacisnął ręką moje usta...
Gdy tylko Marcel wypowiedział te słowa, w jego oczach pojawiły się kolejne łzy. Chłopiec był roztrzęsiony. Głęboko przeżywał to, co się stało.
Szymon przytulił go.
- Już dobrze - rzekł. - Nie płacz... Głowa do góry - dodał uśmiechając się do zapłakanego dziecka.
- Tatuś, ja nie jestem smakoszem... Ja nie lubię dżdżownic tak jak Nikodem...
- Niko zjadł dżdżownicę?
- No, wciągnął ją tak, jak się wciąga makaron...
Szymon zdębiał. Trudno mu było uwierzyć w to, co powiedział Marcel.
- Ale on nie chciał mi zrobić krzywdy...
- No, z pewnością - rzekł Szymon głaszcząc syna po włosach. Ucałował go w czubek głowy.
- Zawołasz chłopaków na obiad? - spytał.
- No... Zawołam...
- Ale to jeszcze pięć minut. Makaron wstawimy...
- Czyli, że na obiad spaghetti? - spytał chłopiec.
- No, tak... Co tak patrzysz? Przecież lubisz spaghetti?
- Ale właśnie przestałem lubić...
- Przez tę dżdżownicę?
Chłopiec naburmuszył się nieznacznie.
- Zawołam chłopaków... Zanim przyjdą, makaron zdąży się ugotować, co nie, tato?
Szymon skinął lekko głową. Wyciągnął z szafki cztery talerze. Wrzucił makaron do wrzątku.
Wtem spod stołu wyszedł Monster. Stanął pod lodówką. Szymon uśmiechnął się.
- A ty skąd się tu wziąłeś? Znowu jesteś głodny? Monsterek, ile można? A poza tym, a poza tym masz na dworze miskę z niezjedzoną karmą - rzekł prowadząc pieska w stronę drzwi.
Monster natychmiast podbiegł do swojej miseczki. Szymon z kolei wrócił do kuchni. Przemieszał makaron.
- Jeszcze dwie minutki - rzekł spoglądając na zegarek.
Po chwili do domu weszli chłopcy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro