Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Dżdżownica

Marcel stanął na balustradzie od tarasu. Uniósł obydwie ręce w górę, po czym skoczył na trawę.
- Nie bałeś się z takiego wysoka? - spytał Sebastian.
- Ja niczego się nie boję - odpowiedział chłopiec. - Widzisz tamte drzewo? Byłem na samym czubku - pochwalił się.
- A widzisz tamten słup? - odezwał się Nikodem.
- Niko, ty akurat nie masz się czym chwalić... Bawimy się w wyzwanie?
- No, możemy - odparł Piotrek. - Ale na grupy. Ja jestem z Sebą...
- No okej! - rzekł Marcel ponownie wchodząc na balustradę. Zeskoczył na trawę. - To najpierw my wam wymyślamy... Musicie wejść na dach od kanciapy!
- Marcel, weź się... Jak niby tam wejdą? - odezwał się Nikodem.
- Jest milion sposobów, żeby tam wejść. Na każde zadanie mamy pięć minut. Jak jakaś drużyna się nie wyrobi w czasie, to za karę dostaje tryskacza z węża!
- Marcel!
- No co? Czas start!
Piotrkowi nie podobał się pomysł, by wchodzić na dach od kanciapy. Tym bardziej, że drewniana szopa znajdowała się w zasięgu wzroku jego ojca i pracownika.
Nie chcąc się skompromitować w oczach kuzynów, chłopiec zdecydował, że wykona to zadanie. Pomógł młodszemu bratu wspiąć się na dach kanciapy.
- Dwie minuty! - zawołał Marcel przegryzając wargę zębami. - Nie zdąży...
Piotrek otworzył kanciapę. Wyciągnął z niej aluminiową drabinkę. Oparł ją o szopę. Na chwilę przed upływem wyznaczonego czasu, wykonał zadanie.
Marcel i Nikodem spojrzeli na siebie bez słowa. Czekali, aż ich kuzyni zejdą z dachu kanciapy.
Gdy tylko to się stało, Sebastian zabrał głos.
- Obaj zjecie po jednej dżdżownicy - rzekł.
- Co za debil... - odezwał się Marcel. - Nie możesz wymyślić czegoś lepszego? Może daj nam do zjedzenia pszczołę albo motyla!
- Nie, dżdżownicę właśnie... Tam jest ich pełno... Widziałem... - rzekł malec podbiegając w pobliże kajaka. Wyłowił patykiem grubą, długą dżdżownicę.
- Czas start! - rzekł Piotrek.
- Nie! Najpierw musimy podjąć decyzję, czy podejmujemy się tego zadania, czy nie... W sumie, ochłodziłbym się - powiedział Marcel spoglądając na ogrodowy wąż powieszony na jednym ze szczebelków od tarasu. - A ty, Niko?
- Ja mogę zjeść... Jadłem kiedyś z tatą ostrygi... I ślimaki jadłem...
Powiedziawszy te słowa Nikodem chwycił w rękę dżdżownicę. Marcel z obrzydzeniem patrzył na to, jak jego brat wkłada sobie ją do ust niczym makaron.
- Teraz ty, Marcel - odezwał się Sebastian.
- Chyba śnisz!
- Jak nie zrobisz tego zadania, to obydwuch was polejemy wodą - rzekł Piotrek. - Drużyna to drużyna. Nie ma zmiłuj.
Nikodem wziął brata na bok.
- Marcel, tata mnie dzisiaj skrzyczał, że wlazłem do jeziora... Jak znowu wrócę mokry do domu, mur, beton, że mi się dostanie. Zjedz tego robala.
- To ja już wolę marchewkę...
- To co? Zje? - odezwał się Piotrek.
- Zje... - rzekł Nikodem biorąc do ręki kolejną dżdżownicę. - Pomyśl, że to żelek o smaku coli - dodał na siłę wpychając Marcelowi dżdżownicę do ust.
Dziesięciolatkowi łzy stanęły w oczach. Nikodem zacisnął rękę na ustach brata. Marcel próbował się bronić, ale Nikodem był silniejszy.
- Przełknij ją... Nie puszczę cię, dopóki jej nie połkniesz - odezwał się.
Marcelowi łza spłynęła po policzku. Chłopiec czuł w ustach obślizgłą, obrzydliwą dżdżownicę. Nie zamierzał jej połykać. Kopał brata po nogach.
- Przestań! Po prostu to połknij! - wydarł się Niko.
Marcel był zdenerwowany. Wybuchnął płaczem. Cudem udało mu się odepchnąć od siebie brata. Wypluł dżdżownicę na trawę, po czym pobiegł do domu.
Po chwili był już w łazience. Przez dziesięć minut płukał usta i szczotkował zęby. W końcu wyszedł z toalety. Otarł ostatnie łzy.
Szymon stał przy kuchennym blacie. Czekał, aż zagotuje się woda na makaron.
- Idę na dwór - szepnął chłopiec pociągając nosem.
- Marcel, czekaj... Co się stało? Płakałeś?
- Nic - rzekł malec kierując się w stronę drzwi.
- Jak nic? Chodź tu do mnie...
Szymon podszedł do chłopca. Spojrzał w jego szkliste oczy.
- Co się dzieje? - spytał ze współczuciem.
- Nie jestem kapusiem... Ale ci powiem...
- No, powiedz...
- Niko włożył mi glizdę do buzi... I tak mocno zacisnął ręką moje usta...
Gdy tylko Marcel wypowiedział te słowa, w jego oczach pojawiły się kolejne łzy. Chłopiec był roztrzęsiony. Głęboko przeżywał to, co się stało.
Szymon przytulił go.
- Już dobrze - rzekł. - Nie płacz... Głowa do góry - dodał uśmiechając się do zapłakanego dziecka.
- Tatuś, ja nie jestem smakoszem... Ja nie lubię dżdżownic tak jak Nikodem...
- Niko zjadł dżdżownicę?
- No, wciągnął ją tak, jak się wciąga makaron...
Szymon zdębiał. Trudno mu było uwierzyć w to, co powiedział Marcel.
- Ale on nie chciał mi zrobić krzywdy...
- No, z pewnością - rzekł Szymon głaszcząc syna po włosach. Ucałował go w czubek głowy.
- Zawołasz chłopaków na obiad? - spytał.
- No... Zawołam...
- Ale to jeszcze pięć minut. Makaron wstawimy...
- Czyli, że na obiad spaghetti? - spytał chłopiec.
- No, tak... Co tak patrzysz? Przecież lubisz spaghetti?
- Ale właśnie przestałem lubić...
- Przez tę dżdżownicę?
Chłopiec naburmuszył się nieznacznie.
- Zawołam chłopaków... Zanim przyjdą, makaron zdąży się ugotować, co nie, tato?
Szymon skinął lekko głową. Wyciągnął z szafki cztery talerze. Wrzucił makaron do wrzątku.
Wtem spod stołu wyszedł Monster. Stanął pod lodówką. Szymon uśmiechnął się.
- A ty skąd się tu wziąłeś? Znowu jesteś głodny? Monsterek, ile można? A poza tym, a poza tym masz na dworze miskę z niezjedzoną karmą - rzekł prowadząc pieska w stronę drzwi.
Monster natychmiast podbiegł do swojej miseczki. Szymon z kolei wrócił do kuchni. Przemieszał makaron.
- Jeszcze dwie minutki - rzekł spoglądając na zegarek.
Po chwili do domu weszli chłopcy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro