Deszczowe popołudnie 2
Szymon był zmęczony. Miał za sobą długi, ciężki dzień. Marzył o tym, by wziąć szybki prysznic i wejść do łóżka - przykryć się kołdrą po samą szyję i spać do rana.
Zajrzał do pokoju Nikodema. Chłopiec siedział przy biurku. Przeglądał atlas geograficzny. Miał na sobie cienką piżamę.
- Hej smyku - odezwał się ojciec chłopca.
Nikodem odłożył atlas do szafki. Podbiegł do taty. Przytulił się do niego.
- Cześć... Jakby co, to lekcje mam już zrobione na piątkę... I jestem już wykąpany... - rzekł jedenastolatek.
- No, widzę... W szoku jestem.
- Byłeś u mamy?
- No, byłem. A ty byłeś u Oliwera?
Chłopiec spuścił głowę. Nic nie odpowiedział. Szymon przykucnął przy nim.
- Rzucaliście się kamieniami z Oliwerem? Czyj to był pomysł, co?
Malec wzruszył ramionami.
- No, tak jakoś wyszło... Tatuś, oni rozwalili naszą tratwę...
- Skąd ten pomysł?
- No, Amela nam powiedziała...
Szymon wstał. Chwycił syna za rękę. Zaprowadził go do pokoju Marcela.
Gdy tam weszli, dziesięciolatek odrabiał lekcje z języka polskiego. Ani na moment nie oderwał wzroku od zeszytu. Zrobił to, dopiero, kiedy poczuł dłoń Szymona na swoim ramieniu.
- Co? - odezwał się.
- Usiądźcie na łóżku. Obaj. Chciałem porozmawiać sobie z wami.
Marcel niechętnie podniósł się z obrotowego krzesła. Chłopcy usiedli na łóżku. Szymon spoczął naprzeciw nich, na krześle.
- Słyszałem, że Amelia oberwała dzisiaj kamieniem w głowę. Rzucaliście się kamieniami? - spytał prosto z mostu.
Młodszy chłopiec domyślił się, że jego brat nie będzie skłonny się tłumaczyć. Postanowił zatem przejąć inicjatywę.
- Tatuś... Nikt nie chciał, żeby Melce stała się krzywda... Serio... Poza tym, to nie my rzuciliśmy w nią kamieniem, tylko głupi Oliwer. My z Nikodemem wiemy, że jak się rzuca w kogoś kamieniami to trzeba celować od szyi w dół... Co nie, Niko? - rzekł szturchając brata w łokieć.
- To ja wam coś powiem. W nikogo nie rzuca się kamieniami - powiedział Szymon bacznie obserwując zmieniający się wyraz twarzy Marcela. - Macie po jedenaście lat... Kiedy w końcu zaczniecie zachowywać się bardziej odpowiedzialnie, co?
- Od teraz. Start - rzekł Marcel uśmiechając się do ojca.
- Żarty sobie stroisz, chłopcze? Nie ma mnie w domu raptem cztery godziny. Wracam do domu i czego się dowiaduję? Że moi synowie rzucali kamieniami w kolegów?
- Tatuś, Oli nie jest naszym kolegą... - szepnął Marcel nieśmiało.
- Poza tym on i Aleks rozwalili naszą łódź...
- Nikodem, skończ już z tą łodzią. Ja rozebrałem waszą tratwę. Nie zrobił tego ani Aleks ani Oliwer.
Chłopcy popatrzyli na siebie ze smutkiem.
- Ale jak? Dlaczego? - odezwał się Marcel.
- Dlatego, że już nie będziecie na niej pływać. Jest jesień. Woda w jeziorze jest zimna. Przez najbliższe dwa tygodnie ma padać deszcz... Nie mamy szopy, w której moglibyśmy przechować tratwę przez zimę...
- Ale tato... - westchnął Nikodem. - To była nasza ukochana łódź.
- Na wiosnę zrobimy nową tratwę... Chyba, że będziecie się zachowywać tak, jak do tej pory. Chłopaki, za rzucanie w Oliwera kamieniami obaj powinniście dostać lanie i to porządne.
- Tatuś, nie... - westchnął Nikodem. - Przepraszamy...
- Przepraszamy - szepnął Marcel przytulając się do jaśka.
Szymon spojrzał na jednego i na drugiego chłopca. Obaj mieli skruszone miny.
- Co macie na swoją obronę? - odezwał się Szymon po chwili.
- No, tatuś, Oliwer wciąż się w nas zaczepia... A my myśleliśmy, że to on rozwalił naszą tratwę... Chcieliśmy dać mu nauczkę... - rzekł Marcel. - Tatuś, Oli to podrzędny gang, a my z Nikodemem jesteśmy prawdziwa mafia... Oli musi wiedzieć, kto tu rządzi.
Szymon przetarł oczy ze zdumienia.
- Prawdziwa mafia? - spytał.
- Tatuś, nie rozumiesz...
- No, nie. Nie rozumiem. Ale wiecie, co? Nie muszę wszystkiego rozumieć. Jestem zmęczony. Idę spać. Wy zresztą też. Marcel, proszę do kąpania. Raz, dwa!
- To nic, że jeszcze nie ma siódmej? - spytał chłopiec.
- To nic.
Szymon podniósł się z krzesła. Wsunął je z powrotem pod biurko.
- Niko, do siebie - powiedział zmierzając w stronę drzwi. - A, jutro po szkole sporządzimy listę zakazów...
- Jaką listę? - spytał Marcel.
- Listę zakazów.
- Ale jak?
- Koniec pytań. Do kąpania, powiedziałem! - rzekł Szymon wymierzając Marcelowi lekkiego klapsa w tyłek.
Chłopiec w mig stanął przy szafie. Wyciągnął z niej czystą piżamę, po czym wyszedł z pokoju. Popędził prosto do łazienki.
- A ja lecę do siebie - rzekł Nikodem.
- No, leć, leć...
Chłopiec poszedł do swojego pokoju. Szymon odczekał chwilę, po czym zajrzał do Nikodema. Był ciekaw, czy chłopiec rzeczywiście wszedł do łóżka.
Jedenastolatek leżał przykryty kołdrą. Starał się ułożyć wygodnie do spania. Szymon podszedł do syna. Ucałował go w czoło.
- Dobranoc.
- Dobranoc tatuś...
Szymon uśmiechnął się. Podszedłszy do drzwi, zgasił górne światło.
- Zostawisz uchylone?
- No... Śpij mała żabo...
- Okej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro