1 wrzesień
Szymon zdenerwował się. Jakiś nauczyciel zajął na parkingu jego miejsce. Mężczyzna był zmuszony zostawić auto w samym słońcu. Jego mina działała na Marcela i Nikodema rozśmieszająco.
- Co was tak bawi? - rzekł spoglądając na synów przez wsteczne lusterko.
- Bo tata się wkurzasz, że jakieś babsko zajęło miejsce twojej beemki, a może to nie żadne babsko tylko jakaś cizia! - zaśmiał się Marcel.
- Kto? Skąd ty znasz takie słowa, co?
Chłopcy wysiedli z samochodu. Wolnym krokiem poszli w stronę szkoły. Szymon ich dogonił przy zakręcie.
- Hej! Chłopaki, moment! Dokąd tak się wam śpieszy, co? - spytał zatrzymując synów.
Poprawił Marcelowi mankiet od białej koszuli.
- No... Teraz dobrze... Apel rozpocznie się dopiero o dziewiątej. Macie jeszcze całą godzinę. Możecie pójść w tym czasie na świetlicę... Chyba, że wolicie zostać na boisku...
- Zostaniemy tutaj - odezwał się Marcel.
- Okej. Macie bezwzględny zakaz opuszczania terenu szkoły. Zresztą, pan Piotrek siedzi przy monitoringu. Nieważne. Chłopaki, proszę was, żebyście zachowywali się grzecznie. Na apelu, nie biegamy po boisku tylko stoimy z klasą. Jasne?
- Ciemne - odparł Marcel przechylając głowę do tyłu.
- Okej. To wszystko.
Chłopcy pobiegli w stronę barierek. Szymon popatrzył na nich z uśmiechem na ustach. Westchnął głęboko, po czym wszedł do budynku szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro