Zemsta
Oliwer wprowadził kolegów do garażu. Zapalił światło. Oczom chłopców ukazała się zupełnie nowa hydrauliczna łuparka do cięcia drewna.
- I jak się podoba? - rzekł Oliwer podłączając maszynę do prądu. Nacisnął palcem czerwony przycisk. Łuparka wydała ciężkie brzmienie.
Nikodem uczynił kilka kroków w tył.
- Marcel, wracamy do domu? - spytał chwytając brata za nadgarstek.
- Zgłupiałeś? - odparł dziesięciolatek podnosząc leżący na betonowej posadzce niewysoki pień.
- Daj... Ja sam! - zawołał wkładając pieniek między pompę a ostrze.
Oliwer nacisnął wajchę. Drewno posunęło się naprzód. Marcel i Oliwer z podziwem patrzyli, jak wielki nóż tnie na pół sosnowy pieniek. Pękające drewno wydało charakterystyczny odgłos.
- Masz jeszcze jakieś drzewo do pocięcia? - spytał Marcel rozglądając się na boki.
- Nie... Na razie nie ma właśnie nic... Ale możemy się pobawić w tą waszą zabawę. Mamy i taty nie ma w domu. Nie wrócą szybko.
Marcel uśmiechnął się.
- Moment. Muszę z bratem pogadać - rzekł podchodząc do Nikodema. - Powiedz mi, czy ty lubisz się bawić w tortury? - spytał.
- No, lubię - odpowiedział chłopiec.
- A chcesz się w to bawić?
- No chcę...
- Niko, możemy się w to bawić, ale musisz mi przysiąc, że nigdy, przenigdy nie powiesz o tym mamie ani tacie. Czy przysięgasz?
- Przysięgam - odpowiedział chłopiec.
- To nie wystarczy... Musisz przysiąc na coś, co kochasz najbardziej. Co kochasz bardziej piwo, wino czy wódkę?
- Nie wiem. Chyba wino - odparł chłopiec drapiąc się po głowie.
- To przysięgnij mi na wino, że nie wypaplasz.
- Przysięgam na wino - rzekł chłopiec kładąc prawą rękę na sercu.
Marcel spojrzał Nikodemowi w oczy.
- I tak ci nie wierzę... Ale okej - rzekł. - To co? Będziesz ofiarą?
- Katem chcę być - odparł Nikodem.
- Spoko, ja będę ofiarą - odezwał się Oliwer.
Marcel głośno się zaśmiał. Podszedł do sąsiada. Poklepał go po ramieniu.
- Siadaj na krześle elektrycznym - rzekł wskazując ręką na metalową skrzynkę.
Oliwer bez sprzeciwu wykonał polecenie Marcela. Po chwili Nikodem przyniósł z drugiego końca warsztatu żelazną obręcz. Marcel założył ją Oliwerowi na szyję.
- Musimy cię przymocować. Czekaj... Jakiś kabel potrzebuję - rzekł dziesięciolatek rozglądając się wokół.
Sprawnie związał Oliwerowi nogi i ręce. Uśmiechnąwszy się wyprowadził brata na zewnątrz.
- Co? - odezwał się Nikodem.
- Gówno. Teraz wejdziemy już jako oprawcy. Okej?
- No - rzekł Nikodem.
Chłopcy weszli z powrotem do warsztatu. Podeszli do skrępowanego Oliwera.
- No, no, no! - zawołał Marcel biorąc do ręki śrubokręt. - Kogo my tu mamy? Nie trzeba było z nami zadzierać!
- Nic nie zrobiłem! - odpowiedział Oliwer udając, że próbuje się uwolnić.
- Zamknij się! Zastrzeliłeś trzech naszych ludzi i musisz za to zapłacić.
- Co mi zrobicie?
- Nie chcesz tego wiedzieć. Niko, daj tamtą odzieraczkę. Odrzemy go ze skóry.
- Nie!!! - zawołał Oliwer.
Nikodem dał bratu do ręki szpachelkę. Marcel podwinął koszulkę Oliwera do góry, po czym zaczął jeździć szpachelką po jego plecach.
- Wcale mnie to nie boli! - zawołał Oliwer wybuchając śmiechem. - Wymyślcie coś lepszego!
Marcel zmarszczył brwi, rzucił szpachelkę na podłogę.
- Zaraz przestaniesz się śmiać - rzekł podchodząc do kowadła. - Niko, sam nie dam rady tego podnieść - dodał mocując się z żelastwem.
- Po co chcesz to wziąć?
- Położymy mu to na kolanach - oświadczył Marcel.
- Zgłupiałeś? Chcesz mu nogi połamać? - rzekł Nikodem pukając się ręką w czoło. - Ja mam fajną torturę... Zobacz, co znalazłem! - dodał wyjmując z jednej ze skrzynek dwie elektrody.
- Włożymy ci to do...
- Do dupy! - zawołał Marcel.
Oliwer zdębiał. Nikodem podszedł do niego. Spojrzał mu w oczy.
- Nie do dupy, a do buzi - rzekł. - Powiedz ładnie "Aaa" - nakazał.
- Chłopaki, bez przesady - odparł Oliwer przez zaciśnięte zęby.
Marcel zdenerwował się. Usiadł na betonowej posadce.
- Nie bawię się z tobą! - zawołał patrząc na Oliwera. - Nie nadajesz się na ofiarę. Zamiast krzyczeć to się śmiejesz, a jak już mam fajną torturę to się na nią nie zgadzasz... Sam się baw. Niko, idziemy do domu?
Jasnowłosy chłopiec zamyślił się. Podrapał się z tyłu głowy. Podszedł do Marcela. Usiadł obok niego.
- Wiesz, co? - szepnął mu do ucha. - Chodź, damy mu prawdziwą nauczkę...
- Czemu? - spytał Marcel cicho.
- Raz, że mnie zostawił samego na dachu od młyna... A dwa, że dał mi do picia piwo. Powiedział, że ono jest bezalkoholowe a było z alkoholem... To było wtedy, co robiłem wyścigi... - szepnął.
Marcel uśmiechnął się. Podniósł się z podłogi.
- Dajemy ci ostatnią szansę... - rzekł Marcel zawiązując Oliwerowi usta ubrudzoną smarami i oliwami ścierką.
- Odwracamy go - zarządził.
Oliwer szczerze się wystraszył. Chłopcy przewrócili go na brzuch.
- Najpierw ściągniemy ci gacie - rzekł Marcel pochylając się nad kolegą.
Oliwer próbował się bronić, ale był skrępowany. Nie wiedział, co go czeka. Bardzo się bał.
Gdy Marcel ściągał chłopcu spodnie, Nikodem podszedł do Oliwera z drugiej strony. Pochyliwszy się, spojrzał chłopcu w oczy.
- Pamiętasz, jak zostawiłeś mnie samego na dachu starego młyna?
Oliwerowi z oczu potoczyły się łzy. Czuł, jak Marcel smaruje mu tyłek czarnym, klejącym tawotem.
- To, żeby mniej bolało! - zaśmiał się dziesięciolatek.
- A pamiętasz, jak dałeś mi do wypicia piwo i okłamałeś mnie, że ono jest bezalkoholowe? - rzekł Nikodem wywołując w Oliwerze istne przerażenie. - Z nami się nie zadziera! - dodał jedenastolatek patrząc w zatrwożone oczy ofiary.
- Zobacz, czy nikt nie przyjechał - odezwał się Marcel.
Nikodem spojrzał na zewnątrz przez uchylone drzwi.
- Czysto - rzekł.
Tymczasem Marcel wziął do ręki gumowy kabel. Podskoczył przy tym z radości. Podszedł do Oliwera, wziął niewielki zamach, po czym uderzył go owym kablem w umazane tawotem pośladki.
Oliwer ani drgnął.
- To go nie bolało - rzekł Nikodem wyrywając Marcelowi z ręki kabel. - Musisz to zrobić mocniej... - dodał, po czym z całej siły trzasnął Oliwera w tyłek.
Chłopak rozpłakał się. Ból był nie do zniesienia.
- Niko, naucz mnie... - rzekł Marcel. - Zrób to jeszcze raz!
- Bierzesz duży rozmach i ciach! - rzekł Nikodem poraz kolejny uderzając Oliwera mniej więcej w to samo miejsce.
- Oli, czemu się nie śmiejesz? - rzekł Marcel drwiącym głosem. - Już nie jest ci do śmiechu? Niko, daj kabel. Patrz, czy dobrze to robię, okej? - spytał.
Oliwer zacisnął zęby. Łzy leciały mu ciurkiem po obydwu policzkach. Tyłek bolał go strasznie, a kolejne uderzenie wymierzone tym razem przez Marcela sprawiło, że chłopiec skulnął się na betonową posadzkę.
- Oszczał się! - zaśmiał się Marcel. - Jacie nie mogę! Oszczał się!
- Oli, żebyś nie mówił, że cię nawet nie uwolniliśmy, to cię teraz rozwiążemy... - rzekł Nikodem rozplątując chłopcu nogi, a po chwili i recę.
Oliwer zerwał z ust śmierdząca ścierkę. Głośno płakał.
- Dobra, przestało padać. To my musimy już wracać do domu. Narka! - zawołał Marcel szeroko otwierając drzwi od garażu.
Oliwer został sam. Nie mógł się uspokoić. Dopiero po dwudziestu minutach podniósł się z podłogi, podciągnął spodnie i wrócił do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro