Wrocław
Nikodem otworzył oczy. Uszczypnął Marcela w tyłek.
- Co? - odezwał się dziesięciolatek.
- Pamiętasz wczoraj, jaki wycisk daliśmy Oliwerowi? - odezwał się Nikodem.
Marcel się zaśmiał. Podrapał się po nosie.
- No... Tak mu walnąłem, że się oszczał.
- Chciałbyś... Oszczał się, jak ja trzasnąłem go poraz drugi... Ale by było, jakby to się wydało.
- By było lanie pasem na gołą - rzekł Marcel. - Tylko nie wypaplaj. Nie chcę dostać na dupę.
- Spoko. Nie wygadam.
- Wiesz Niko, tak mi teraz przyszło do głowy, że fajnie by było, jakbyśmy założyli sobie szkolny gang. Wszyscy by się nas bali... A jak ktoś by nam się nie spodobał, to byśmy z nim zrobili to, co z Oliwerem... Ale by były jazdy! Co myślisz?
- Fajny pomysł... Ale byśmy musieli przyjąć kogoś do tego gangu... Może Kornela?
- Laluś - odpowiedział Marcel.
- To może Mateusz?
- Debil.
- Janek?
- Oferma.
- Kamil?
- Laluś.
- Jejku, Marcel... Nie wiem, Adrian?
- Pyskol.
- Weźmy Nikolę...
- Zgłupiałeś?! Nikola to dziewczyna! Poza tym, ona by chciała wszystkimi rządzić, a to ja będę od rządzenia...
- I ja.
- No... Nie chcę ci nic mówić, ale taty nie ma w domu. Pojechał z Adą do Wrocławia i wrócą dopiero wieczorem. Wiesz, co to oznacza?
- Nie wiem, co?
- Niko, bezmózgu! Możemy odwiedzić naszego kolegę Oliwera... Może będzie chciał pobawić się z nami w tortury!
- Tak, jasne!
Marcel podniósł się z łóżka. Prędko się ubrał.
- Dalej, Niko! Pośpiesz się! - zawołał.
- Ja śpię...
Marcel ściągnął z łóżka kołdrę. Wyrwał bratu poduszkę spod głowy. W końcu Nikodem podniósł ręce do góry.
- Poddaję się! - rzekł wstając z łóżka.
- To szybko! Nie ma czasu do stracenia!
Marcel z niecierpliwością czekał, aż Nikodem się ubierze. Chłopcy na palcach zeszli na parter. Ucieszyli się, że nie trafili na Danielę. Byli pewni, że mama kazałaby im się najeść i dopiero potem pozwoliłaby im pójść na dwór.
Pobiegli prosto w stronę domu na skarpie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro