Wiewiórka
Marcel siedział na podłodze. Trzymał na kolanie zeszyt. Rysował w nim swojego psa, Misia. Co rusz odrywał wzrok od kartki, by spojrzeć na wszechobecne pierze.
W pewnym momencie usłyszał, że ktoś idzie po schodach. Spojrzał na zegarek. Od ostatniego nakazu Szymona, co do posprzątania pokoju, minęło już półtorej godziny. Chłopiec w mig pojął, że musi szybko coś wymyślić, by uniknąć kary.
Szymon wszedł do pokoju syna. Marcel leżał w łóżku. Trzymał się obydwiema rękoma za brzuch. Pojękiwał.
- Hej, smyku. Co kombinujesz? - odezwał się Szymon. Usiadł przy chłopcu. Przyjrzał mu się z uwagą. - Co ci jest?
- Mój brzuch... Boli mnie... - westchnął malec niemalże wybuchając płaczem.
Szymon się zaśmiał.
- Widzę, że zdolności aktorskie masz po mamie - rzekł. - Dlaczego pióra nie są posprzątane?
- Bo boli mnie brzuch...
- Marcel, bez ściemy! Wstań natychmiast.
- Boli mnie...
- Nie, chłopcze! Dopiero cię zaboli, jak dostaniesz obiecaną poprawkę - rzekł Szymon patrząc małemu w oczy.
- Tatuś, nie - westchnął chłopiec.
- Dlaczego kłamiesz, że brzuch cię boli, co? Chcesz uniknąć kary, tak?
Chłopiec spuścił głowę. Pociągnął nosem.
- Od czterech godzin nie mogę się ciebie doprosić, żebyś zrobił porządek w swoim pokoju. Marcel, nie pozostawiasz mi wyboru. Chodź... Dostaniesz parę klapsów...
- Tatuś, nie... Już się biorę za te pióra... - westchnął malec.
- Bez dyskusji! - rzekł Szymon podniesionym głosem. Przełożył syna przez kolano. Marcel wybuchnął płaczem.
- Ile razy można cię prosić o jedno i to samo? Co? - rzekł Szymon spuszczając chłopcu spodnie.
- Tata, nie...
- Co nie? Właśnie, że tak - odparł Szymon wymierzając synowi pierwszego klapsa.
Chłopiec zapiszczał. Otrzymał łączenie pięć mocnych uderzeń ręką. Cicho płakał. Po laniu Szymon podciągnął chłopcu spodnie.
- Proszę teraz sprzątnąć pióra - rzekł stanowczo.
- Teraz to ja zadzwonię do mamy i powiem jej, że mnie bijesz - szepnął chłopiec biorąc do ręki telefon.
- Okej. Dzwoń. Ja w tym czasie zdejmę pasek. Jak skończysz rozmawiać z mamą, dostaniesz prawdziwe lanie.
Chłopiec przegryzł wargę zębami. Odłożył telefon. Rozpłakał się. Szymon pociągnął go ku sobie. Posadził na kolanie. Marcel przytulił się do jego szyi.
- Już nie płacz... - rzekł Szymon. - Marcelek, niestety musisz się nauczyć tego, że jak tata coś mówi, to trzeba się słuchać... Nie może być tak, że proszę cię sto razy o jedną rzecz, a ty i tak nie słuchasz... Rozumiesz?
Malec kiwnął głową. Otarł łzy. Szymonowi zrobiło się żal zapłakanego dziecka.
- Chodź... Pomogę ci z tymi piórami... - rzekł zdejmując chłopca z kolan. - Już nie becz... Posprzątamy, a potem zadzwonimy do mamy i do Nikodema.
- Okej - westchnął chłopiec.
Szymon podniósł się z łóżka. Dał synowi do ręki worek. Marcel zaczął zbierać z dywanu pióra. Szymon z kolei włączył odkurzacz. Po dziesięciu minutach w pokoju nie było śladu po zniszczonej puchowej poduszce. Chłopiec związał worek.
- No i po robocie - odezwał się Szymon. - Potrzebne było to lanie?
- No, nie... - szepnął malec.
- Też tak myślę. Marcel, Ada pewnie już się wykąpała. Śmigaj do łazienki się myć i spać.
- Okej - odparł malec podchodząc do szafy. Wziął do ręki piżamę, po czym zbiegł na dół po schodach.
Szymon podniósł z podłogi zeszyt chłopca. Usiadł na łóżku. Przejrzał rysunki Marcela.
- Ale ładna wiewiórka - rzekł przyglądając się rysunkowi przedstawiającemu Misia.
Po chwili wstał, odłożył zeszyt na regał. Chwycił w jedną rękę odkurzacz, w drugą - worek z pierzem, po czym zszedł na dół.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro