Wielki matematyk
Daniela nalała Marcelowi do szklanki kompotu truskawkowego. Chłopiec siedział przy stole. Bez słowa patrzył w okno.
- Marek nie będzie cię już więcej odwiedzał - odezwała się. - Wyjeżdża do Szkocji...
Malec kiwnął głową. Napił się kompotu. Był zamyślony, podenerwowany.
- Dokąd jechał tata? - spytał marszcząc brwi.
- No... Hm... Tata i Marek jechali do adwokata sporządzić dokument - powiedziała.
- Jaki dokument?
Daniela przeniosła się na krzesło znajdujące się bliżej Marcela. Spojrzała mu w oczy.
- Marek podpisze takie pismo, na mocy którego straci do ciebie wszelkie prawa - powiedziała z zastanowieniem.
- A tata da mu za to dwadzieścia tysiaków? - rzekł chłopiec.
Daniela pochyliła głowę. Uśmiechnęła się do syna.
- No, tak... - przyznała lekko zawstydzona. - Marcel, gdyby Markowi choć trochę na tobie zależało, nie przystały na tę propozycję. Zgadza się?
- Nie no, przecież nic nie mówię - rzekł chłopiec. - Tylko dziwię się tacie, że się nawet z nim nie targował. Marek to palant. Wziął od taty dwa i pół koła za telewizor, a przecież kupił go za tysiąc osiemset... A tata, wielki matematyk, a tak się dał oszukać... Muszę mu powiedzieć, że jest siedem stówek w plecy...
Daniela uśmiechnęła się.
- Jak twoja ręka? - spytała.
- Spoko. Zły trochę jestem, że Marek nie wyrwał mi prawej ręki... Nie musiałbym pisać na lekcjach, a tak to tata ma jeden punkt przewagi.
- Marcel, wiesz, że od września będziesz musiał wziąć się do nauki.
- Mamo, są wakacje - westchnął. - Możemy nie mówić o szkole?
- No, niech ci będzie - odpowiedziała.
Wtem do salonu wbiegł Nikodem. Był zdyszany.
- Nie ma nigdzie Ady! - krzyknął siadając przy stole.
- Niko, Ada pojechała na wycieczkę rowerem... - odezwała się Daniela. - Ale jak? Z kim? - spytał Nikodem przecierając czoło ręką.
- Z Bartoszem - odezwał się Marcel. - Z tym samym Bartoszem, który zamknął mnie w klatce... bo sobie na to zasłużyłem...
Daniela pogłaskała syna. Wstała od stołu. Podeszła do kuchennego blatu.
- Mamusiu, a co jeśli Bartosz zamknie w klatce Adę? - odezwał się Nikodem.
- No właśnie! - krzyknął Marcel.
- Chłopaki, proszę was! Bartosz na pewno tego nie zrobi - powiedziała Daniela.
- Mamuś, skąd wiesz? - rzekł Nikodem.
- Właśnie!
- Musimy sprawdzić, czy Adzie nic nie grozi. Jeśli ten debil zrobił coś mojej kuzynce, to będzie miał ze mną doczynienia! - oświadczył Marcel podchodząc do drzwi.
- Chłopcze! A ty dokąd? - cofnęła go. - Z powrotem!
Zarówno Marcel jak i Nikodem spojrzeli na Danielę błagalnym wzrokiem.
- Chłopcy, nie... Zostajecie w domu - powiedziała stanowczo. - Marcel masz wybitą rękę. Jak chcesz jechać rowerem, co?
- Wystarczy mi jedna ręka do trzymania kierownicy - oświadczył.
- Nie bądź za mądry. Mam do was super zajęcie... Zrobimy tak... Pomożecie mi z obiadem... A jak Ada i tata wrócą do domu, pojedziemy wszyscy do galerii... Kupimy wam plecaki, piórniki, tenisówki na wuef...
- Ja przez pierwsze półrocze nie będę ćwiczył na wuefie - odezwał się Marcel. - Mam wybitą rękę...
- Tak? A przed chwilą chciałeś wsiąść na rower - odpowiedziała. - Niko odbierzesz ziemniaki?
- No, obiorę - odparł jedenastolatek podchodząc do zlewu.
Daniela uśmiechnęła się.
- A ty, Marcelek, wytrzyj ścierką stół i porozkładaj talerze. Dobrze?
- No, oki - szepnął kiwając głową. - Mamuś, a czy będę mógł w galerii kupić sobie pistolet na kulki?
Daniela uśmiechnęła się.
- No, bo wiesz... Chciałbym postrzelać trochę w Nikodema...
Jedenastolatek odwrócił się na chwilę w stronę brata. Patrząc na Marcela zrobił zeza.
- Nie mogę z niego! - zawołał młodszy chłopiec wybuchając śmiechem. - Mamo, nie mogę z niego! Niko, zrób jeszcze raz tą minę!
- Nie mogę. Strugam pyrki - odparł Nikodem z wielką powagą.
- Niko! No, weź!
Daniela spojrzała na Marcela. W tym momencie Nikodem ponownie zrobił zeza. Marcel wybuchnął śmiechem.
- Mamo! Zrobił to znowu! - krzyknął młodszy chłopiec. - Niko, zrób tat minę, żeby mama ją zobaczyła!
- Nie mogę. Strugam pyrki - szepnął Nikodem.
Daniela pogłaskała starszego chłopca po głowie.
- Strugaj, struga - odezwała się.
Marcel spojrzał w okno. Uśmiechnął się na widok kota siedzącego na zewnętrznym parapecie.
- Mój Pysiulek! - zawołał. - Mogę go wpuścić do domu?!
- Oczywiście, że... No dobra, możesz - odparła Daniela uśmiechając się do chłopca.
Marcel wyszedł na taras.
- Misiu! Pysiu! Monster! - zawołał.
Po chwili wprowadził do salony cały swój zwierzyniec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro