Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szkocja

- Misiu, ty jesteś moim najukochańszym przyjacielem, wiesz? - rzekł Marcel tuląc do siebie czworonoga. - Ale to nie znaczy, że możesz mnie lizać po nosie! Tu sobie liż... Po ręce sobie liż...
Nagle chłopiec spostrzegł wjeżdżające na podwórko srebrne Suzuki. Momentalnie zeskoczył z trampoliny. Wbiegł do domu zatrzaskując drzwi tuż przed Misiem.
- Mamo! - wydarł się. - Marek przyjechał!
Daniela i Szymon wyszli z sypialni. Mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał w okno. Zmarszczył brwi.
- Mamo, masz go do mnie nie wpuszczać. Ja nie chcę z nim gadać. Słyszysz? - rzekł malec kierując się w stronę łazienki.
- Oczywiście, że go do ciebie nie wpuszczę. Nie po tym, co ci zrobił... - oznajmiła.
Malec zamknął się w ubikacji. Chciał mieć pewność, że nie będzie musiał stawać z Markiem oko w oko.
Mężczyzna wszedł do domu bez pytania. Daniela uczyniła krok w stronę męża. Od razu dostrzegł, że Marek jest zdenerwowany.
- No witam! - rzekł patrząc wprost na Danielę. - Gdzie Marcel? Muszę z nim pogadać.
Szymon stanął naprzeciw ojca chłopca. Zmarszczył brwi.
- Nie zobaczysz się z Marcelem - rzekł.
- A kim ty jesteś, żeby utrudniać mi kontakty z dzieckiem, co?! - uniósł się.
- Widzenie z dzieckiem miałeś wczoraj! I co zrobiłeś? Wybiłeś Marcelowi bark! Musieliśmy z nim jechać na pogotowie! - wtrąciła się Daniela. - Tak do twojej wiadomości, lekarz sporządził odpowiednią notatkę, która trafi do sądu.
- Daniela, co ty gadasz? Przecież ledwo go szarpnąłem! - odparł Marek.
- Wyjdź... I nie przyjeżdżaj więcej!
Mężczyzna spuścił głowę, po czym usiadł na kanapie. Zamyślił się.
- To Suzuki to nie jest moje auto... Pożyczyłem je, bo chciałem zaimponować małemu... - wyznał spuszczając z tonu. - Koleś, od którego wziąłem to auto zabije mnie, jak zobaczy na nim choćby najmniejszą rysę... A co dopiero ten napis!
- To nie jest nasza sprawa - rzekł Szymon.
- To nie wszystko... - powiedział Marek po chwili. - Straciłem wczoraj całą kasę... Jestem goły i wesoły...
- Marek, po co nam o tym mówisz? - spytała Daniela.
- Ty nic nie rozumiesz! - wydarł się. - Wziąłem spory kredyt na założenie działalności... No i nie wyszło. Interes padł... Zostałem z długami. I jeszcze ten cholerny samochód! Nie wiem, jak się z tego wywinę... Nie mam kasy na wymianę zderzaka... Pomyślałem, że może mógłbym zwrócić jeszcze do sklepu ten telewizor, który kupiłem Marcelowi...
Daniela głośno się zaśmiała. Wskazała ręką na schody.
- Idź po ten telewizor, a potem znikaj z naszego życia - powiedziała.
- Tak właśnie zrobię - odparł. - Nie chcę iść siedzieć za długi... Mam znajomego w Szkocji. Zgodził się pomóc - rzekł wstając z kanapy.
Poszedł na górę. Szymon poszedł za nim.
- Marek, zaczekaj - rzekł. - Ile zapłaciłeś za ten telewizor? - spytał.
- Dwa i pół koła - rzekł mężczyzna.
- Dam ci tę kasę. Zostaw ten telewizor...
Szymon poszedł na chwilę do sypialni. Gdy wrócił podał Markowi dwa i pół tysiąca złotych.
- Starczy na naprawę auta i na wyjazd do Szkocji - rzekł Marek wsuwając pieniądze do kieszeni.
- Pożegnałbym się z synem - rzekł po chwili.
Daniela zbliżyła się do łazienki. Zapukała.
- Marcelek, wyjdź - odezwała się. - Marek chce z tobą porozmawiać...
- Ale ja nie chcę z nim gadać - odpowiedział chłopiec.
- Marcelek, otwórz... Marek wyjeżdża, chce się z tobą pożegnać...
Malec nic nie odpowiedział. Postanowił zbyć rodziców milczeniem. Był zdecydowany nie wychodzić z łazienki, choćby miał w niej siedzieć do wieczora.
- Marek, to bezsensu... - szepnęła Daniela. - Jedź już...
Mężczyzna odwrócił się w stronę drzwi. Miał już wyjść, ale Szymon to zatrzymał.
- Zrzeknij się praw do Marcela - rzekł Jasiński wpatrując się w wciąż podenerwowaną twarz Marka.
Daniela spojrzała na męża. Chwyciła go za rękę.
- Okej - odpowiedział Marek. - I tak nie mam już tu po co wracać... Daj mi dwadzieścia tysięcy a zrzeknę się praw do Marcela i zniknę z waszego życia raz na zawsze.
- Nie wierzę... - szepnęła Daniela. - Właśnie wyceniłeś swojego syna na dwadzieścia tysięcy...
- Za dużo? - zaśmiał się. - Z wyrwanym barkiem pewnie nie jest aż tyle wart!
- Daj mu te pieniądze... - szepnęła Daniela spoglądając na męża.
- Chyba żartujesz... Zrobimy tak, najpierw pojedziemy do twojego adwokata. Tam podpiszesz odpowiednie pisemko. Później dostaniesz kasę.
Marek kiwnął głową.
- To jedźmy. Nie ma czasu do stracenia! - rzekł. - Nara Marcel! - zawołał kierując się w stronę drzwi. Szymon wyszedł za nim.
Daniela stanęła w oknie. Patrzyła na auta odjeżdżające spod jej domu. Wzięła głęboki oddech, po czym zbliżyła się do drzwi od łazienki.
- Marcelek, Marek już pojechał - szepnęła.
Chłopiec otworzył drzwi. Przytulił się do mamy.
- I nie wróci? - spytał.
- Nie, już nie wróci - odparła głaszcząc chłopca po głowie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro