Szkocja
- Misiu, ty jesteś moim najukochańszym przyjacielem, wiesz? - rzekł Marcel tuląc do siebie czworonoga. - Ale to nie znaczy, że możesz mnie lizać po nosie! Tu sobie liż... Po ręce sobie liż...
Nagle chłopiec spostrzegł wjeżdżające na podwórko srebrne Suzuki. Momentalnie zeskoczył z trampoliny. Wbiegł do domu zatrzaskując drzwi tuż przed Misiem.
- Mamo! - wydarł się. - Marek przyjechał!
Daniela i Szymon wyszli z sypialni. Mężczyzna z niedowierzaniem spojrzał w okno. Zmarszczył brwi.
- Mamo, masz go do mnie nie wpuszczać. Ja nie chcę z nim gadać. Słyszysz? - rzekł malec kierując się w stronę łazienki.
- Oczywiście, że go do ciebie nie wpuszczę. Nie po tym, co ci zrobił... - oznajmiła.
Malec zamknął się w ubikacji. Chciał mieć pewność, że nie będzie musiał stawać z Markiem oko w oko.
Mężczyzna wszedł do domu bez pytania. Daniela uczyniła krok w stronę męża. Od razu dostrzegł, że Marek jest zdenerwowany.
- No witam! - rzekł patrząc wprost na Danielę. - Gdzie Marcel? Muszę z nim pogadać.
Szymon stanął naprzeciw ojca chłopca. Zmarszczył brwi.
- Nie zobaczysz się z Marcelem - rzekł.
- A kim ty jesteś, żeby utrudniać mi kontakty z dzieckiem, co?! - uniósł się.
- Widzenie z dzieckiem miałeś wczoraj! I co zrobiłeś? Wybiłeś Marcelowi bark! Musieliśmy z nim jechać na pogotowie! - wtrąciła się Daniela. - Tak do twojej wiadomości, lekarz sporządził odpowiednią notatkę, która trafi do sądu.
- Daniela, co ty gadasz? Przecież ledwo go szarpnąłem! - odparł Marek.
- Wyjdź... I nie przyjeżdżaj więcej!
Mężczyzna spuścił głowę, po czym usiadł na kanapie. Zamyślił się.
- To Suzuki to nie jest moje auto... Pożyczyłem je, bo chciałem zaimponować małemu... - wyznał spuszczając z tonu. - Koleś, od którego wziąłem to auto zabije mnie, jak zobaczy na nim choćby najmniejszą rysę... A co dopiero ten napis!
- To nie jest nasza sprawa - rzekł Szymon.
- To nie wszystko... - powiedział Marek po chwili. - Straciłem wczoraj całą kasę... Jestem goły i wesoły...
- Marek, po co nam o tym mówisz? - spytała Daniela.
- Ty nic nie rozumiesz! - wydarł się. - Wziąłem spory kredyt na założenie działalności... No i nie wyszło. Interes padł... Zostałem z długami. I jeszcze ten cholerny samochód! Nie wiem, jak się z tego wywinę... Nie mam kasy na wymianę zderzaka... Pomyślałem, że może mógłbym zwrócić jeszcze do sklepu ten telewizor, który kupiłem Marcelowi...
Daniela głośno się zaśmiała. Wskazała ręką na schody.
- Idź po ten telewizor, a potem znikaj z naszego życia - powiedziała.
- Tak właśnie zrobię - odparł. - Nie chcę iść siedzieć za długi... Mam znajomego w Szkocji. Zgodził się pomóc - rzekł wstając z kanapy.
Poszedł na górę. Szymon poszedł za nim.
- Marek, zaczekaj - rzekł. - Ile zapłaciłeś za ten telewizor? - spytał.
- Dwa i pół koła - rzekł mężczyzna.
- Dam ci tę kasę. Zostaw ten telewizor...
Szymon poszedł na chwilę do sypialni. Gdy wrócił podał Markowi dwa i pół tysiąca złotych.
- Starczy na naprawę auta i na wyjazd do Szkocji - rzekł Marek wsuwając pieniądze do kieszeni.
- Pożegnałbym się z synem - rzekł po chwili.
Daniela zbliżyła się do łazienki. Zapukała.
- Marcelek, wyjdź - odezwała się. - Marek chce z tobą porozmawiać...
- Ale ja nie chcę z nim gadać - odpowiedział chłopiec.
- Marcelek, otwórz... Marek wyjeżdża, chce się z tobą pożegnać...
Malec nic nie odpowiedział. Postanowił zbyć rodziców milczeniem. Był zdecydowany nie wychodzić z łazienki, choćby miał w niej siedzieć do wieczora.
- Marek, to bezsensu... - szepnęła Daniela. - Jedź już...
Mężczyzna odwrócił się w stronę drzwi. Miał już wyjść, ale Szymon to zatrzymał.
- Zrzeknij się praw do Marcela - rzekł Jasiński wpatrując się w wciąż podenerwowaną twarz Marka.
Daniela spojrzała na męża. Chwyciła go za rękę.
- Okej - odpowiedział Marek. - I tak nie mam już tu po co wracać... Daj mi dwadzieścia tysięcy a zrzeknę się praw do Marcela i zniknę z waszego życia raz na zawsze.
- Nie wierzę... - szepnęła Daniela. - Właśnie wyceniłeś swojego syna na dwadzieścia tysięcy...
- Za dużo? - zaśmiał się. - Z wyrwanym barkiem pewnie nie jest aż tyle wart!
- Daj mu te pieniądze... - szepnęła Daniela spoglądając na męża.
- Chyba żartujesz... Zrobimy tak, najpierw pojedziemy do twojego adwokata. Tam podpiszesz odpowiednie pisemko. Później dostaniesz kasę.
Marek kiwnął głową.
- To jedźmy. Nie ma czasu do stracenia! - rzekł. - Nara Marcel! - zawołał kierując się w stronę drzwi. Szymon wyszedł za nim.
Daniela stanęła w oknie. Patrzyła na auta odjeżdżające spod jej domu. Wzięła głęboki oddech, po czym zbliżyła się do drzwi od łazienki.
- Marcelek, Marek już pojechał - szepnęła.
Chłopiec otworzył drzwi. Przytulił się do mamy.
- I nie wróci? - spytał.
- Nie, już nie wróci - odparła głaszcząc chłopca po głowie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro