SZAMPON
Adriana zajęła stolik znajdujący się niedaleko fontanny. Wyciągnęła telefon z maleńkiej torebeczki w kształcie serca. Ucieszyła się, gdy spostrzegła, że tata przysłał jej smsa. Szybko odczytała tekstową wiadomość.
Ada, na łóżku w twoim pokoju czeka na ciebie prezent. Jak wrócisz do domu, to zobaczysz, co to. Ściskamy cię. Tata, Kamila i Kubuś.
Dziewczynka zastanowiła się przez chwilę nad tym, co odpisać ojcu. Nie mogła się skupić. Wciąż do jej uszu docierały dziecięce okrzyki radości dobiegające spod fontanny. W końcu podniosła wzrok. Uśmiechnęła się.
- Nie wierzę! - zawołała podnosząc się z krzesła.
Prędko podbiegła do fontanny. Wszędzie unosiły się kłęby piany. Maluchy nosiły ją w rękach, a starszaki rzucali ją w górę.
- Ciocia! Musisz to zobaczyć! - zawołała Adriana stojąc przy wypełnionej pianą fontannie.
Zosia i Janek stali w kolejce po lody. Uśmiechnęli się do siebie. Ani jedno ani drugie nie przypuszczało, że piana fruwająca po całym rynku to zasługa Marcela.
- Ada! Chodź tu do mnie! - zawołała Zosia.
Dziewczynka prędko zjawiła się przy cioci.
- Jakiego loda ci kupić?
- Sorbet truskawkowy - oznajmiła nastolatka.
- Dobrze... Zawołaj chłopaków, bo zaraz nasza kolej.
Adriana podbiegła do Marcela i Nikodema. Chłopcy zjawili się przy Zosi w mgnieniu oka. Obaj zamówili sobie lody o smaku gumy balonowej.
- Wszystko ode mnie odgapiasz! - wrzasnął Marcel popychając brata łokciem w bok.
- To nie moja wina, że najbardziej lubię gumiaste, baloniaste - bronił się Nikodem.
- Jakby były żelkowe, kupiłbyś żelkowe!
- Spadaj, Marcel!
- Chłopaki, przestaniecie się w końcu sprzeczać? - odezwał się Janek. - Więcej razy nie weźmiemy was na wycieczkę, jeśli się za chwilę nie uspokoicie.
- Dziadek, sory! - rzekł Marcel. - Niko stale ode mnie musi wszystko odgapiać!
- Co niby od ciebie odgapiam?
- Wszystko!
- Głupek.
- Dupek.
- Debil.
- Czubek do potęgi!
- Marcel, od kiedy tak dobrze się znasz na matmie? Parę dni temu nie wiedziałeś nawet, ile to jest dwa razy dwa! - zaśmiał się Nikodem.
- Chłopaki! - rzekł Janek patrząc na chłopców surowym wzrokiem.
- Co?! - wydarli się obydwaj.
- Dość tego! Wracamy do domu! - krzyknął.
- Przez ciebie, debilu! - rzekł Marcel. Bez zastanowienia popchnął brata. Nikodem upadł.
- Ała! - zapiszczał.
Zosia prędko pomogła chłopcu podnieść się z chodnika. Jedenastolatek pokazał je zdarte dłonie.
- Do wesela się zagoi - powiedziała Zosia. - A na twój temat, Marcel, to ja sobie porozmawiam z twoim tatą...
- Mam to w dupie - odparował.
- Tak? Zobaczymy, czy w domu też będziesz taki mądry!
- Będę jeszcze mądrzejszy!
- Tak... Poryczysz się, jak wczoraj - rzekł Nikodem. - Pyskuje, pyskuje, a wystarczy, że tata na niego spojrzy, to uuu...
- Zamknij się! - wrzasnął Marcel.
- Uspokoicie się?! - krzyknęła Zosia. - W tej chwili do auta!
Chłopcy pobiegli w stronę samochodu. Popychali się na chodniku.
- Co ta biedna Daniela z nimi ma? - westchnęła Zosia. - Przecież to urwisy, jakich mało...
- Tylko sobie pomyśl, co to będzie za kilka lat... Aż strach się bać - rzekł Janek.
- Dokładnie tak, jak mówisz... - przyznała. - Strach się bać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro