Snopek
Nikodem wskrobał się po snopkach na stóg słomy. Wszedł na samą górę. Z wysoka miał niesamowity widok.
Ułożył się wygodnie wśród snopków. Zamknął powieki. Słońce paliło mu twarz.
W pewnym momencie poczuł, że ktoś zasłania mu słońce. Otworzył oczy. Zbladł na widok Oliwera. Prędko podniósł się z pozycji leżącej.
- Skąd się tu wziąłeś? - odezwał się. - Weź spadaj stąd, dobra?
- Sam spadaj - odparł Oliwer.
Nikodem zastanowił się przez chwilę. Doskonale pamiętał, jak jeszcze wczoraj Janek prowadził Oliwera za szyję do garażu. Pomimo ostatnich nieporozumień, jakie miały miejsce między chłopakami, Nikodem współczuł Oliwerowi. Postanowił, że się z nim pogodzi.
- Wczoraj twój tata był na ciebie je wściekły... - odezwał się.
Oliwier usiadł na snopku. Wyciągnął scyzoryk z kieszeni spodni. Zaczął przecisnąć nim sznurki, którym związany był snopek, na którym siedział.
- To nie jest mój tata - rzekł.
- Jo! Mówisz serio? - odparł Nikodem z niedowierzaniem. Chłopiec usiadł tuż obok Oliwera.
- Słyszałem, jak mama powiedziała, że tata to nie mój tata...
- A może źle usłyszałeś...
- Wczoraj tata i mama przyszli do mnie do pokoju... Powiedzieli, że to prawda...
- Wow... Jacie!
Oliwer pociągnął nosem, po czym przeciął kolejny sznurek. Obaj chłopcy wraz z rozwalającym się snopkiem runęli w dół. Upadli na ziemię.
- Ale jazda! - zawołał Oliwer spoglądając w stronę leżącego tuż obok Nikodema. - Nogę sobie rozwaliłem o scyzoryk... Ciekawe, gdzie go teraz znajdę... Niko, czemu nic nie mówisz?
Zbliżył się do kolegi. Nikodem był nieprzytomny. Oliwer poklepał go po policzku.
- Niko! Niko! Otwórz oczy! - krzyknął.
Z każdą chwilą był coraz bardziej przerażony. Z nogi leciała mu krew, a jakby tego było mało Nikodem nie odzyskiwał świadomości. Oliwer zrozumiał, że musi działać szybko. Zdecydował się wezwać pomoc. Pobiegł w stronę swojego domu.
Nikodem został sam... Leżał na polu u podnóża stogu słomy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro