Scyzoryk 3
No co, no? Wysiadłem z jeepa. Trzasnąłem drzwiami z całej siły. Pan Janek spojrzał na mnie jakby chciał mnie zabić. Olałem to.
Tata siedział na tarasowych schodach. Jak mnie zobaczył, zrobił tą minę, której nie lubię najbardziej. Szybko do mnie podszedł. Złapał mnie za rękę.
- Co przeskrobałeś? - spytał.
Odpowiedziałem mu, że nic.
Po chwili do taty podszedł pan Janek. Prowadził Oliwera. Niko, jak gdyby nigdy nic poszedł skakać na trampolinie.
- Hej, Szymon! - odezwał się pan Janek do taty. Uścisnęli sobie ręce. My z Oliwerem patrzyliśmy na siebie z byka. Oli już nie płakał, a ja tak.
- Znowu zabawa w tortury? - powiedział tata. Spojrzał na mnie tak mega groźnie, no to spuściłem głowę na dół. Myślałem, że tata mi odpuści, ale on powiedział, że mam na niego spojrzeć i odpowiedzieć. Pan Janek mnie wyręczył.
- Nie. Nie tortury! Bili się u mnie w garażu! - oświadczył. - Ile razy ci mówiłem, że masz nie wpuszczać Marcela i Nikodema do garażu?! - wydarł się.
Oliwer na nowo się rozbeczał, a ja przytuliłem się do ręki taty. Zawsze, gdy tak robię, tata przestaje się na mnie złościć.
- Dlaczego się biliście? Co? - odezwał się do mnie. Spojrzał mi w oczy. Nic nie odpowiedziałem. - Marcel! - rzekł groźnie.
- Bo Oli rozwalił Marcelowi scyzoryk młotkiem! - zawołała papla z trampoliny.
Teraz to pan Janek spojrzał na Oliwera. Biedny Oli! Pewnie dostanie w domu poprawkę lania! Jak mi przykro! Ha!
Wyciągnąłem z kieszeni swój scyzoryk. Dałem go tacie do ręki.
- Oli mi go rozwalił młotkiem - wykrztusiłem. Otarłem łzy. - Dlatego go uderzyłem - dodałem jeszcze mocniej przytulając się do taty.
Tata minę miał mega. Teraz spojrzał na Oliwera. I dobrze!
- Dlaczego to zrobiłeś? - odezwał się. - Dlaczego zniszczyłeś scyzoryk Marcela?!
Niko zszedł z trampoliny. Pewnie się wystraszył, że zaraz Oli powie, jak w zeszłym tygodniu go załatwiliśmy. Spojrzeliśmy z Nikodemem na siebie.
Pan Janek szarpnął Oliwera za rękę.
- Odpowiedz panu! - krzyknął.
- On zniszczył lalkę Julci - szepnął Oli.
Na chwilę odetchnąłem z ulgą.
- Ale przeprosił ją za to i odkupił lalkę! A teraz ty, odkupisz Marcelowi scyzoryk! Ile kosztował ten scyzoryk? - zwrócił się tym razem do mojego taty.
Tata podrapał się po głowie. Uśmiechnął się do mnie. Ucieszyłem się, że nie jest na mnie zły z powodu scyzoryka.
- Janek, chodź na bok.
Tata i pan Młynarczyk poszli w stronę hamaka. Ja, Niko i Oli zostaliśmy sami.
- Widzisz, co narobiłeś, debilu? - odezwałem się do Oliwera. - Teraz będziesz musiał mnie przeprosić i odkupić mi scyzoryk.
- Zaraz powiem waszemu tacie o tym, że mnie biliście kablem...
- A spróbuj - przygroziłem mu.
- A spróbuję! Tato! - zawołał. Złapałem to za usta, żeby nie krzyczał. Niko, to jest Niko. Niko friko. Wziął do ręki garść kamyczków i wsypał je Oliwerowi do gaci. Na szczęście ani tata ani pan Janek tego nie zauważyli. Ale by było, jakby tata to zobaczył!
Zdjąłem ręce z ust Oliwera.
- Nie mów o tym - poprosiłem go. - Jak powiesz, to dostaniesz za to, że wpuściłeś nas do garażu...
- Powiem, że sami tam weszliście.
Przestraszyłem się, ale nic nie mogłem zrobić. Oparłem się o drewnianą balustradę. Przegryzłem wargę zębami i czekałem na to, co się wydarzy.
Po chwili tata podszedł do mnie, a pan Janek ruszył w stronę auta. Kiwnął ręką na Oliwera.
To była jedna z najdłuższych minut w moim życiu. Patrzyłem na Oliwera i nie wiedziałem, czy nas wyda, czy nie...
- Marcel i Nikodem parę dni temu posmarowali mi dupę tawotem a potem zbili mnie kablem.
Zrobił to. Powiedział. Pan Janek tego nie słyszał, bo stał przy samochodzie. Za to tata słyszał to bardzo dobrze. Spojrzał na mnie. Spuściłem głowę na dół.
Niko powoli przeszedł obok taty. Po chwili zaczął biec. Chciał pewnie zwiać, gdzie pieprz rośnie. Tata go złapał za rękę. Przyprowadził koło mnie.
Pan Janek domyślił się, że coś jest nie tak. Podszedł do Oliwera.
- Co jest? - spytał.
- Marcel i Nikodem zbili mnie kablem po gołej dupie - powiedział jeszcze raz.
Łzy poleciały mi po policzkach. Tata się nie odzywał. Patrzył tylko na mnie i na Nikodema.
- Oli! Do auta! - krzyknął pan Janek. - A ty, Szymon, zrób coś z tymi dzieciakami! Tak ci tylko dobrze radzę! - powiedział do taty.
Obaj poszli do samochodu. Odjechali. Tata położył jedną rękę na moim ramieniu a drugą na ramieniu Nikodema. Wprowadził nas do salonu. Bez słowa wskazał na kanapę.
- Siedzicie tutaj! - krzyknął po chwili. - Ja idę ochłonąć...
Wyszedł. Spojrzeliśmy na siebie z Nikodemem. To był dobry moment, żeby zwiać. Obaj o tym pomyśleliśmy, ale ani ja ani Niko nie mieliśmy odwagi tego zrobić. Czekaliśmy na tatę i na lanie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro