Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rysunek na parkiecie

Adriana weszła do pokoju Marcela. Usiadła na łóżku. Była zdenerwowana.
- Ty mi będziesz groził? - powiedziała wzburzona. Podniosła z podłogi niewielki dywanik, pod którym znajdował się wyżłobiony w parkiecie rysunek przedstawiający Misia.
- Wujku! - wydarła się na całe gardło. - Wujku! Ratunku!
Po niespełna minucie do pokoju na piętrze wbiegł Szymon. Mężczyzna zatrwożył się na widok przestraszonej dziewczynki.
- Co się stało? - spytał.
- Pod łóżko Marcela wlazł taki olbrzymi pająk! - krzyknęła.
Szymon skierował wzrok w stronę łóżka. Jego oczom ukazał się staranny rysunek autorstwa Marcela. Mężczyzna zdębiał. Przykucnął. Przejechał dłonią po podłodze.
- Marcel! - zawołał.
Po chwili chłopiec stawił się przy ojcu. Adriana odwróciła się w stronę okna. Nie chciała, by Marcel widział, że dziewczynka ledwo powstrzymuje się od wybuchu śmiechu.
- Czy ja mogę się dowiedzieć, co to jest? - rzekł Szymon wskazując ręką na rysunek.
- No... Misiu... - westchnął malec. - Ada na mnie nakablowała?! - wrzasnął oburzony.
- Nie! Marcel, dlaczego to zrobiłeś? Zniszczyleś podłogę!
- Tatuś, nie złość się na mnie... Bo ja dostałem ten scyzoryk i nie mogłem się powstrzymać... A ten rysunek i tak jest schowany pod dywanikiem... Nie gniewasz się?
- Nie wiem, co powiedzieć. Myślałem, że jesteś mądrzejszy, serio.
- Bo jestem. Ja dawno temu to zrobiłem... Wtedy jeszcze byłem niegrzeczny, a teraz jestem nowym Marcelem. Tatuś, nie złość się na mnie. Ja... Ja przepraszam...
Szymon z niedowierzaniem przysłuchiwał się wyjaśnieniom syna. Mowa chłopca brzmiała przekonująco, toteż trzydziestopięciolatek postanowił, że tym razem odpuści chłopcu.
- To ja idę wytrzepać ten dywan - odezwała się Adriana. Podniosła z podłogi dywanik zwinięty w rulon. Zbiegła ze schodów. Marcel pośpieszył za nią.
- Taka jesteś?! - wydarł się, gdy oboje byli już na dworze. - Ja nie jestem kapusiem, ale dla ciebie mogę zrobić wyjątek! Zaraz powiem tacie, że przez całą noc nie było cię w domu!
- Ciszej... Marcel, ja nie podkablowałam ciebie... Chciałam wytrzepać twój dywanik, zobaczyłam wielkiego pająka... Zawołałam wujka. Nawet mi przez myśl nie przeszło, że wujek może zobaczyć to twoje arcydzieło! Zapomniałam już o tym rysunku, serio!
Chłopiec naburmuszył się.
- Ja na ciebie nie skarżę... Ja nawet jak mówię, że coś wygadam to i tak nie wygadam, bo nie jestem kapusiem...
Adriana wzięła głęboki oddech.
- Mówię ci przecież, że cię nie podkablowałam - powtórzyła poraz kolejny. - Wiesz co? Sam sobie sprzątaj ten głupi pokój. Skoro nie jesteś kapusiem to nie wydasz mnie wujkowi, a nawet jeśli mnie wydasz, to powiem, że zmyślam - powiedziała rzucając dywanik Marcela na trawę.
- No, nie bądź taka! - zawołał. - To pomóż mi chociaż!
- Spadaj na drzewo! - krzyknęła zmierzając w stronę kanciapy.
Nagle jej oczom ukazał się plik zwiniętych w rulon pieniędzy. Dziewczynka szybko go podniosła. Banknoty były przemoczone. Adriana natychmiast zmieniła kierunek marszu.
Wbiegła do domu jak szalona. Zastanawiała się, gdzie mogłaby ukryć pieniądze. Ostatecznie zdecydowała, że przechowa je w swojej błękitnej torbie.
Zdjęła z rulona gumkę recepturkę, po czym starannie rozdzieliła od siebie wszystkie banknoty. Otwartą torbę wsunęła za kanapę. Podeszła do okna.
- Dalej Bartek, przyjedź - szepnęła.
Wtem do kuchni weszła Daniela. Bez słowa wstawiła wodę na kawę.  Uśmiechnęła się do dziewczynki.
- Ciociu, czy jedziemy dzisiaj gdzieś? - spytała.
- Do Nikodema - usłyszała w odpowiedzi.
- Ciociu, mnie brzuch boli... Czy mogę zostać w domu? - spytała małolata.
- Jadłaś coś?
- Nie...
- To pewnie z głodu cię boli. Zaraz ci zrobię śniadanko.
Dziewczynka zmarszczyła brwi. Nie mówiąc nic więcej usiadła przy stole. Westchnęła. Ponownie spojrzała w okno.
- Kogo tak wypatrujesz? Księcia z bajki?
- Nie... Nikogo - odparła dziewczynka. - Pomogę ci.
- Siedź, skrabie... Z czym ci zrobić chlebka? Z pomidorkiem może być?
- Tak - szepnęła małolata. - Może być...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro