Rowery
Nikodem wbiegł do salonu. Był zdyszany. Popatrzył na siedzących przy stole rodziców, po czym bez słowa ruszył w stronę lodówki. Wyciągnął z niej butelkę wody.
- Sory, ale tak mi się chce pić, że muszę z gwinta - oświadczył, po czym jednym ciurkiem wypił co najmniej pół litra wody.
- Niko, ścigaliście się rowerami? - odezwał się Szymon.
- Co? Nie! - odparł jedenastolatek. - Przyjechałem sam.
- Sam? - zdziwiła się Daniela. - A gdzie Ada i Marcel?
- No... Bym powiedział, ale nie mogę... Nie chcę, żeby znowu Marcel mówił, że jestem papla...
Szymon uśmiechnął się do syna. Wysunął spod stołu krzesło.
- Chodź, Niko... Usiądź koło taty...
Chłopiec podrapał się po głowie.
- Lepiej pójdę do siebie... - rzekł zmierzając w stronę schodów.
- W tył zwrot!
Nikodem wzruszył ramionami. Od niechcenia podszedł do stołu. Usiadł na wskazanym przez ojca krześle.
- Niko, gdzie są Marcel i Ada? Dlaczego wróciłeś do domu bez nich? Coś się stało?
- Tato, nie... - westchnął chłopiec. - Oni są szajbnięci... Chcieli żebym był ich ofiarą, więc zwiałem...
- Marcel znowu chciał bawić się w tortury? - odezwała się Daniela. - Mówiłeś, że wybiłeś mu to z głowy raz na zawsze! - zwróciła się do męża.
- Mówiłem, że chyba wybiłem mu to z głowy raz na zawsze... - odparł Szymon. - Luśka, ja nie będę mu już zabraniał się w to bawić... On i tak mnie nie słucha i robi, co chce...
- Tym bardziej teraz - szepnął Nikodem.
Daniela i Szymon skierowali wzrok na jasnowłosego chłopca. Malec niewinnie się uśmiechnął.
- Co masz na myśli? - odezwał się Szymon.
- Nic...
- Nikodem, mów natychmiast!
- Jejku, no... Byliśmy w pałacu... - wyznał.
- Co takiego?! - odparł Szymon. - Przecież wam zabroniłem tam jeździć! Czyj to był pomysł, co?
- Marcela i Ady... Serio. Tata, tam jest zarąbiście... W piwnicy jest pełno super sprzętów... Jest nawet wielka klatka. Ja wlazłem na takie coś...
Chłopiec zachichotał.
- Wlazłem tak naprawdę mega wysoko. Marcel chciał mi wbić widły w dupę! - wybuchnął śmiechem. - To zaskoczyłem i udawałem, że mam złamaną nogę. Nabrałem ich.
Daniela pobladła na twarzy.
- Co Marcel chciał zrobić? - spytała. - Nie wierzę... Jak nie wierzę? Wierzę! Po Marcelu można się wszystkiego spodziewać...
- Kochanie, bez przesady - rzekł Szymon spoglądając na chwilę na małżonkę.
- Zwiałem im, bo jak się wydało, że nie mam złamanej nogi, to chcieli, żebym był ofiarą... Tak szybko uciekałem, że nawet wziąłem nie swój rower, tylko twój...
- Gdzie zostawiliście rowery?
- No w rowie... Do pałacu byśmy ich nie doprowadzili, bo trawa sięga normalnie do pasa i wszędzie jest pełno krzaków.
Szymon zastanowił się przez chwilę. Zmarszczył brwi.
- Jadę tam... - rzekł wstając z krzesła.
- Tato, nie! Znowu będzie "Niko to papla, a papla wszystko wypapla"!
- Jakoś to przeżyjesz. Jak chcesz, możesz jechać ze mną. Będziesz moim nawigatorem.
Chłopiec zastanowił się przez chwilę. Wiedział, że i tak tata postawi na swoim i pojedzie do pałacu.
- To pojadę z tobą - rzekł w końcu.
- No, zuch chłopak! Tylko wejdę na chwilę do łazienki i możemy jechać...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro