Reprymenda
Marcel siedział na schodach. W jednej ręce trzymał zeszyt, w drugiej - ołówek.
Chciał narysować coś sensownego, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
Uśmiechnął się, gdy ujrzał Szymona wychodzącego z sypialni. Mężczyzna pogłaskał malca po głowie. Poszedł do łazienki.
Marcel odłożył ołówek i zeszyt na schody. Błędnym krokiem poszedł w stronę tarasowych drzwi. Otworzył je. Zagwizdał. Do domu wbiegły Misiu i Monster.
Chłopiec wyciągnął z szafki szklaną salaterkę. Nalał do niej mleka.
Wziął Monsterka na ręce.
- Monster, czekaj - odezwał się. - Misiu zje pierwszy... On jest bardziej głodny niż ty...
Kilka minut później do salonu wszedł Szymon.
- O, widzę, że mleko się skończyło - rzekł zaglądając do lodówki.
- Nie chciałem, żeby moje pieski głodowały - odparł chłopiec.
- Marcel, chodź tu do mnie na słówko...
- Nie mogę teraz. Karmię psy - rzekł malec.
- No, już. Nie będę dwa razy powtarzał.
Marcel odłożył szczeniaka na podłogę. Podszedł do ojca.
- Co? - spytał.
- Chciałbym porozmawiać sobie z tobą o tym, co miało miejsce wczoraj wieczorem... Nie zamyka się nikogo w klatce, ani tym bardziej nie sika się na czyjąś głowę....
- No, wiem... - westchnął chłopiec.
- Rekwiruję ci iPhone i przez siedem dni chodzisz spać przed godziną ósmą. Jasne?
- Ciemne - rzekł chłopiec.
Szymon wziął głęboki oddech. Popatrzył na niepokorną minę dziesięciolatka. Postanowił postawić chłopca do pionu.
- Marcel, spójrz na mnie - rzekł po chwili. - Twoje zachowanie jest karygodne. Wyszedłeś z domu w środku nocy, popłynąłeś tratwą na drugi brzeg... Poszedłeś do pałacu i sprowadziłeś stamtąd klatkę. Zwabiłeś Oliwera w pułapkę... Patrz na mnie, powiedziałem!
Malec podniósł głowę do góry. Spojrzał w błękitne oczy Szymona. Zarumienił się.
- Chłopcze, chcę, żebyś wiedział, że się na tobie bardzo, ale to bardzo zawiodłem. Jest mi przykro, że nie traktujesz poważnie moich zakazów... Po co przyczepiłem tratwę do linki, co? Odpowiedz.
- Żebyśmy za daleko nie odpływali...
- Już kilkakrotnie ci mówiłem, co zrobię, jeśli będziesz pływał tratwą bez linki... Jutro rano rozbierzemy tratwę.
- Ale tato...
- Nie ma dyskusji... Decyzja podjęta. To pierwsza sprawa. Druga sprawa... Ile razy ci mówiłem, że nie pozwalam chodzić do pałacu? Odpowiedz.
- Wiele razy - szepnął chłopiec.
- Właśnie. Ale z tego zakazu też niewiele sobie robisz. Popłynąłeś do pałacu i to w środku nocy! Brak mi słów na ciebie, Marcel. Dosłownie, brak słów! Jakby tego wszystkiego było mało, zamykasz Oliwera w klatce i sikasz na niego... Mój umysł nie ogarnia tego wszystkiego naraz. To, co wyprawiasz przechodzi ludzkie pojęcie... Dałem ci ten szlaban i tak dalej... Ale uważam, że to żadna kara w stosunku do wagi twoich przewinień. Gdybym miał cię uczciwie ukarać dostałbyś co najmniej dziesięć porządnych pasów na gołe dupsko...
Chłopiec rozpłakał się. Szymon popatrzył na niego bez cienia współczucia. Zdawał sobie sprawę z tego, że łzy chłopca nie są do końca szczere.
- Przestań beczeć, bo za moment wezmę pasek i dostaniesz karę, na jaką sobie zasłużyłeś! Wtedy dopiero będziesz miał powód do płaczu!
Marcel zacisnął powieki. Otarł łzy. Przez chwilę obaj milczeli.
- Przez najbliższy miesiąc możesz sobie jedynie pomarzyć o scyzoryku... - rzekł Szymon patrząc chłopcu w oczy. - Nie dostaniesz go, bo na niego nie zasłużyłeś. Koniec rozmowy. Zejdź mi z oczu.
- Tatuś... - szepnął chłopiec.
- Marcel, nie! Powiedziałem coś!
Malec spojrzał na Szymona oczyma przepełnionymi żalem. Pobiegł na górę. Wybuchnął płaczem.
Szymon usiadł przy stole.
- Chodź, Misiu - przywołał do siebie pieska.
Wziął szczeniaka na ręce.
- Twój pan ma teraz nad czym myśleć... - szepnął spoglądając w błyszczące oczy czworonoga. - Miejmy nadzieję, że coś do niego dotarło... Jeśli nie, to ja już nie wiem...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro