Raki
Adriana wyciągnęła z szafki cztery szklanki. Podała Bartoszowi butelkę wody.
- Co tam masz? Wziąłeś książki? - zdziwiła się. - Naprawdę myślałeś, że będziemy się uczyć?
- No, i będziemy - rzekł Bartek odkręcając plastikową butelkę.
Wtem do mieszkania wszedł Marcel. Zmierzył Aleksa wzrokiem. Usiadł na kanapie. Przyglądał się chłopcu.
- Jakby co to ja idę grać w piłkę - rzekł. - Czy ktoś idzie ze mną? - dodał spoglądając na Aleksa.
Jasnowłosy chłopiec kiwnął twierdząco głową.
- To chodź - rzekł Marcel otwierając drzwi.
Obaj poszli w stronę kanciapy. Marcel zajrzał do szopy.
- Kurcze... Powietrze zeszło - rzekł Marcel zwieszając głowę na dół. - Tata jest zajęty. Nie napompuje nam... Moglibyśmy popływać tratwą po jeziorze, ale trzeba się zapytać...
Powiedziawszy te słowa chłopiec spojrzał w stronę mężczyzn rozładowujących z przyczepy sosnowe deski.
Prędko podbiegł do taty.
- Czy ja i Aleks możemy iść do Oliwera po tratwę? - zapytał.
Szymon kiwnął głową.
- A czy możemy tą tratwą tu przypłynąć czy musimy ją przynieść?
- Możecie przypłynąć, ale Marcelek... Proszę się nie popisywać... Pamiętasz, co mi wczoraj obiecałeś?
- Tak... Będę grzeczny - oznajmił malec.
- No, okej. Tak trzymaj!
Marcel uśmiechnął się. Podbiegł do stojącego w oddali Aleksa.
- Tata się zgadza! - krzyknął zmachany. - Tata się zgadza - powtórzył. - Nasza łódź jest u Oliwera w bunkrze - dodał podskakując.
- Tylko, że Oliwera nie ma w domu... Ciocia i wujek jechali na parę dni do Karpacza. No, a Oli, Amela, Julka i Stasio są u babci.
- To ich dom stoi pusty? - zdziwił się chłopiec.
- No... Wujek na pewno pozamykał wszystkie szopy na kłódkę. Zawsze tak robi, kiedy gdzieś wyjeżdża...
Marcel posmutniał. Podrapał się po głowie.
- Kurcze, no - rzekł. - To, co będziemy robić?
- Możemy iść nad jezioro?
- Pytanie! Jasne, że możemy! - odparł Marcel. - Ale musimy się spytać - dodał po chwili.
Chłopcy pobiegli z powrotem w stronę domu. Panowie, którzy dostarczyli deski wsiadali właśnie do samochodu. Szymon oparł się plecami o drzewo. Uśmiechem na twarzy patrzył na biegnących w jego stronę chłopków.
- Co tam znowu? - spytał.
- A, bo Aleks mówi, że Oliwer jest u babci i, że ta szopa, w której jest tratwa, na pewno jest zamknięta na klucz..
- Na kłódkę - poprawił go drugi chłopiec.
- Właśnie! Na kłódkę! - rzekł Marcel. - Tatuś, a czy my możemy iść nad jezioro?
Szymon uśmiechnął się. Był szczerze zaskoczony tym, że chłopiec spytał go o zgodę na pójście nad wodę.
- No, dobrze - odpowiedział.
- I możemy się kąpać? - kontynuował Marcel.
- Możecie, ale bez szaleństw - odparł Szymon.
Marcel i Aleks podskoczyli z radości, po czym pobiegli w stronę brzegu jeziora. Szymon nie chciał, by kąpali się sami. Znał pomysły Marcela, toteż postanowił mieć chłopców na oku.
Przeszedł się wzdłuż jeziora, po czym usiadł na kajaku nieopodal kąpiących się chłopców.
- Ty to masz fajnie, że mieszkasz nad wodą - odezwał się Aleks.
- No, mam - przyznał ciemnowłosy chłopiec. - Idziemy głębiej? - spytał.
- No... A może zrobimy kto dalej odpłynie od brzegu... - zaproponował Aleksander.
- Nie, bo tata patrzy - wyjaśnił Marcel.
- No, weź!
- Nie i koniec... Zobacz, rak płynie!
- Jacie! Gdzie?! - zawołał Aleks.
- Tutaj, zobacz!
Aleks chwycił raka w dłoń, po czym podbiegł z nim do kajaka, na którym siedział Szymon. Nie bacząc mężczyznę, wrzucił raka do łódki.
- Hej! A ty, co? - odezwał się Jasiński.
Chłopiec uśmiechnął się.
- Ich musi to być więcej... Zaraz wszystkie wyłapię...
- Po co ci one? - spytał Marcel.
- Jak po co? Zawiozę mamie na kolację!
Marcel głośno się zaśmiał. Puknął Aleksa ręką w czoło.
- Co robisz? Pomóż mi je wyłapać...
- Bez ściemy. Po co ci one?
- Powiedziałem ci przecież! - odparł Aleks.
Szymon wyszedł z kajaka na brzeg jeziora. Przykucnął. Tymczasem Aleks znalazł kolejnego raka. Wrzucił do to łódki.
- Jak nie pomagasz to chociaż przynieś mi jakieś wiadro - odezwał się do Marcela.
- Wiadro do dwóch raków? - zdziwił się Marcel.
- Gdzie do dwóch? Tu jest ich dużo, dużo więcej...
- I ty serio będziesz je jadł?
- No... Mama wkłada je do gotującej wody, jak jeszcze są żywe... One strasznie jęczą, a jak przestaną, to znaczy, że są już ugotowane i można je jeść. Obieramy wtedy pancerzyki i zajadamy.
Marcel zrobił kwaśną minę, po czym wyszedł z wody. Usiadł na trawie obok ojca.
- Marcel, no! Pomógłbyś! - zawołał Aleks.
- Sam sobie je łap, kanibalu! - odparł Marcel. - Ja nie znęcam się nad zwierzętami. Co nie, tato?
Szymon uśmiechnął się. Pogłaskał syna po włosach. Nic nie odpowiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro