Prezent od Marcela 3
Nikodem wszystko sobie przemyślał. Postanowił zrobić wszystko, by jeszcze dzisiaj wrócić do domu. Gdy tylko Ada i Daniela wyszły z pokoju, chłopiec wstał z łóżka i zabrał się za pakowanie wszystkich swoich rzeczy.
- Idziesz do domu? - odezwał we leżący na sąsiednim łóżku Korneliusz.
- Tak - rzekł Nikodem. - Zaraz tata po mnie przyjedzie. Chcesz? Mogę dać ci moje soki?
- No, chcę - rzekł ośmioletni Korneliusz. - Ty to masz fajnie... Też bym chciał iść do domu...
Nikodem wrzucił do torby ostatni ręcznik, po czym zdjąwszy piżamę, ubrał jeansy, koszulkę w kolorowe kleksy i tenisówki. Usiadł na łóżku. Niespokojnie spoglądał na zegarek. Nie mógł się doczekać przyjazdu ojca.
Drzwi od sali się otworzyły. W futrynie stanęła Daniela.
- Nikodem, dlaczego ty masz na sobie spodnie i koszulkę, co? - spytała.
- Bo wychodzę do domu... - oznajmił.
- Kto ci to powiedział?
- Sam sobie to powiedziałem. Jadę dzisiaj do domu i koniec, kropka.
Daniela westchnęła.
- Za ile minut tata po mnie przyjedzie?
- Nikuś, nie wracasz dzisiaj do domu. Miałeś wstrząśnienie mózgu, a z czymś takim nie ma żartów. Musisz zostać w szpitalu jeszcze przez kilka dni.
Chłopiec zrobił obrażoną minę. Wtem do sali weszli Marcel i Szymon.
- Lekarz go wypisał? - rzekł ojciec chłopca.
- Tak! - zawołał Nikodem.
- Nie - odezwała się Daniela. - W sobotę nie ma wypisów do domu.
- Niko, głupawka? Gdzie masz piżamę? - rzekł Szymon kładąc torbę na łóżku. Zajrzał do środka w poszukiwaniu piżamy.
Chłopiec skrzyżował ręce.
- Ja chcę do domu - rzekł patrząc z byka na ojca.
Marcel podskoczył z radości. Pobiegł na korytarz po Adę. Powiedział jej, żeby szybko przyszła zobaczyć, jak Niko na własne rządanie wychodzi ze szpitala.
Tymczasem Szymon wziął do ręki piżamę syna.
- Tata, nie - rzekł Nikodem. - Chcę do domu do mojego psa!
- Nikodem, za kilka dni wrócisz do domu... Lekarz mówił, że jeśli wszystko będzie dobrze, to we wtorek wypisze cię do domu.
- To za długo. Ja chcę teraz do domu...
Szymon postanowił przerwać te dyskusje. Zdjął chłopcu koszulkę, buty i spodnie. Ubrał mu piżamę.
- A teraz do łóżka... - rzekł stanowczo. - Trzeba było nie łazić po stogach, to byś nie był teraz w szpitalu, tylko w domu. I zmień minę...
- Nie zmienię - rzekł chłopiec marszcząc brwi.
Szymon wziął głęboki oddech, po czym wziął syna w objęcia. Ucałował go w skroń.
- Uspokoisz mi się? - spytał.
- Tata, ja nie wytrzymam tu do wtorku...
- Może kupimy Nikodemowi piwo... Odstresowałby się trochę - rzekł Marcel uśmiechając się do taty.
- Przestaniesz? - odezwała się Daniela.
- No przecież tylko żartowałem - rzekł chłopiec. - Niko, idziesz pojeździć windą?
- Nikodem ma odpoczywać - powiedział Szymon.
- Pojeździłby ze mną windą w ramach odpoczynku...
Nikodem uśmiechnął się.
- Tata, a spytaj się doktora, czy mogę iść dzisiaj do domu?
Szymon uśmiechnął się.
- Synek, mówię ci poraz setny, że rozmawiałem z lekarzem i powiedział, że najprędzej we wtorek dostaniesz wypis... Nie rób min... Masz tu kolegę... Jak kolega ma na imię?
- Korneliusz... - rzekł Nikodem. - Ale on ma osiem lat...
- Niedługo będę miał jedenaście - rzekł mały chłopiec.
- O, słyszysz? Niedługo będzie w twoim wieku...
- Tak, jasne... Za trzy lata - westchnął chłopiec.
Wtem do sali weszła pielęgniarka.
- Obiad! - zawołała.
- Przyniosę ci - odezwała się Daniela.
- Nie. Każdy pacjent musi sam - odparł chłopiec schodząc z kolan taty. Wyszedł na korytarz. Po chwili wrócił do sali niosąc wielką, plastikową tacę.
- Fuj, fuj - rzekł spoglądając na Korneliusza.
- Fuj, fuj - odpowiedział młodszy chłopiec.
Marcel wybuchnął śmiechem. Daniela i Szymon spojrzeli na niego pytająco.
- Bo Niko powiedział "fuj", a ja zrozumiałem...
- Nie kończ - rzekł Szymon. - Już my dobrze wiemy, co ty sobie pomyślałeś...
Marcel zaczerwienił się, po czym usiadł na parapecie. Z obrzydzeniem patrzył, jak Nikodem je białą papkę, marchew i mielonego kotleta.
W pewnym momencie Marcelowi zrobiło się niedobrze. Zakrył usta rękoma, po czym wybiegł z sali.
Daniela ruszyła za synem.
- A temu co? - rzekł Nikodem. - To żarcie nie jest takie złe... Jadłem gorsze...
- Tak? A gdzie?
- W domu... Tato, sory, ale z mamy nie najlepsza kucharka, co nie?
Szymon uśmiechnął się.
- No... Ale nie mów jej tego.
- Spoko.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro