Pręgi
Była godzina dwudziesta druga dwadzieścia. Nikodem uchylił drzwi od sypialni rodziców.
- Mogę? - spytał.
- Jasne, wejdź - szepnęła Daniela podnosząc się z łóżka. - Coś się stało? Chodź do mamy...
Wyciągnęła do chłopca ręce. Nikodem uśmiechnął się.
- Nie, no u mnie wszystko okej... Ale Marcel płacze... - rzekł Nikodem.
- Płacze?
Daniela prędko wstała z łóżka. Wspólnie z chłopcem powędrowała do pokoju Marcela. Malec leżał w łóżku. Łzy kapały mu po obydwu policzkach.
Daniela przytuliła go.
- Serduszko, dlaczego ty płaczesz? Co się dzieje? Powiedz mamie...
- Boli go dupa... - odezwał się Nikodem.
- Co? Przecież tata... - zawahała się.
- Ma cztery pręgi po kablu... - kontynuował chłopiec.
Danieli zrobiło się słabo. Podeszła do okna. Uchyliła je.
- Zaraz przyniosę ci maść - szepnęła zwracając się do Marcela.
Wyszła z pokoju syna. Pewnym krokiem ruszyła w stronę schodów. Po chwili była już na dole. Z całej siły trzasnęła ręką w drzwi od łazienki.
- Szymon! Otwieraj! Musimy pogadać! - zawołała hardo.
- Lusia, ja się kąpię! - odparł Szymon.
Zapukała poraz kolejny. Dwie minuty później mężczyzna otworzył drzwi od łazienki.
- Co się stało? Pali się? - spytał patrząc na wzburzoną małżonkę.
- Co się stało? Nie! Jeszcze się pytasz, co się stało?! - wrzasnęła. - To się stało, że od dzisiaj śpisz sam na kanapie, mój drogi mężu! - krzyknęła zmierzając w stronę sypialni. Chwyciła pierwszą z brzegu poduszkę, wyniosła ją do salonu.
- A kocyk sam sobie skombinuj! - wydarła się.
- Lusia, co ty wyprawiasz? - spytał wkładając jeansy.
- Co ja wyprawiam? Co ja wyprawiam! Co ty wyprawiasz?! Możesz mi wyjaśnić, dlaczego Marcel ma tyłek w paski?!
- Co? Nie żartuj sobie... - odparł zmieszany.
- Wyglądam, jakbym żartowała?
- Lusia, spod mojego paska ani Marcel ani Nikodem nigdy nie mieli choćby najmniejszej pręgi. Ja wiem, jak mocno mogę uderzyć...
- Mam dość... Nie będę z tobą dyskutowała... Śpisz w salonie. Dobranoc!
Powiedziawszy te słowa Daniela zatrzasnęła Szymonowi drzwi przed nosem. Mężczyzna wzruszył ramionami. Pobiegł do pokoju Marcela.
Chłopiec leżał na brzuchu. Cicho płakał.
- Hej, smyku... Ty płaczesz? Chodź do taty... Powiedz, co się stało... - rzekł kierując ręce w stronę syna.
Chłopiec podniósł się. Szymon go przytulił.
- Dlaczego płaczesz? Powiedz mi, smyku...
Chłopiec milczał. Zacisnął powieki. Był rozpalony.
- Co ci się dzieje? Hej, mały... Coś ci powiem... Jutro dostaniesz nowy scyzoryk... Jeszcze lepszy od tego ostatniego. Cieszysz się?
- Tak - szepnął chłopiec.
- Szkrabie, spójrz na mnie. Powiedz mi, co się dzieje...
- Tatuś, bo ja biłem się z Oliwerem i pan Janek dał mi i jemu kablem na dupę... To mnie teraz bardzo boli...
Szymon zmarszczył brwi.
- Przytul się - szepnął głaszcząc chłopca po głowie.
Wtem do pokoju Marcela weszła Daniela. Trzymała w ręku maść o działaniu przeciwbólowym i przyśpieszającym gojenie ran.
- Daj mi go... Posmarujemy to dupsko - odezwała się biorąc chłopca z rąk Szymona. - Marcelek, połóż się na brzuchu... Mamusia ci spuści spodenki...
Malec położył się. Zacisnął zęby. Daniela delikatnie zsunęła mu dolną część piżamy. Malec zapłakał.
- Boże... - westchnęła na widok czterech pręg wybitych na tyłku chłopca. - Szymon, wyjdź...
- Bo ja biłem się z Oliwerem... - szepnął Marcel. - Ała! Szczypie!
- Marcelek, muszę ci posmarować... Za chwilę przestanie szczypać... Już po wszystkim. Podciągnąć, czy sam?
- Sam - szepnął ocierajac łzy.
- Szymon, prosiłam cię o coś...
- Niech tata zostanie... - szepnął chłopiec. - Tatuś, a o której godzinie dostanę to coś? - spytał uśmiechając się lekko.
- Po południu...
- Jutro przyjadą do ciebie babcia Zosia i dziadek Janek... Fajnie? - odezwała się Daniela.
- No, może być - szepnął chłopiec.
Szymon pogłaskał go po włosach. Ucałował w czubek głowy.
- Śpij dobrze, smyku - rzekł.
- Tato, nie idź... Zostań ze mną jeszcze trochę...
- Mamusia z tobą posiedzi... Daj buziaka, przytul się do poduszki i śpij...
Chłopiec pozwolił Szymonowi pocałować się w policzek. Uśmiechnął się do taty.
Daniela podniosła kołdrę syna z podłogi.
- Mamuś, nie przykrywaj... Gorąco mi - szepnął.
- Dobrze - kiwnęła głową.
- Pan Janek mnie zbił kablem, wiesz? Zbił mnie i Oliwera za to, że się pobiliśmy...
Daniela zacisnęła powieki. Pogłaskała chłopca po włosach. Ucałowała.
- Już cii... - szepnęła. - Zamknij oczka...
Chłopiec szybko zasnął. Lusia zgasiła lampkę. Wyszła z pokoju syna.
Szymon leżał na rozłożonej i pościelonej kanapie. Próbował zasnąć. W pewnym momencie poczuł dotyk dłoni żony na swoich plecach.
- Przepraszam cię - szepnęła mu do ucha.
Odwrócił się. Leżała obok.
- Co? - spytał udając, że nie usłyszał słów małżonki.
- Przepraszam cię... - powtórzyła.
- Skarbie, nieporozumienia będą się zdarzały, ale na przyszłość, słuchaj tego, co do ciebie mówię... Marcel dostał ode mnie wczoraj na dupę za to, że topił Nikodema. Dostał trzy pasy. Ostatni był tak słaby, że nawet go nie poczuł. Dzisiaj mieli dostać, ale nie dostali, bo beczeli. Dotarło? Te pręgi, to sprawka Janka. Jutro z rana się do niego przejadę i mu powiem, co o tym myślę... Tak?
- Tak - szepnęła wsuwając głowę pod szyję męża. Ucałowała go w pierś. - Przepraszam cię.
- Okej. Nie gniewam się... Daj buziaka... - rzekł.
Daniela przyłożyła swoje usta do ust męża. Czule go pocałowała.
- Śpimy tutaj, czy idziemy do sypialni? - spytała po chwili.
- Tutaj... Przytul się... Kocham cię...
Daniela zamknęła oczy.
- Ja ciebie też kocham... - szepnęła.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro