Powrót do Torunia
Był wczesny ranek. Szymon obudził się, poszedł do łazienki. Umył twarz, przeczesał włosy, ubrał czyste jeansy i koszulkę z krótkim rękawem.
Wszedł do salonu. Marcel siedział na kanapie. Miał na kolanach Misia. Głaskał go po mięciutkiej sierści.
- Siema - odezwał się do ojca.
- Dzień dobry - odparł Szymon nalewając wodę do czajnika. - Szybko wstałeś...
- Obudziłem się o piątej i nie mogłem już zasnąć...
- Rozumiem - rzekł Szymon otwierając lodówkę. - O dziesiątej będziesz miał gościa, prawda?
- No, Marek ma przyjechać...
- Pewnie się cieszysz, co?
- Nie wiem sam...
- Zrobić ci kanapkę?
- No, z Nutellą - rzekł chłopiec.
Szymon wyciągnął z szafki słoiczek z kremem czekoladowym. Bez słowa przygotował dla chłopca dwie skibki chleba.
- Przemyślałem sobie wszystko - rzekł Szymon po chwili. - Trzymaj. Jedz - dodał kładąc na stole śniadanie dla Marcela.
- Co sobie przemyślałeś? - spytał chłopiec siadając na krześle.
- Przemyślałem sobie wszystko - powtórzył mężczyzna. - Pod koniec sierpnia przeprowadzimy się z powrotem do Torunia.
Chłopiec zmarszczył brwi.
- Ale, że jak? - spytał odkładając ugryzioną kanapkę na talerz. - Czemu?
Szymon zalał kawę, po czym usiadł przy stole naprzeciw chłopca. Na siłę uśmiechnął się do niego.
- Marcel, staram się jak mogę... Wszystko co robię, robię dla ciebie, dla twojej mamy i dla Nikodema. Po ostatnich dniach widzę, że to wszystko nie ma najmniejszego sensu... Niepotrzebnie zrobiłem tratwę, bo będę musiał ją dzisiaj rozebrać... Niepotrzebnie zrobiłem budy dla psów, huśtawkę... Nie gniewaj się o to, co ci teraz powiem... Jesteś niewdzięczny i niepokorny. Nie szanujesz mamy, mnie... Nie szanujesz nikogo. Myślałem, że czegoś się nauczyłeś, ale ostatnie wydarzenia pokazały mi, że jesteś krnąbrny i bezczelny. Starałem się jakoś na ciebie wpłynąć, ale wczoraj rano opadły mi ręce. Nie mam już na ciebie siły... Dlatego wrócimy do Torunia i tam zaczniemy wszystko od nowa. Nie będzie huśtawki, tratwy, jeziora... Nie będzie zabaw w tortury i wychodzenia z domu bez pytania. Zajmiejsz się nauką, a ja trzymał cię będę krótko.
Chłopiec zamyślił się. Stracił apetyt. Bez słowa wstał od stołu. Wypuścił stojącego pod drzwiami Misia na dwór, po czym podszedł do Szymona.
- Tatusiu... - szepnął.
- Marcelku, skończyło się. Jeszcze przez dwa tygodnie zostaniemy tutaj, a później wracamy do domu.
- Tato, tu jest nasz dom...
- Nie. Nasz dom jest w Toruniu - odparł Szymon bezapelacyjnie.
- Uderzyłem cię wczoraj... Przepraszam cię za to - szepnął Marcel spuszczając nisko głowę. Szymon dostrzegł w oczach chłopca łzy.
- Tatuś, ja kocham to miejsce... - rzekł malec chwiejnym głosem.
Szymon popatrzył na zatroskane dziecko.
- Chodź do mnie - rzekł biorąc chłopca w ramiona. Ucałował go w czubek głowy.
- Nie płacz, bo to nic nie zmieni - rzekł spokojnie.
Po tych słowach malec wybuchnął płaczem.
- Nagrabiłeś sobie, oj, bardzo... A teraz poniesiesz konsekwencje swoich wybryków.
- Tatuś, ja już zawsze będę grzeczny... Obiecuję - szepnął malec.
- Dobrze. Cieszę się - rzekł Szymon. - Ale to nie zmieni mojej decyzji... Powiem ci jeszcze jedną rzecz... Chodź..
Szymon zestawił chłopca ze swoich kolan. Zaprowadził go w stronę wiszącego na ścianie kalendarza. Wziął do ręki czarny flamaster. Zakreślił nim datę piętnasty sierpień.
- Tego dnia wyprowadzimy się z Zajezierza - oznajmił patrząc na chłopca smutnymi oczami.
- Tatuś...
- Ale jeśli znowu coś odwiniesz, wrócimy do domu wcześniej. To wszystko, co chciałem ci powiedzieć. Siadaj do stołu i jedz śniadanie...
Chłopiec przytulił się do Szymona.
- Tatuś... Słowo, że będę grzeczny... Pogodzę się z Oliwerem - szepnął.
- Marcel, prosiłem cię o coś... Siadaj do stołu i jedz śniadanie - powtórzył trzydziestopięciolatek.
Chłopiec otarł łzy, po czym posłusznie usiadł na swoim krześle. Spuścił głowę na dół. Głośno płakał.
Szymon wziął do ręki kubek z kawą. Serce mu pękało na widok zrozpaczonego dziecka. Mimo to nie zamierzał w tej sprawie mu ustępować. Wiedział, że powrót do Torunia to ostatnia deska ratunku dla Marcela i dla jego rodziny.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro