Piknik 4
Marcel poczuł, że ma nogi jak z waty. Nigdy w życiu nie był tak przerażony, jak w tym momencie.
- Tato! Nikodem się utopił! - wrzasnął na całe gardło wciąż trzymając w rękach głowę brata.
Szymon zjawił się w oka mgnieniu. Bez słowa chwycił bezwładne ciało syna.
Marcel rozpłakał się. Oczyma pełnymi łez patrzył, jak jego ojciec niesie Nikodema w stronę brzegu a później robi mu masaż serca.
Wokół chłopca i jego ojca momentalnie zjawił się tłum plażowiczów.
- Dzwoń na pogotowie! - wrzasnął Szymon spoglądając na pierwszego z brzegu mężczyznę. Ani na moment nie przerwał próby reanimacji syna.
Marcel przytulił się do mamy. Zarówno on jak i Daniela głośno płakali.
Po kilku uciśnięciach w klatkę, Nikodem zaczął kasłać. Wypluł sporą ilość wody.
Szymon natychmiast wziął syna w objęcia. Przytulił go mocno. Wbił swoje palce w jego jasne włosy. Ucałował chłopca, po czym przeniósł go na koc.
- Chłopcy, jak to się stało? Co? - rzekł Szymon spoglądając na Marcela.
Malec tym mocniej wtulił się w ramiona mamy.
Po chwili nadjechał ambulans. Szymon zaprowadził ratowników do syna. Wyjaśnił im, że przeprowadzona przez niego próba reanimacji dziecka, powiodła się i chłopiec żyje i ma się dobrze. Mimo to, ratownicy zabrali Nikodema do szpitala. Szymon pojechał razem z nimi.
Z karetki zadzownił do Janka. Poprosił go, by ten podjechał na plażę i zabrał stamtąd jego żonę, Marcela i rowery. Sąsiad chętnie zgodził się pomóc.
Daniela odebrała smsa od męża.
- Zaraz przyjedzie po nas pan Janek - powiedziała chwilę po przeczytaniu wiadomości tekstowej. - Przynieś materac i piłkę...
Marcel pociągnął nosem, po czym pobiegł w stronę plaży. Po chwili był z powrotem. Usiadł na kocu. Na nowo wybuchnął płaczem...
- Marcelek, Nikodemowi już nic nie grozi... - odezwała się. - Chodź do mnie...
Przytuliła przestraszone dziecko.
- Marcelku, nie płacz, nie denerwuj się... Już dobrze... - szepnęła głaszcząc syna po włosach. Ucałowała go w czubek głowy.
- Mamuś, ty nic nie rozumiesz... To ja go utopiłem... - rzekł ze łzami w oczach.
- Co ty mówisz, dziecko?
- Nurkowaliśmy... Chciałem, żeby dłużej wytrzymał pod wodą... Przepraszam!
- Już dobrze, oj, Marcel...
Daniela nie wiedziała, co powiedzieć. Starała się pocieszyć syna, ale jego wyznanie sprawiło, że poczuła niemałe dreszcze na całym ciele.
- Mamuś, przepraszam...
- Marcel, Marcel... - uspokajała go.
Po kilku minutach na plażę wjechał duży jeep. Janek wyskoczył z samochodu. Przywitał się z Danielą i z Marcelem. Kobieta podniosła się z koca. Zabrała się za zwijanie go. Janek włożył do bagażnika cztery rowery. Na tylnie siedzenia wrzucił torbę Szymona, zwinięty w rolon koc oraz kosz z niezjedzonym prowiantem.
- Dziękuję ci... - odezwała się Daniela.
- Nie ma za co - odparł mężczyzna pomagając Lusi wejść do wysokiego auta.
Marcel usiadł z tyłu. Przez całą drogę powrotną, cicho łkał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro