Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Niespodziewani goście

O dwunastej czterdzieści Marek zadzwonił do Danieli. Powiedział jej, że właśnie zmierzają z Marcelem w stronę parkingu i za niecałą godzinę będzie miała małego w domu.
Rzeczywiście, o wpół do drugiej Marcel wbiegł do salonu. Trzymał w obydwu rękach torby z zakupami. Szymonowi zrzedła mina.
- Koniec nauki - rzekł zwracając się do Adriany.
Dziewczynka natychmiast wrzuciła zapisane kartki do kosza na śmieci. Szymon nie skomentował tego.
- Marcel, pokaż, co sobie kupiłeś! - zawołała Ada podbiegając do kuzyna.
Chłopiec wyrzucił torby na kanapę.
- Mamo! - zawołał.
Daniela wyszła z sypialni.
- No, w końcu jesteś - powiedziała spoglądając na Marka.
- To ja spadam. W sobotę o dziesiątej? - spytał, na co Daniela skinęła tylko głową.
Marek wyszedł z domu Jasińskich. Daniela usiadła na kanapie. Marcel wyciągnął ciemnoszarą bluzę z pierwszej torby.
- Fajna? - spytał.
- No, bombowa! - powiedziała Adriana. - Powiedziałem Markowi, że chcę takie dwie, a tak naprawdę jedna jest dla Nikodema...
Daniela uśmiechnęła się. Pogłaskała chłopca po głowie.
- No, dobrze... Ale więcej razy tak nie mów...
- Jak nie? Właśnie, że będę tak robił. Niko to mój brat. Niech ma to samo, co ja - wyjaśnił.
- Ale na dwie pary spodni Marek nie dał się naciągnąć... Kupił mi też oryginalne buty za czterysta pięćdziesiąt złotych. Powiedział, że jesteś jego synem i muszę chodzić jak do szkoły jak pan.
- Co ci powiedział? - odezwała się Daniela.
- Nie pamiętam dokładnie... - odparł. - Coś tam powiedział... Pokazać buty?
- No, pokaż... Faktycznie, fajne...
- Fajne?! - wybuchnęła Adriana. - Ciocia! One są po prostu... Brak mi słów! Są śliczne!
Marcel wybuchnął śmiechem.
- Śliczna to ty jesteś, a moje buty są mega zarąbiste jak już! - poprawił ją.
- No, niech ci będzie...
- Marcel, chowaj te rzeczy, ktoś przyjechał! - zawołała Daniela podchodząc do okna.
Chłopiec szybko posłuchał polecenia matki. Po chwili rozległ się dzwonek do drzwi.
Szymon wyszedł, by przywitać gości. Zdziwił się na widok Andrzeja, ojca Adriany. U jego boku stała młoda, ciemnowłosa kobieta oraz uroczy czterolatek.
- Dzień dobry - rzekł Szymon wpuszczając gości do domu.
- Dzień dobry... To jest moja narzeczona... Kamila... A to Kubuś.
Szymon uśmiechnął się. Uścisnął rękę małemu chłopcu. Zjeżdżaliśmy z nad morza. Pomyśleliśmy, że zajedziemy do was...
- Bardzo dobrze... Proszę! - rzekł Szymon wprowadzając gości do salonu.
- Piękna okolica... Dużo zieleni - odezwała się Kamila.
- To nie Wrocław - odparł Andrzej obejmując narzeczoną ramieniem.
- Siadajcie, proszę - powiedziała Daniela. - Jaką kawę pijecie?
- Ja proszę prawdziwą - rzekł Andrzej.
- Ja herbatkę, jeśli można... - szepnęła Kamila biorąc chłopca na ręce. - Strasznie cicho tu u was. Myślałam, że macie dwoje dzieci...
- Poszli na górę... - powiedziała Daniela. - Ada! Chłopaki! - zawołała.
Marcel i Nikodem zeszli ze schodów. Usiedli obok siebie na dużym, skórzanym fotelu.
Szymon postawił kawę i herbatę. Tymczasem Daniela poszła sprowadzić Adrianę na dół.
- Hej, koleżanko! - powiedziała wchodząc do pokoju Marcela. - Twój tata przyjechał. Chodź, przywitasz się z nim.
- Niech spada.
- Adriana! W tej chwili zejdź na dół. Zachowuje się grzecznie, a może tata pozwoli ci zostać u nas dłużej niż tylko do jutra...
Dziewczynka przegryzła wargę zębami, po czym zeszła z łóżka. Wspólnie z ciocią poszła na wysoki parter.
- Hej - powiedziała nieznacznie podnosząc rękę. Usiadła na krześle naprzeciw ojca.
Kubuś uśmiechnął się do siostry. Zaczął robić śmieszne miny. Czekał, aż ta, zareaguje.
- Mogę go? - spytała w końcu.
Kamila bez słowa podała Adzie dziecko na ręce. Maluszek zachichotał.
- Jak było nad morzem? - odezwał się Szymon.
- Pogoda nam się udała - powiedziała Kamila. - Trochę się opaliliśmy. Mały trochę pooddychał w miarę świeżym powietrzem. U nas we Wrocławiu same spaliny... Jesteśmy na to uczuleni, bo nasz Kubuś ma chore płuca. Gdy tylko jest możliwość zabieramy go w czystsze rejony Polski - wyjaśniła.
- Od dawna chłopiec choruje? - zainteresowała się Daniela.
- Od urodzenia... Nie ma miesiąca, żebyśmy nie musieli jechać z nim do szpitala - oznajmiła Kamila.
- Ma napady duszności... - dopowiedział Andrzej.
Daniela zamyśliła się. Spojrzała na roześmianą buzię czterolatka. Było jej niezwykle żal chłopca.
- Wezmę go na trampolinę - odezwała się Adriana.
Kamila uśmiechnęła się.
- Tylko ostrożnie - powiedziała.
Adriana zmierzyła ją wzrokiem, po czym wyprowadziła chłopca na dwór. Po chwili Marcel i Nikodem do nich dołączyli.
Troje dzieci usiadło na trampolinie.
- Co będziemy robić? - odezwał się Marcel. - Może pobawimy się w tortury?! - dodał spoglądając na małego chłopca.
- Marcel! Spadaj! - odparła Adriana.
- Przecież żartowałem! - odpowiedział.
Dziewczynka posadziła braciszka na swoich kolanach.
- Chcesz poskakać? - spytała.
- Tak! - odpowiedział.
Adriana podniosła się. Chwyciła chłopca za ręce. Oboje zaczęli skakać. Malec głośno się śmiał. Pierwszy raz w życiu skakał na trampolinie.
- Chodź! Przewieziemy go tratwą po jeziorze! - zawołał Marcel.
- Nie! Wpadnie nam do wody i dopiero będzie cyrk - odpowiedziała Adriana nie przestając skakać.
- Młody, chcesz popływać? - rzekł Marcel chwytając chłopczyka za rękę.
- On nie chce! Marcel, odwal się od niego, okej? Chodź, Kubański, pokażę ci małego pieska, chcesz?
Chłopczyk pokiwał głową.
Adriana zdjęła braciszka z trampoliny. Zaprowadziła go na tarasowe schody.
- Misiu! Monster! - zawołała.
Po chwili do dzieciaków podbiegły dwa czworonogi. Monster skoczył na chłopca. Zaczął lizać go po twarzy. Kuba wystraszył się. Wybuchnął płaczem.
Momentalnie Kamila wybiegła z domu. Chwyciła chłopca na ręce.
- Wystraszył się pieska - szepnęła Adriana.
- Już dobrze... Nie płacz... Nic się nie stało... - mówiła Kamila tuląc do siebie chłopca. Wniosła go do domu.
Ada pomaszerowała za nią. Usiadła obok Danieli. Zwiesiła nisko głowę.
- Co teraz będzie? - spytała.
Cztery pary oczu spojrzały na nią pytająco.
- Czy będę mogła zostać u cioci do końca wakacji?
- Ada, masz gdzie mieszkać - rzekł Andrzej. - A Kamili przyda się teraz pomoc.
- Bo jest w ciąży? Co mnie to obchodzi? Ciocia też jest w ciąży. Wolę pomagać cioci niż Kamili.
- Ada, nie bądź bezczelna - rzekł Andrzej. - Ubzdurała sobie, że ja i Kamila chcemy dla niej źle - dodał spoglądając na Danielę. - Ma wszystko... Ma własny, nowy pokój... Komputer, pieniądze na ciuchy...
- Ale nie mam mamy i to jest wasza wina - szepnęła dziewczynka. - Twoja i twoja! - dodała wskazując ręką najpierw na ojca a po chwili na jego partnerkę.
Andrzej spuścił głowę na dół. Nie pierwszy raz córka powiedziała mu prosto w oczy, że to on jest winien śmierci jej matki.
- Chcę tu zostać... Wujek uczy mnie matmy. Zdam ten głupi egzamin... Tato, nie chcę z wami jechać.
- Niech zostanie - rzekł Szymon. - Odwiózłbym ją do was dzień przed tym egzaminem. Co o tym myślisz, Andrzej?
- Jak mam znosić w domu jej chimery i wciąż wysłuchiwać, że przeze mnie Lilka nie żyje, to pewnie, tak byłoby najprościej. Ale Ada to moja córka. Dziecko, ja i Kamila jesteśmy twoją najbliższą rodziną... - zwrócił się do czternastolatki.
- Tato, błagam! Nie rozśmieszaj mnie! Ona? Ona nigdy nie będzie moją rodziną... Przez nią zostawiłeś mamę!
Kamila nie wytrzymała. Podała Kubusia Andrzejowi. Wyszła z domu, aby ochłonąć.
- A teraz pójdziesz i przeprosisz Kamilę - rzekł Andrzej stanowczo.
- Tatu, nie krzycz na Adzię - szepnął Kubuś.
- Tatuś nie krzyczy - uspokoił go. - Aduś, chodź tu, usiądź przy mnie.
- Spadaj - odpowiedziała.
- Jeśli w ten sposób będziesz ze mną rozmawiać, to za moment każę ci przynieść tutaj walizkę i jeszcze dzisiaj wrócisz do domu.
Adriana przewróciła oczyma, po czym bez słowa przeniosła się obok ojca.
- Ada, przestań wyżywać się na Kamili. Ona jest w ciąży, dziecko, a wciąż musi się przez ciebie denerwować.
Dziewczynka chciała odpyskować ojcu, ale ugryzła się w język. Nic nie odpowiedziała.
- Albo pójdziesz i przeprosisz Kamilę za to, co powiedziałaś, albo pakujesz swoje rzeczy i zabieram cię do domu - oświadczył po chwili.
Adriana dmuchnęła w swoją długą grzywkę.
- Jaka decyzja? - spytał Andrzej.
- Przeproszę tę sukę - odparła dziewczynka bez zastanowienia. Andrzej uniósł rękę w górę. Chciał uderzyć czternastolatkę w twarz. Opanował się.
- Pójdę i ją przeproszę...
- Zostaw uchylone drzwi - rzekł. - Powiedz jedno słowo za dużo, a wracasz z nami do domu - ostrzegł ją.
- Okej, okej - odparła wstając z kanapy.
Kamila siedziała na drewnianych schodach. Ada spoczęła obok niej.
- Każe mi ciebie przeprosić - wydukała. - Przepraszam.
- Okej - odezwała się Kamila.
Adriana podniosła się, ale partnerka jej ojca przytrzymała ją.
- Usiądź, chcę ci coś powiedzieć... - szepnęła.
Adriana skrzywiła się. Z nerwami ponownie spoczęła obok Kamili.
- Aduś...
- Nie mów do mnie Aduś... Dla ciebie jestem Adriana.
- Dobrze. No więc, Adriana... Kiedy związałam się z twoim ojcem nie wiedziałam, że on ma żonę i córkę... Słowo.
- To wszystko? Gdyby pytał, to przeprosiłam cię.
Powiedziawszy te słowa małolata podniosła się z tarasowych schodów. Wróciła do domu. Kilka minut później do salonu weszła Kamila. Miała smutne oczy. Usiadła obok ojca Kubusia.
- Wracajmy już do domu... Jest późno, zanim zajedziemy będzie pewnie noc. Ada jedzie z nami czy zostaje?
- Przeprosiła cię? - spytał Andrzej.
- Ta...
- Może zostać? - spytał patrząc na Szymona.
- Tak. Niech zostanie - oznajmił Jasiński.
Dziewczynka uśmiechnęła się. Podbiegła do taty. Wzięła Kubusia na ręce. Ucałowała go w policzek.
Andrzej i Kamila podnieśli się z kanapy. Pożegnali się z Danielą i z Szymonem, po czym ruszyli w stronę auta.
Jasińscy wyszli przed dom, by odprowadzić gości. W pewnym momencie siedzący w samochodzie Andrzej zawołał córkę. Wsunął jej do ręki dwieście złotych.
- Kup sobie i chłopakom coś fajnego. I pamiętaj, jesteśmy rodziną... Kocham cię, córeczko.
- Trzeba było myśleć o tym wcześniej - odparła wsuwając pieniądze do kieszeni swoich jeansów.
Uśmiechnęła się do taty. Pomachała ręką Kubusiowi.
Gdy goście odjechali, podskoczyła z radości. Daniela i Szymon spojrzeli na siebie pytająco.
- Chodź do mnie, Aduś! - zawołała Lusia. Położyła dziewczynce rękę na ramieniu. - Chodź do domu... Pomożesz pozmywać, co?
- Pewnie! - odparła dziewczynka w podskokach wchodząc do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro