Lekcja matematyki
- Wujku, ja nie jestem pewna, czy chcę wyjść z samochodu - powiedziała Adriana spoglądając na ogromne krople deszczu z wielką siłą uderzające o przednią szybę auta.
Szymon odpiął pasy.
- Nie zapowiada się, żeby przestało padać. Całe niebo jest zachmurzone - rzekł.
Zagrzmiało. Wielki huk sprawił, że dziewczynka się zatrzęsła.
- Boisz się burzy? - spytał Szymon.
- Nie - odpowiedziała. - Ja się tam niczego nie boję...
- To na trzy, cztery wychodzimy z auta?
Małolata kiwnęła głową. Po chwili oboje wybiegli z samochodu. Jak na złość, tarasowe drzwi były zamknięte na klucz.
Szymon i Ada musieli przejść z drugiej strony domu. Weszli do korytarza frontowym wejściem. Zdjęli przemoczone buty.
- Ładnie to tak zamykać przed tatą drzwi na klucz? - rzekł Szymon wchodząc do salonu.
Marcel kulał się po podłodze razem z dwoma pasami. Uśmiechnął się do Szymona.
- Mama powiedziała, żeby pozamykać wszystkie drzwi i okna, bo jest burza - rzekł malec.
- Od kiedy ty tak słuchasz mamy, co?
Malec normalnie odpowiedziałby "gówno", jednak w porę ugryzł się w język. Przypomniał sobie, że obiecał Szymonowi, że już zawsze będzie grzeczny.
- Tata, a co u Nikodema? Kiedy wróci do domu? - spytał podnosząc się z podłogi.
- Nie wiem, synku... Lekarze na razie nic nie mówią...
Wtem do salonu weszła Daniela.
- Szymon, rozchorujesz się... Przebieraj się - powiedziała otwierając szafę. Wyciągnęła z niej jeansy i koszulkę męża.
- Tata, a my z mamą wpadliśmy na świetny pomysł, skąd zdobyć kasę na pieluchy dla maluchów...
Daniela spojrzała na chłopca z oburzeniem. Marcel w ogóle się tym nie przejął.
- Po co dom w Toruniu ma stać pusty, jak możemy go sprzedać? - rzekł chłopiec.
- Marcel, nie sprzedamy domu w Toruniu.
- To ci się tam karaluchy zalęgną. Chcesz, żeby zalęgły ci się karaluchy? - spytał chłopiec z powagą przyglądając się ojcu.
- Marcel, nie wymyślaj.
- Czemu?
- A ja mam inny pomysł. Może sprzedajemy ten dom i przeprowadzimy się z powrotem do Torunia. Co?
Malec znów odczuł pokusę, by odpowiedzieć "gówno". Ugryzł się w język.
- Głupi pomysł. Beznadziejny.
Szymon uśmiechnął się. Nie mówiąc nic więcej poszedł do łazienki się przebrać.
Tymczasem Daniela przemyślała sobie wszystko. Gdy tylko jej mąż wrócił do salonu, postanowiła z nim szczerze porozmawiać.
- Szymon, a może to nie jest głupi pomysł, żeby wynająć komuś dom w Toruniu. I tak stoi pusty. A tak, dostalibyśmy co miesiąc parę dodatkowych stówek.
- Lusia, już widzę minę mamy, jak jej mówię, że w moim domu zamieszkają obcy ludzie.
- Szymon, jesteś dorosłym facetem. Nie patrz na mamę. Dom jest twój, a nie twojej mamy.
- No wiem, ale dostałem ten dom od rodziców. Mama do dzisiaj nie może pogodzić się z tym, że już tam nie mieszkam...
- Może, jakbyś go wynajął, łatwiej byłoby jej się z tym faktem pogodzić.
- Właśnie - odezwał się Marcel.
- Chłopcze, czy ktoś cię pytał o zdanie? - rzekł Szymon spoglądając na dziesięciolatka. - Odpowiedz.
- No, nie - szepnął malec.
- Szymon, zrobisz jak uważasz. Jednak moje zdanie jest takie, że bezsensu, żeby dom stał pusty skoro mógłby w tym czasie na siebie zarabiać.
Szymon zastanowił się przez chwilę.
- Przemyślę to - rzekł.
- A, i przyszło pismo z sądu. W przyszłym tygodniu kolejna rozprawa... - powiedziała kobieta podając mężowi do ręki urzędowe pismo.
Szymon utkwił wzrok w papierze. Kiwnął głową, po czym bez słowa odłożył list na komodę.
- Długo jeszcze będzie padać? Nudzi mi się... - rzekł chłopiec.
Szymon uśmiechnął się.
- Leć po Adę. Jej pewnie też się nudzi. Ja wam zaraz znajdę zajęcia. Marcelek napisze kartkówkę z tabliczki mnożenia, a Ada pouczy się z geometrii.
- Już mi się nie nudzi - szepnął chłopiec.
- Leć po Adę i za dwie minuty widzę was obydwu na dole.
- Ale mi się już nie nudzi - szepnął chłopiec jeszcze raz.
- Dobrze.
Marcel przegryzł wargę zębami, po czym pobiegł na poddasze. Sprowadził stamtąd kuzynkę.
Szymon podał Marcelowi i Adzie po kartce papieru.
- Pobawimy się w szkołę. Dzień dobry, dzieci - rzekł Szymon siadając do stołu. - Proszę siadać.
Marcel i Ada spojrzeli na siebie z osłupieniem.
- Na początek sprawdzimy obecność. Adriana?
- Jestem - odpowiedziała.
- Marcel?
- Jestem - rzekł chłopiec krzyżując ręce.
- Daniela? Daniela! No i pięknie, czy ktoś wie, dlaczego Danieli nie ma dziś w szkole?
Marcel uśmiechnął się.
- Bo jest na wagarach - rzekł rozpromieniony.
- No, pięknie! W takim razie dostanie uwagę - rzekł Szymon. - A wy napiszecie sprawdzian. Marcel, proszę rozpisać na kartce tabliczkę mnożenia do stu...
Chłopiec przeciągnął się. Wziął do ręki leżące na stole kartę i długopis. Zabrał się za pisanie.
- A ty, Aduś, zrobisz nam zadania pierwsze, trzecie i piąte ze strony czterdziestej trzeciej - rzekł podsuwając pod nos dziewczynki otwarty zbiór zadań. - Do dzieła.
Adriana wzięła głęboki oddech. Chwyciła w rękę linijkę i cyrkiel.
- Proszę pana - odezwał się Marcel. - A czy to jest sprawdzian na ocenę?
- Oczywiście.
- A czy będę mógł go poprawić? - spytał chłopiec wkładając ołówek do ust.
- Marcel, masz go ładnie napisać...
- Ale deszcz przestał padać - rzekł chłopiec spoglądając w okno.
- Marcel, deszcz wciąż pada...
- Jest mżawka - szepnęła Adriana.
- Mogę iść na dwór?
- Teraz jest lekcja. Jak zadzwoni dzwonek to będziesz mógł wyjść...
Chłopiec wyciągnął telefon z kieszeni. Włączył alarm.
Szymon się uśmiechnął. Chłopiec oddał ojcu niemalże pustą kartkę.
- Do widzenia! - zawołał podchodząc do drzwi. Wypuścił psy na podwórko.
Szymon popatrzył na syna.
- Do widzenia! A jutro proszę przyjść do szkoły z ojcem! Już ja mu powiem, co myślę o wychodzeniu z klasy w trakcie lekcji!
- Dobra! - zawołał Marcel, po czym wyszedł na dwór.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro