Kosiarka
Szymon czyścił płynem szyby od samochodu. Uśmiechnął się do zbliżającego się do niego Marcela.
- Co smyku? - odezwał się. - Gdzie się podziewałeś? Trzeba trawę skosić... Wyprowadziłem ci już kosiarkę.
- Bez przesady... Niko nie może tego zrobić? - spytał chłopiec.
- Chcę, żebyś ty to zrobił.
- Miałem zrobić rysunek dla Ady - westchnął malec wzruszając ramionami.
- Po Adę przyjechał jej tata i zabrał ją do domu. Rysunek możesz zrobić kiedy indziej.
Chłopiec usiadł na trawie. Wsunął do ust leżącą na ziemi szyszkę.
- Misiu! - zawołał po chwili.
Piesek w mig znalazł się w objęciach swego pana. - A Niko i mama gdzie są? - spytał malec po chwili.
- Nikodem pomaga mamie robić obiad... Marcelek, weź się za tą trawę. Dzisiaj ma być skoszona. Zrozumiano?
Chłopiec podniósł się z trawy. Otrzepał kolana. Pobiegł w stronę jeziora. Szymon popatrzył na niego z namysłem.
- Marcel! W tył zwrot! - zawołał.
Dziesięciolatek odwrócił się w stronę taty.
- Chodź tu do mnie! - usłyszał po chwili.
Błędnym krokiem podszedł do ojca. Szymon chwycił go za przedramię. Zaprowadził w pobliże kanciapy. Wskazał ręką na kosiarkę.
- Czy ty nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? - spytał patrząc na naburmuszone dziecko.
- A Niko? Niko friko siedzi w domu, a ja mam kosić trawę? To żart?
- Nie. Odpalę ci maszynę - rzekł mężczyzna pociągając za plastikowy uchwyt przymocowany do długiej linki.
Kosiarka zawarczała. Marcel z nerwami zabrał się za ścinanie trawnika. Był wzburzony.
W miarę upływu czasu czuł, jak schodzi z niego złość. Po godzinie trawnik był już skoszony. Chłopiec podszedł do tarasu. Odkręcił kurek. Z kranu popłynęła letnia woda. Marcel opłukał sobie ręce, twarz, a nawet włosy. Położywszy się na drewnianym tarasie, odpoczywał.
Po kilku minutach spostrzegł wjeżdżający na podwórko jeep Janka. Na nieszczęście Marcela z samochodu wysiadł nie tylko ojciec Oliwera, ale również jego dwie córki - Julia i Amelia.
Miny dziewczyn mówimy same za siebie. Janek podbiegł do zmierzającego w stronę domu Marcela.
- Chodź tu do mnie! Zaraz porozmawiamy sobie! - rzekł Janek chwytając chłopca za łokieć. - Zabawy w tortury ci się zachciało?! Który to już raz, jak zaczepiasz się w moje dziewczyny, co? Wołaj mi ojca, natychmiast!
Marcel struchlał. Spuścił głowę na dół.
- Taty nie ma w domu - szepnął przez zaciśnięte zęby.
- Nie rób ze mnie głupka! Przecież widzę jego auto! - rzekł Janek odpychając stojącego w drzwiach Marcela.
Mężczyzna szeroko otworzył tarasowe drzwi.
- Szymon! - zawołał głośno i wyraźnie. - Chodź tu na moment!
Jasiński w sekundzie wyszedł na taras. Uścisnął przyjacielowi rękę.
- O co chodzi? - spytał patrząc kątem oka na przestraszone dziewczynki.
- Marcel, powiedz ojcu o co chodzi!
Chłopiec spuścił nisko głowę. Nie zamierzał się odzywać. - Szymon, przemów w końcu temu dzieciakowi do rozsądku. Najpierw przywiązuje moje córki w garażu do jakichś maszyn... Wyjaśniliśmy sobie to. Okej! Potem niszczy lalkę Julci. Odkupił. Przeprosił. Okej! Wiesz, co zrobił dzisiaj? Powiedz ojcu, co zrobiłeś!
Szymon pociągnął Marcela ku sobie. Spojrzał chłopcu w oczy.
- Słucham cię. Tłumacz się - rzekł zdenerwowany.
Marcel odwrócił wzrok w drugą stronę. Takie zachowanie poskutkowało tym, że Szymon wymierzył synowi dwa solidne klapsy w tyłek. Marcelowi łzy stanęły w oczach.
- Jeśli w tej chwili nie powiesz, co zrobiłeś, ściągam pasek i dostajesz przy panu i przy dziewczynach na goły tyłek! Znowu jakieś tortury?! Słucham wyjaśnień! - krzyknął zdenerwowany.
Daniela usłyszała dosadny ton męża. Prędko wyszła z domu.
- O co chodzi? Dlaczego na niego krzyczysz? - spytała.
- Liczę do trzech i ścigam pasek. Raz, dwa, trzy!
- Jejku, bo one wciąż przyłażą do naszego domku na drzewie... Chciałem tylko, żeby tam nie przychodziły.
- I co zrobiłeś? - spytał Szymon patrząc synowi w oczy.
- No uderzyłem Julię...
- Bił ją gałązką! - odezwała się Amelia. - Julia dostała od niego chyba z pięć razy!
- Co najwyżej trzy... - westchnął chłopiec pocierając ręką oko. - I w dodatku wcale nie mocno - dodał.
Szymon spojrzał na Marcela z niedowierzaniem.
Malec nie czekając na to, co powie ojciec pochylił głowę i przeprosił obydwie dziewczynki za to, co zrobił. Miał nadzieję, że taką postawą choć trochę poprawi swoją sytuację.
- A teraz biegiem do swojego pokoju! - rzekł Szymon stanowczo.
Malec odwrócił się na pięcie. Wszedł do domu. Pobiegł do pokoju na górę.
Janek kiwnął głową z niezadowoleniem. Wziął młodszą córkę na ręce.
- Szymon, jeśli Marcel jeszcze raz uderzy któreś z moich dzieci, będzie miał ze mną do czynienia. A wy, moje piękne, macie nie chodzić do tego domku, zrozumiano? Macie na podwórku altankę. Tam możecie się bawić. Jasne?
- Jasne - odpowiedziała Julka klepiąc tatę obydwiema rękoma po policzkach.
- Tak - przytaknęła Amelia.
Janek postawił młodsza córkę na drewnianej posadce.
- Wchodźcie do samochodu - rzekł wskazując głową na jeepa. - Nic tu po mnie - dodał spoglądając na Szymona. - Pogadaj z młodym, bo nie może być tak jak jest.
- Jasne. Pogadam - rzekł Szymon.
Janek odwróciwszy się, podszedł do samochodu. Usiadł za kierownicą. Odjechał.
Daniela podeszła do męża.
- Nie wiem, co powiedzieć - szepnęła patrząc na miejsce, w którym jeszcze przed chwilą stało auto Janka. - Kiedyś trafi na równego sobie i wróci z płaczem do domu...
- Idę do niego... Dam mu taki wycisk, że pożałuje chwili, w której sięgnął po witkę.
- Nie bij mi go...
Szymon uśmiechnął się do żony. Ucałował jej dłonie, po czym bez słowa poszedł do pokoju na poddasze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro