Kluczyki
Punktualnie o dziesiątej rano pod dom Jasińskich podjechało srebrne Suzuki. Marek wyskoczył z samochodu. Z namysłem spojrzał na przygnębioną minę syna.
- Cześć Marcel - odezwał się siadając obok chłopca. - Co ty taki dzisiaj nie w sosie?
- A, bo trochę nabroiłem... I teraz mama obrażona, tata wściekły, Niko mnie nienawidzi... Jedynie Misiu mnie jeszcze lubi.
- Wiem, jak poprawić ci humor... - rzekł Marek. - Jeździłeś kiedyś prawdziwym samochodem wyścigowym?
- Nie, ale nie chcę... Chcę być dzisiaj sam...
- No co ty? Marcel! Będziesz się przejmować starymi? Bez przesady! Trzymaj kluczyki od auta. Wsiadaj. Zabiorę cię na prawdziwy rajd... Tylko pogadam chwilę z mamą. Jest w domu?
- No, jest... Wścieka się na mnie...
- Niech się za dużo nie wścieka...
Marek wszedł do domu bez pukania. W salonie nie było nikogo.
- Puk! Puk! - odezwał się Marek. - Jest tu kto?
Po chwili Daniela i Szymon wyszli z sypialni. Kobieta bez entuzjazmu spojrzała na Marka.
- Zabrałbym młodego na wycieczkę... Odwiózłbym go trochę później, co?
- Nie - odpowiedziała Daniela. - O dwunastej macie być z powrotem. Sąd wyznaczył ci konkretne godziny i masz się ich trzymać - zakomunikowała.
- Ale rajd zaczyna się o jedenastej...
- Jaki znów rajd? Marek, nie zgadzam się, byś brał Marcela na jakikolwiek rajd! Nie możesz zabrać go na lody albo do parku rozrywki?
- To dla mięczaków. Poza tym obstawiłem wynik. Muszę tam być.
- To jedź sam, bez Marcela.
- Jak bez Marcela?
- Normalnie... Bez Marcela.
Marek kiwnął przecząco głową, po czym wyszedł na taras.
- Ty gówniarzu! - wydarł się na całe gardło!
Daniela i Szymon pośpieszyli na dwór. Gdy wyszli na taras ujrzeli, jak mężczyzna wykręca rękę Marcela.
- Ała! To boli - płakał chłopiec.
- Puść go! - krzyknął Szymon podbiegając do Marka. Pchnął go na auto. Mężczyzna puścił rękę chłopca. Marcel pobiegł do domu.
- Odbiło ci?! Chciałeś dzieciakowi złamać rękę?!
- Zobacz, co mi zrobił! - wrzasnął Marek wskazując ręką na napis wyryty kluczykiem na zderzaku auta. - Napisał mi DEBIL na samochodzie! - wydarł się. - To nawet nie jest mój samochód!
- Marek, jedź już... - odezwała się Daniela. - Po tym co zrobiłeś i tak nie dam ci Marcela... Spóźnisz się na rajd...
- A żebyś wiedziała, że tak właśnie zrobię! - odparł podnosząc z ziemi kluczyki.
Nie mówiąc nic więcej wsiadł do samochodu. Odjechał z piaskiem opon.
- Cały Marcel... Dopiero co się zapierał, że będzie grzeczny i masz! - westchnęła Daniela.
- No, akurat za ten wyczyn należy mu się pochwała - odparł Szymon uśmiechając się do małżonki.
- Tak... Pochwała - powtórzyła słowa męża. - Lanie a nie pochwała.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro