Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Klatka

O dwunastej w nocy zadzwonił budzik. Marcel szybko go wyłączył. Chciało mu się spać, ale nie zamierzał rezygnować ze swoich planów. Oliwer rozwalił jego scyzoryk. Chłopiec nie zamierzał tego darować.
Ubrał wczorajsze spodnie, koszulkę i bluzę z kapturem. Wyciągnął z szafki czyste skarpetki. To były skarpetki Nikodema, ale Marcelowi to nie przeszkadzało... Stwierdził, że jakoś to przeżyje.
Na korytarzu, na schodach, w salonie - wszędzie były pogaszone światła. Marcel musiał iść poomacku. Bał się, że się przewróci i zostanie przyłapany na próbie wymknięcia się z domu. Nie mógłby się tłumaczyć, że szedł do łazienki - przecież był ubrany w normalne ciuchy. Rodzice od razu domyśliliby się, że coś kręci.
Udało się! Po cichu zamknął za sobą drzwi. Zaczerpnął świeżego powietrza. Pobiegł w stronę tratwy. Wepchnął ją do łodzi. Gdyby nie świecące na niebie Księżyc i gwiazdy, byłoby całkiem ciemno.
Wskoczył do tratwy. Odczepił ją od linki. Wypłynął na szerokie wody! Wiedział, że przetransportowanie wielkiej, metalowej klatki będzie trudne, ale był zdeterminowany. Operacja ODWET musiała się odbyć.
Chłopiec wypłynął mniej więcej na środek jeziora. Nigdy dotąd nie wypuścił się tak daleko na tratwie. Zamarł, gdy uświadomił sobie, że kil, którym odpycha łódź od dna, jest krótszy od głębokości jeziora.
- Jejku! - zawołał. - Co ja teraz zrobię?
W pierwszej chwili miał chęć wrzucić kij do jeziora. Nie zrobił tego. Usiadł na środku tratwy. Naburmuszył się.
- Płyń do tamtego brzegu! - krzyknął niemalże wybuchając płaczem.
Tratwa dryfowała. Chłopiec zdał sobie sprawę z tego, że musi coś postanowić. Zdecydował, że wejdzie do wody i zapchnie tratwę w stronę brzegu.
Zdjął buty, spodnie i koszulkę. Wskoczył do jeziora. Chwycił obydwiema rękoma za belkę od tratwy. Zaczął machać nogami. Tratwa nieznacznie przesunęła się naprzód. Marcel uświadomił sobie, że sporo się natrudzi, nim doprowadzi łódź do brzegu. Mimo to, nie poddawał się. Wciąż machał nogami.
Minęło sporo czasu, gdy w końcu chłopcu udało się doprowadzić łódź do brzegu. Chłopiec szybko się ubrał. Odpoczął. Pobiegł w stronę pałacu.
Niełatwo było przedostać się przez gęste zarośla i dziko rosnące krzaki. Marcel sporo się natrudził, gdy w końcu dotarł na miejsce. Wszedł do pałacu. W opuszczonym budynku było całkiem ciemno. Chłopiec nie miał przy sobie telefonu, którym mógłby zapalić latarkę. Bał się. Mimo to, zdecydował, że nie zrezygnuje ze swoich planów.
Pomału wszedł do piwnicy. Potknął się o leżące na ziemi widły. Przestraszył się bardzo. Słyszał bicie swojego serca.
- Mogłem siedzieć w domu - pomyślał siadając na betonie w kącie.
Usłyszawszy szelest, wystraszył się jeszcze bardziej. Wybuchnął płaczem. Zakrył twarz obydwiema dłońmi. Nie mógł się uspokoić.
Nie wiedział, co robić. Nie myślał już o odwecie na Oliwerze, ani o tym, żeby wynieść z piwnicy klatkę, załadować ją na tratwę i wrócić do domu.
Był sparaliżowany strachem. A jakby tego było mało, po chwili zagrzmiało. Chłopiec wtulił się w kłębek. Głośno płakał.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro