Hybrydy
Nastał kolejny dzień. Na dworze padał deszcz. Daniela wstała skoro świt. Uchyliła okna w całym domu. Momentalnie w domu pojawiło się świeże powietrze.
Trzydziestopięciolatka wzięła do ręki laptop męża. Od dawna planowała zamówić sobie przez internet zestaw do robienia hybrydowych paznokci. Z zaciekawieniem przeglądała internetowe witryny.
Po jakimś czasie ujrzała wchodzącego do salonu Marcela. Chłopiec przeciągnął się.
- Siema - rzekł uśmiechając się do matki.
- Hej - odpowiedziała.
- Co robisz? Sprawdzasz, jakie strony przegląda twój nowy mąż? - spytał chłopiec podchodząc do mamy. Przytuliwszy ją, pocałował w usta.
- Nie, chcę sobie zamówić lampę do hybrydów - oznajmiła. - I parę innych rzeczy.
- Nuda... Lepiej mi coś zamów - szepnął wciąż tuląc się do mamy.
- A co ty byś chciał?
- Profesjonalny zestaw to torturowania Ady.
- Co? Marcel!
- Mama, ona się na to zgadza! Wiesz, jaka Ada jest w porządku?
- Jeszcze dwa dni temu wyrzuciłeś jej walizkę przez okno...
- To było w żartach. Zobacz, czy jest coś takiego w internecie.
Daniela wystukała na klawiaturze "zestaw do torturowania".
- Nie ma nic takiego! - odparła patrząc w zawiedzione oczy syna. - Wcale mnie to nie dziwi! Marcelku, nikt o zdrowych zmysłach by nie produkował zabawek służących do torturowania dzieci.
Wtem do salonu wszedł Szymon. Miał na sobie wczorajsze jeansy i świeżą koszulkę z krótkim rękawem.
- Co oglądacie? - odezwał się.
- Nic! - odparł Marcel zasłaniając matce usta ręką. - Zestaw do hybrydów! Co nie, mamo?
- Tak - odpowiedziała.
- No dobrze... - odparł Szymon przechodząc w kuchenną część salonu. Wyciągnął z szafki dwa kubki. Nasypał do nich po łyżeczce kawy. Wstawił wodę.
- Marcel, urwisie, chodź do mnie na moment! - zawołał opierając się rękoma o blat.
- A po co?
- Chodź, chcę cię o coś spytać.
- To ty chodź do mnie... Masz tak samo daleko do mnie jak i ja do ciebie.
Szymon podszedł do syna. Usiadł na kanapie. Posadził Marcela na swoich kolanach.
- Jak twoja tabliczka mnożenia, co? Siedem razy siedem?
Chłopiec nic nie odpowiedział. Nie znał wyniku tego działania.
- Siedem razy trzy?
- Dwadzieścia jeden - odparł malec.
- Na pewno?
- Tak.
- Sześć razy sześć?
- Trzydzieści sześć. Rymuje się - rzekł chłopiec.
- Osiem razy dziewięć?
- Sześćdziesiąt trzy?
- Nie. Kombinuj dalej.
- Jejku... Siedemdziesiąt dwa.
- Okej. Marcelek, pouczysz się dzisiaj mnożenia, dobrze?
- Tak - odparł malec.
- A teraz pytanie z innej beczki...
- Wiem jakie - westchnął chłopiec. - Osiem razy siedem? Nie znam wyniku...
Szymon uśmiechnął się.
- Marcelek, dlaczego wczoraj w nocy wziąłeś z barku butelkę wina?
Chłopiec nie zamierzał rezygnować z podania Nikodemowi trunku. Bardzo chciał, żeby Ada zobaczyła, jak Niko zachowuje się po alkoholu. Wiedział, że nie może wyznać ojcu prawdy. Schylił lekko głowę.
- Ada kazała mi to zrobić - palnął bez zastanowienia. - To wariatka. Musiałem jej posłuchać... Powiedziała, że jeśli tego nie zrobię, potnie mnie żyletką.
Szymon zdenerwował się. Zdjął chłopca z kolan. Ruszył w stronę schodów.
Daniela prędko podniosła się z łóżka.
- Szymon! Moment! - zawołała.
Mężczyzna odwrócił się w stronę żony. Ta, podeszła do niego.
- Ada dużo ostatnio przeszła - szepnęła. - Wiesz, co mam na myśli. Szymon, zabraniam ci podnosić na nią rękę. Rozumiesz?
- Kto tu mówi o ręce? Przeciągnę jej parę razy pachem po dupsku!
- Nie! Nie zgadzam się! Marcel, chodź do nas! - zawołała.
Chłopiec podszedł do rodziców. Zaczynało do niego powoli docierać, że źle zrobił okłamując ojca.
- Opowiedz jeszcze raz, jak to było - odezwała się Daniela.
Marcel nie chciał znów kłamać. Z drugiej strony bał się przyznać do tego, że powiedział nieprawdę.
Bez słowa przytulił się do mamy.
- Marcel... - westchnęła.
Szymon wzruszył ramionami, po czym poszedł w stronę schodów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro