Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Huśtawka

Daniela niecierpliwiła się. Nerwowo spoglądała na zegarek.
- Powinni tutaj być dwadzieścia minut temu - szepnęła spoglądając na męża.
Szymon milczał. On też był zdenerwowany. Nie znał Marka na tyle dobrze, by trafnie ocenić jego zamiary wobec Marcela.
- No, przyjechali! - zawołała wychodząc na taras. - Marek! O co ja ciebie prosiłam?! - krzyknęła krzyżując ręce.
- Daniela, byliśmy na gokartach... Małemu się spodobało. Nie gniewaj się o te parę minut spóźnienia - rzekł otwierając drzwi pasażera.
Marcel wybiegł z samochodu. Miał na głowie nową czapkę z daszkiem. Przykleił się do mamy.
- W piątek o dziesiątej? - rzekł Marek spoglądając na Danielę.
- W piątek jedziemy na pogrzeb... Przyjedź w czwartek...
- Okej. Będę w czwartek - rzekł. - Przybij piątkę, kolego! - zwrócił się do Marcela.
Chłopiec z całej siły klepnął ojca w dłoń. Marek się uśmiechnął.
- To na razie!
- Na razie - odpowiedziała Daniela.
Marek wsiadł do auta. Wyjechał na drogę. Daniela pogłaskała Marcela po włosach.
- I co, urwisie? Jak było? - spytała.
- Może być - odparł chłopiec.
- Masz nową czapkę?
- No... I zjadłem taką olbrzymią watę cukrową!
Szymon wyszedł na taras. Bez słowa usiadł na schodach. Marcel podbiegł do niego. Objął go za szyję.
- Ciebie kocham bardziej niż jego - rzekł patrząc Szymonowi w oczy.
Mężczyzna uśmiechnął się. Posadził chłopca na swoich kolanach.
- Powiedziałem mu, że mam już tatę, że to ty jesteś moim tatą...
- Serio? - rzekł Szymon. Pocałował chłopca w policzek.
- No... Jesteś mój, a ja twój... Zrobisz ze mnie samolot?
Szymon uśmiechnął się. Postawił chłopca na ziemi, po czym wstawszy, uniósł go mniej więcej na wysokość swoich bioder.
- Jaki to ma być samolot? - spytał. - Odrzutowiec?
- Odrzutowiec myśliwski!
- Szeroko skrzydła! - zawołał Szymon.
Marcel natychmiast rozpostarł ręce. Zamknął oczy. Zdawało mu się, że sunie pod chmurami niczym prawdziwy samolot.
- Awaria! - krzyknął malec w pewnym momencie.
Szymon go puścił.
- Zrobię siku i wracam z powrotem! Czekaj tu na mnie, okej?
- Okej - odparł Szymon podchodząc do żony opartej o balustradę od tarasu. - Luśka, pamiętasz jak rozmawialiśmy kiedyś o tym, że chciałbym zrobić chłopakom huśtawkę?
- Pamiętam, co ci wtedy powiedziałam i nie zmieniłam zdania.
- Okej... - odparł całując ręce żony. -Powiem ci coś... Powiem to w stylu Marcela...
Daniela uśmiechnęła się. Nie mogła doczekać się tego, co za chwilę usłyszy.
- Nie będę się ciebie słuchał. I tak zrobię tą huśtawkę i tyle!
- Szymon! - krzyknęła. - Taką, żeby mogli z niej wskakiwać do wody?
- Tak, skarbie... Chodź, potrzebuję pomocnika...
- W domu masz trzech pomocników - odpowiedziała.
- Ale potrzebuję czterech - rzekł z uśmiechem.
Daniela pogłaskała męża po policzku. Chwilę później oboje poszli w stronę kanciapy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro