Huśtawka
Daniela niecierpliwiła się. Nerwowo spoglądała na zegarek.
- Powinni tutaj być dwadzieścia minut temu - szepnęła spoglądając na męża.
Szymon milczał. On też był zdenerwowany. Nie znał Marka na tyle dobrze, by trafnie ocenić jego zamiary wobec Marcela.
- No, przyjechali! - zawołała wychodząc na taras. - Marek! O co ja ciebie prosiłam?! - krzyknęła krzyżując ręce.
- Daniela, byliśmy na gokartach... Małemu się spodobało. Nie gniewaj się o te parę minut spóźnienia - rzekł otwierając drzwi pasażera.
Marcel wybiegł z samochodu. Miał na głowie nową czapkę z daszkiem. Przykleił się do mamy.
- W piątek o dziesiątej? - rzekł Marek spoglądając na Danielę.
- W piątek jedziemy na pogrzeb... Przyjedź w czwartek...
- Okej. Będę w czwartek - rzekł. - Przybij piątkę, kolego! - zwrócił się do Marcela.
Chłopiec z całej siły klepnął ojca w dłoń. Marek się uśmiechnął.
- To na razie!
- Na razie - odpowiedziała Daniela.
Marek wsiadł do auta. Wyjechał na drogę. Daniela pogłaskała Marcela po włosach.
- I co, urwisie? Jak było? - spytała.
- Może być - odparł chłopiec.
- Masz nową czapkę?
- No... I zjadłem taką olbrzymią watę cukrową!
Szymon wyszedł na taras. Bez słowa usiadł na schodach. Marcel podbiegł do niego. Objął go za szyję.
- Ciebie kocham bardziej niż jego - rzekł patrząc Szymonowi w oczy.
Mężczyzna uśmiechnął się. Posadził chłopca na swoich kolanach.
- Powiedziałem mu, że mam już tatę, że to ty jesteś moim tatą...
- Serio? - rzekł Szymon. Pocałował chłopca w policzek.
- No... Jesteś mój, a ja twój... Zrobisz ze mnie samolot?
Szymon uśmiechnął się. Postawił chłopca na ziemi, po czym wstawszy, uniósł go mniej więcej na wysokość swoich bioder.
- Jaki to ma być samolot? - spytał. - Odrzutowiec?
- Odrzutowiec myśliwski!
- Szeroko skrzydła! - zawołał Szymon.
Marcel natychmiast rozpostarł ręce. Zamknął oczy. Zdawało mu się, że sunie pod chmurami niczym prawdziwy samolot.
- Awaria! - krzyknął malec w pewnym momencie.
Szymon go puścił.
- Zrobię siku i wracam z powrotem! Czekaj tu na mnie, okej?
- Okej - odparł Szymon podchodząc do żony opartej o balustradę od tarasu. - Luśka, pamiętasz jak rozmawialiśmy kiedyś o tym, że chciałbym zrobić chłopakom huśtawkę?
- Pamiętam, co ci wtedy powiedziałam i nie zmieniłam zdania.
- Okej... - odparł całując ręce żony. -Powiem ci coś... Powiem to w stylu Marcela...
Daniela uśmiechnęła się. Nie mogła doczekać się tego, co za chwilę usłyszy.
- Nie będę się ciebie słuchał. I tak zrobię tą huśtawkę i tyle!
- Szymon! - krzyknęła. - Taką, żeby mogli z niej wskakiwać do wody?
- Tak, skarbie... Chodź, potrzebuję pomocnika...
- W domu masz trzech pomocników - odpowiedziała.
- Ale potrzebuję czterech - rzekł z uśmiechem.
Daniela pogłaskała męża po policzku. Chwilę później oboje poszli w stronę kanciapy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro