Huśtawka 2
Marcel wybiegł z domu. Rozejrzał się. Ujrzał rodziców siedzących na prowizorycznej ławce znajdującej się przy kanciapie. Pośpieszył w ich stronę.
- Co robicie? - spytał patrząc jak Szymon przewierca wiertarką gruby kawałek deski. - Tylko nie mów, że to będzie huśtawka! - krzyknął podskakując w miejscu. - Huśtawka?!
- Tak - odparł Szymon spoglądając w roześmiane oczy chłopca.
- To ja biegnę po Adę i po Niko friko! - zawołał malec.
- Widzisz, jak się młody cieszy? A ty, głupia, nie chciałaś się zgodzić na tę huśtawkę - rzekł Szymon podnosząc się z ławki.
- Jaka? Chyba nie dosłyszałam.
- Lusia... Jak długą linkę potrzebujemy?
- Nie zmieniaj tematu. Szymon, ty się popraw!
Mężczyzna schylił głowę na dół. Uśmiechnął się.
- Jakąś linkę muszę skombinować... Nie wiem, jaka długa ma być...
- Może najpierw wybierz drzewo, gałąź... A potem zabierz się za kombinowanie linki... Co?
- No racja - odparł.
- Widzisz? Głupia żona też czasem coś mądrego ci podpowie...
- Lusia, daj spokój... Chodź.
Szymon chwycił żonę za ręce. Pomógł jej wstać z ławeczki. Oboje poszli w stronę jeziora.
Szymon przyjrzał się rosnącym przy brzegu płaczącym wierzbom.
- Mam taki pomysł... Zrobię drewnianą kładkę, takie mini molo...
- Najpierw zrób im te huśtawkę...
- Wiem przecież... Huśtawkę przymocujemy do tego oto drzewa... Poproszę Janka o pomoc... Pewnie będzie miał jakąś drabinę...
- Drabinę? - zdziwiła się.
- No, muszę jakoś przewiązać linkę przez tamtą gałąź...
- No, dobrze... Nic nie mówię... Rób, jak uważasz...
Szymon objął żonę ramieniem. Oboje poszli w stronę domu.
Mężczyzna wziął ze stołu kluczyki od auta.
- Tato! Zaczekaj! - zawołał Marcel. - Dokąd jedziesz?
- Do pana Janka.
- Mogę z tobą?
- Możesz...
Po chwili obaj siedzieli już w aucie.
Marcel zebrał się na odwagę.
- Tatuś, czy ja dzisiaj byłem grzeczny? - spytał.
- Tak, raczej tak... Chcesz scyzoryk?! - zaśmiał się.
- No, bardzo... Dostanę go dzisiaj? Tak ładnie cię o to proszę...
- Dzisiaj jeszcze nie... Ale, jeśli będziesz się grzecznie zachowywał, to może jutro go dostaniesz...
Chłopiec kiwnął głową.
- Mama nie może się dowiedzieć o tym, prawda? - rzekł malec po chwili.
- No, lepiej, żeby nie wiedziała... Jest dość nerwowa ostatnio...
- No, spoko. Niko wie, że jak to wyklepie to ja i Ada będziemy się z nim bawić w tortury i to niestety on będzie ofiarą...
- Marcel!
- No co? Coś ci powiem, Niko odpowiedział Adzie o tym, co Oli zrobił z moim scyzorykiem. Ada się mega wściekła. Chyba szykuje się odwet.
- Jaki znów odwet? - rzekł Szymon odrywając na chwilę wzrok od drogi, a spoglądając na syna.
- No co, no? Ty byś na naszym miejscu zostawił tak tą sprawę? Oli rozwalił mi scyzoryk. Nawet za to nie przeprosił...
- Marcel, nie chcę słyszeć o żadnych odwetach... Jasne?
- Ciemne tato, ciemne! Odwet będzie, a ja jadę z tobą na przeszpiegi.
- Siedzisz w aucie. Nie wysiadasz.
- Chciałbyś.
Szymon zjechał na pobocze. Marcel poczuł, że żarty się skończyły. Mężczyzna zgasił silnik. Spojrzał groźne na syna.
- Marcel, nie będzie żadnego odwetu... Chcesz znowu dostać kablem od pana Janka? Już cię tyłek przestał boleć?
- Jeszcze trochę boli...
- Marcel, jeśli zrobisz odwet, stracisz scyzoryk na minimum dwa tygodnie... Dotarło?
Chłopiec sposępniał.
- Dotarło - szepnął. - Trudno. Jakoś to przeżyję...
Szymon wziął głęboki oddech. Odpalił silnik. Po chwili wjechał autem na podwórko sąsiadów.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro