Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Głupie jedzenie

Aleks powiesił na kierownicy od rowera wiadro z rakami. Wsiadł na dwukołowiec.
- To odprowadzisz mnie? - rzekł do Marcela.
- Pewnie! - odparł chłopiec.
Dziesięciolatek miał już wsiąść na rower, jednak tego nie zrobił. Zamiast tego, puknął się ręką w czoło. Aleks wybuchnął śmiechem.
- Co sobie przypomniałeś? - spytał, gdy nieco się uspokoił.
- Że jestem grzeczny - rzekł Marcel. - Czekaj! - zawołał biegnąc przez taras do domu. - Mamo! - wydarł się. - Czy ja mogę iść z Aleksem na rower?
Daniela siedziała właśnie przy laptopie. Pytanie syna szczere ją zdziwiło. Uniosła brwi.
- Co powiedziałeś? - spytała.
- No, czy mogę iść na rower z Aleksem... Byśmy zawieźli raki jego mamie...
- Tak, możesz - odpowiedziała z uśmiechem na twarzy.
Chłopiec podskoczył, po czym wyszedł z domu.
- Mogę! - rzekł wsiadając na rower. - To jedziemy!
Marcel był podekscytowany. Zachował się fair wobec mamy i czuł się z tym dobrze.
- Bycie grzecznym wcale nie jest takie złe - zwrócił się do Aleksa. - Mama zadowolona, nie złości się na mnie, nie krzyczy... Fajna sprawa...
- Marcel, ty jesteś niemożliwy...
- Ja? Chyba ty... Jesz raki. Sory, Aleks, ale to nie jest do końca normalne...
Aleksander nic nie odpowiedział. Szybko pedałował. Nie mógł się doczekać miny mamy, kiedy zobaczy pół wiadra skorupiaków.
Po kilku minutach chłopcy dotarli na miejsce.
Marcel postawił swój rower na nóżce, po czym wszedł do domu Aleksa.
Hania siedziała przy kuchennym stole. Cerowała podarte skarpety męża. Marcel skrzywił się.
- Mama, zobacz, co przywiozłem - rzekł Aleks kładąc na stole wiadro.
Kobieta zajrzała do środka. Uśmiechnęła się.
- Gdzie nałapaliście tyle raków? - spytała z podziwem.
- On sam zbierał - odezwał się Marcel.
- Już wstawiam wodę do garnka - powiedziała kobieta wstając. Krzesła. Odłożyła rozpoczętą robótkę na parapet, po czym napełniła duży garnek wodą z kranu.
- Dobra, ja już muszę jechać do domu - odezwał się Marcel.
- Zaczekaj, zjesz z nami. Jadłeś kiedyś raki? - spytała Hania z uśmiechem na ustach.
- No, nie... Ale dopiero co jedliśmy u mnie w domu podwieczorek. Nie jestem głodny.
- To zostań chociaż, żeby posłuchać, jak raki piszczą... - odezwał się Aleks.
Marcel zaśmiał się.
- A to długo? - spytał.
- Krótko. Mama, powiedz, że krótko!
- Krótko - potwierdziła Hania.
Wtem do kuchni weszła Magdalena. Czterolatka usiadła przy stole.
- Stasio śpi? - odezwała się Hania.
- Śpi - szepnęła dziewczynka. - Wyciągałam mu dyda, żeby nie doił...
- Dobrze... - szepnęła Hania wyjmując z szuflady niewielką szczoteczkę. Starannie czyściła nią raki. Marcel z uwagą się temu przyglądał. Struchlał na widok wchodzącego do domu wysokiego mężczyzny.
Czesiek zdjął Magdalenę z krzesła, by na nim usiąść. Posadził córkę na swoich kolanach.
- Skąd masz raki? - odezwał się.
- Chłopcy przywieźli - odpowiedziała celowo omijając męża wzrokiem.
- Niech przejadą się do twojej mamy i przywiozą mleko i jajka...
Hania wzięła głęboki oddech.
- Jest skwar. Dwadzieścia osiem stopni w cieniu. Chcesz wysłać Aleksa w taką pogodę rowerem do mojej mamy? Chcesz, żeby padł gdzieś po drodze? - spytała zdenerwowana.
- Nic mu nie będzie. Weźmie butelkę z wodą.
- Czesiek, Aleks nigdzie nie pojedzie. Jest za gorąco. O, woda się nam zagotowała - powiedziała wstając od stołu. Otworzyła szafkę. Wyciągnęła z niej solniczkę. Wrzuciła do wrzątku gałązkę ususzonego kopru i nieco natki pietruszki. Posolila wodę. Chwyciła w rękę pierwszego raka.
Magdalena stanęła przy piecu. Koniecznie chciała zobaczyć, jak jej matka wkłada żywego skorupiaka do wody.
- Magda, odejdź... Ile razy mam powtarzać, że nie wolno podchodzić do pieca? - skarciła ją.
- Sto - oświadczyła dziewczynka.
- Odejdziesz mi spod tego pieca, czy nie?! - dodała stanowczo.
Dziewczynka zarumieniła się. Prędko pobiegła do pokoju, w którym spał najmłodszy członek rodziny.
Hania prędko wkładała raki do wrzącej wody. Już po chwili skorupiaki zaczęły wydawać przeraźliwy jęk.
Marcel był zszokowany.
- Je to boli? - spytał.
- A jakby tak ciebie włożyć do gotującej się wody, to by cię to bolało? - odezwał się Czesiek.
- No, bolałoby mnie - szepnął chłopiec. - Można je jeszcze uratować?
- Nie, ale można je będzie za parę minut zjeść - rzekł Czesiek z uśmiechem na twarzy.
Marcel naburmuszył się. Raki kwiczały coraz przeraźliwiej.
- Głupie takie jedzenie! - rzekł Marcel, po czym ruszył w stronę drzwi.
- Głupie? A jakie jedzenie jest mądre? Takie ze sklepu? Z puszki? - odezwał się Czesiek.
- Przestań - odezwała się Hania.
- Za mądre te dzieciory... Aleks!
Chłopiec prędko stanął przy ojcu.
- Rower między nogi i jazda po mleko i jajka!
Aleksander kiwnął głową. Hania posmutniała. Nie chciała poraz kolejny sprzeciwiać się woli męża.
- I powiedz babci, że mama chciała pożyczyć sto złotych.
- Czesiek, przestań! - odezwała się kobieta. - Mama dała nam już w tym miesiącu pieniądze. - Nie wołaj na babcię żadnych pieniędzy... - zwróciła się do syna.
- Bez pieniędzy nie wracaj mi do domu - rzekł Czesiek.
- Nie może Bartek jechać? - odezwał się Aleks.
- A widzisz gdzieś Bartka? - usłyszał w odpowiedzi.
Hania posmutniała. Podeszła do Aleksa. Ucałowała go.
- Uważaj na siebie i weź daszek na głowę - powiedziała.
Nalała chłopcu w butelkę wodę z kranu.
- Mama, ja nie chcę jechać... To daleko - odezwał się Aleks.
- Im szybciej wyjedziesz tym prędzej wrócisz do domu - oznajmiła.
Aleks spuścił wzrok. Wzruszył ramionami, po czym wyszedł z domu. Wrzucił wodę do koszyka od roweru.
- Ile kilometrów masz do babci? - odezwał się Marcel.
- Piętnaście... Jedzie się godzinę rowerem...
- To i tej babci jest Oli? Może by wyjechał ci na pół drogi?
- Nie chce mi się jechać... Tata mnie wkurza. Zamiast wziąć się do roboty wciąż tylko by chciał, żebym jeździł do babci po mleko i po jajka. We wtorek u niej byłem. Dała mi dziesięć złotych i powiedziała, żebym nikomu nie pokazywał, a tata je znalazł w mojej skarbonce i mi zabrał. Jeszcze na mnie nakrzyczał, że niby je ukradłem, jak ja dostałem od babci...
- Przedygane - rzekł Marcel wsiadając na rower. - A ile dostajesz kieszonkowego?
- Nie dostaję - rzekł chłopiec.
- Masz karę?
- Nie, my nie dostajemy kieszonkowego...
- Życie masz do dupy... Tyle ci powiem - rzekł Marcel.
- Tyle to ja wiem - odparł Aleks.
Chłopcy ruszyli rowerami w stronę domu Jasińskich. Rozstali się niedaleko kanciapy.
Marcel odprowadził rower do kanciapy. Pobiegł do domu.
- Siema mama! - zawołał od progu. - Co oglądasz? - spytał widząc, że kobieta patrzy w laptop.
- Patrzę po ile są wózki dla bliźniaków...
- I po ile? - spytał chłopiec.
- Co najmniej dwa i pół tysiąca... Do tego dwa łóżeczka po dwieście złotych... To już trzy tysiące...
- Mamo, nie mów, że nie masz kasy.
- Synek, musimy kupić siedmioosobowe auto... Tata pewnie sprzeda swój samochód. Do tego wszystkiego powiększenie domu...
- To sprzedajecie dom w Toruniu - rzekł Marcel wzruszając ramionami. - Dostaniecie kupę kasy. I tak nikt tam nie mieszka.
Daniela uśmiechnęła się do chłopca.
- Marcelek, zostaw w spokoju dom w Toruniu, dobrze?
- Dobrze, dobrze - odpowiedział. - Mogę się napić? - spytał po chwili.
- Pytasz mi się, czy możesz się napić? Marcel... Nie przesadzaj...
- No co? - odparł chłopiec. - Jestem grzeczny... Jak tata wróci do domu to powiesz mu, że byłem grzeczny? - spytał błagalnym głosem.
- No, powiem, powiem.
- To mogę się napić?
- Możesz - odpowiedziała.
Chłopiec podszedł do lodówki. Wyciągnął z niej karton soku pomarańczowego. Nalał sobie soku do szklanki. Wypił do dna.
- Schowam karton z powrotem do lodówki, żeby nie było - rzekł. - Mogę siku? - spytał po chwili.
- Nie. Lej w gacie - odpowiedziała.
Malec uśmiechnął się. Puścił oko do mamy.
- Chciałabyś - rzekł w podskokach zmierzając w stronę łazienki.
Daniela zamknęła laptop. Po chwili ujrzała podjeżdżający pod dom samochód męża.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro