Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Deszcz

Deszcz padał nieustannie. Zarówno Szymon jak i Daniela zdziwili się, gdy około godziny dziesiątej rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- W taką pogodę? - Odezwała się młoda mężatka. - Ciekawe kto to.
Prędko poszła na korytarz. Otworzyła drzwi. Wpuściła gościa na korytarz.
- Ja w zasadzie przyjechałem tylko po chłopaków - rzekł Oliwer przecierając ręką przemoczone włosy.
- Chłopaki na pewno nie wyjdą na dwór w taką pogodę... - odparła.
Oliwer zbliżył się w stronę salonu.
- Niko! Marcel! - krzyknął.
Po chwili obydwaj chłopcy byli już na dole. Marcel usiadł na podłodze. W pośpiechu ubierał na nogi tenisówki.
- Marcel, a co ty wyprawiasz? Hej! Nigdzie nie idziesz. Nie widzisz, jaka jest pogoda?
- Widzę. Deszcz pada. I co z tego? - odpowiedział chwytając ręką za klamkę.
- Marcel, nigdzie nie wychodzisz! - wrzasnęła.
- Pocałuj mnie w dupę - odparł, po czym wspólnie z Oliwerem wybiegł na dwór.
Nikodem stał na korytarzu. Zastanawiał się nad tym, co zrobić. Korciło go, żeby pobiec do chłopaków na dwór. Nieśmiało schylił się do szafki, w której znajdowały się jego adidasy.
- Niko! Ani mi się waż! - zawołała grożąc chłopcu wskazującym palcem.
Nikodem uśmiechnął się. Postanowił wziąć przykład z brata.
- Pocałuj mnie w dupę! - odparł kierując się w stronę frontowych drzwi.
Daniela chwyciła go za kaptur od bluzy.
- Nie jesteś troszeczkę za mądry? - odezwała się.
- Nie, a co? - odparł. - Mama, puść mnie, no! Chcę iść na dwór! - uniósł się.
Otworzył drzwi. Wybiegł na zewnątrz zatrzaskując drzwi tuż przed nosem Danieli.
Po chwili kobieta weszła do salonu. Usiadła obok męża.
- Chłopcy w ogóle mnie nie słuchają - szepnęła. - Obydwaj poszli na dwór z tym Oliwerem... Deszcz pada...
- Zachartują się trochę.
- Albo rozchorują - westchnęła. - Aż się boję... To takie urwisy... Nie wiesz, co taki ma w głowie. Wiesz, co mi Marcel powiedział, kiedy zabroniłam mu wyjść z domu?
- Nie wiem... Co?
- "Pocałuj mnie w dupę"... - poskarżyła się. - A wiesz, co powiedział mi Nikodem?
- Co?
- To samo, co Marcel - odparła.
- Ja bym sobie nie pozwolił, żeby tak się do mnie dziecko odezwało.
- To, co miałam zrobić? - westchnęła.
- Postawić w kącie jednego i drugiego.
- Myślisz, że by stali?
- Jasne. Wystarczy, że powiesz "Marsz do kąta, a spróbuj się odwrócić to pójdę po ojca". Trudne?
- No, nie... - odpowiedziała.
- Musisz potrenować... Powiedzmy, że ja jestem Marcel... - uśmiechnął się. - Będę chciał wyjść z domu, a ty spróbuj mi zabronić, okej?
Daniela wybuchnęła śmiechem.
Szymon podszedł do tarasowych drzwi. Położył ręce na klamce.
- A ty dokąd? Nie widzisz, że deszcz pada? - odezwała się.
- Widzę. W dupie to mam. Idę - odpowiedział marszcząc brwi.
- Nigdzie nie idziesz!
- Pocałuj mnie w dupę!
- Co ty powiedziałeś? Marsz do kąta! A spróbuj mi się odwrócić, to pójdę po ojca!
Szymon spuścił głowę na dół. Podszedł do małżonki.
- Mamuś, proszę nie mów o tym tacie... Dobrze?
- Do kąta powiedziałam!
- Ale nie powiesz o tym tacie? - spytał zaciskając zębami dolną wargę.
- No, nie powiem. Wariat z ciebie! - odparła, po czym klepnęła męża w ramię.
- Jak to "nie powiem"?! Masz być stanowcza. "Oczywiście, że powiem, chyba że sam chcesz to zrobić". Tak się dziecku odpowiada.
- Jesteś walnięty.
- Ty też - odparł uśmiechając się. Przytulił żonę.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro