Deszcz
Deszcz padał nieustannie. Zarówno Szymon jak i Daniela zdziwili się, gdy około godziny dziesiątej rozległo się głośne pukanie do drzwi.
- W taką pogodę? - Odezwała się młoda mężatka. - Ciekawe kto to.
Prędko poszła na korytarz. Otworzyła drzwi. Wpuściła gościa na korytarz.
- Ja w zasadzie przyjechałem tylko po chłopaków - rzekł Oliwer przecierając ręką przemoczone włosy.
- Chłopaki na pewno nie wyjdą na dwór w taką pogodę... - odparła.
Oliwer zbliżył się w stronę salonu.
- Niko! Marcel! - krzyknął.
Po chwili obydwaj chłopcy byli już na dole. Marcel usiadł na podłodze. W pośpiechu ubierał na nogi tenisówki.
- Marcel, a co ty wyprawiasz? Hej! Nigdzie nie idziesz. Nie widzisz, jaka jest pogoda?
- Widzę. Deszcz pada. I co z tego? - odpowiedział chwytając ręką za klamkę.
- Marcel, nigdzie nie wychodzisz! - wrzasnęła.
- Pocałuj mnie w dupę - odparł, po czym wspólnie z Oliwerem wybiegł na dwór.
Nikodem stał na korytarzu. Zastanawiał się nad tym, co zrobić. Korciło go, żeby pobiec do chłopaków na dwór. Nieśmiało schylił się do szafki, w której znajdowały się jego adidasy.
- Niko! Ani mi się waż! - zawołała grożąc chłopcu wskazującym palcem.
Nikodem uśmiechnął się. Postanowił wziąć przykład z brata.
- Pocałuj mnie w dupę! - odparł kierując się w stronę frontowych drzwi.
Daniela chwyciła go za kaptur od bluzy.
- Nie jesteś troszeczkę za mądry? - odezwała się.
- Nie, a co? - odparł. - Mama, puść mnie, no! Chcę iść na dwór! - uniósł się.
Otworzył drzwi. Wybiegł na zewnątrz zatrzaskując drzwi tuż przed nosem Danieli.
Po chwili kobieta weszła do salonu. Usiadła obok męża.
- Chłopcy w ogóle mnie nie słuchają - szepnęła. - Obydwaj poszli na dwór z tym Oliwerem... Deszcz pada...
- Zachartują się trochę.
- Albo rozchorują - westchnęła. - Aż się boję... To takie urwisy... Nie wiesz, co taki ma w głowie. Wiesz, co mi Marcel powiedział, kiedy zabroniłam mu wyjść z domu?
- Nie wiem... Co?
- "Pocałuj mnie w dupę"... - poskarżyła się. - A wiesz, co powiedział mi Nikodem?
- Co?
- To samo, co Marcel - odparła.
- Ja bym sobie nie pozwolił, żeby tak się do mnie dziecko odezwało.
- To, co miałam zrobić? - westchnęła.
- Postawić w kącie jednego i drugiego.
- Myślisz, że by stali?
- Jasne. Wystarczy, że powiesz "Marsz do kąta, a spróbuj się odwrócić to pójdę po ojca". Trudne?
- No, nie... - odpowiedziała.
- Musisz potrenować... Powiedzmy, że ja jestem Marcel... - uśmiechnął się. - Będę chciał wyjść z domu, a ty spróbuj mi zabronić, okej?
Daniela wybuchnęła śmiechem.
Szymon podszedł do tarasowych drzwi. Położył ręce na klamce.
- A ty dokąd? Nie widzisz, że deszcz pada? - odezwała się.
- Widzę. W dupie to mam. Idę - odpowiedział marszcząc brwi.
- Nigdzie nie idziesz!
- Pocałuj mnie w dupę!
- Co ty powiedziałeś? Marsz do kąta! A spróbuj mi się odwrócić, to pójdę po ojca!
Szymon spuścił głowę na dół. Podszedł do małżonki.
- Mamuś, proszę nie mów o tym tacie... Dobrze?
- Do kąta powiedziałam!
- Ale nie powiesz o tym tacie? - spytał zaciskając zębami dolną wargę.
- No, nie powiem. Wariat z ciebie! - odparła, po czym klepnęła męża w ramię.
- Jak to "nie powiem"?! Masz być stanowcza. "Oczywiście, że powiem, chyba że sam chcesz to zrobić". Tak się dziecku odpowiada.
- Jesteś walnięty.
- Ty też - odparł uśmiechając się. Przytulił żonę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro