Deski z tartaku
Była godzina dziesiąta rano, gdy ktoś zapukał do drzwi. Adriana zerwała się z łóżka. Pobiegła do łazienki. Szybko umyła twarz, uczesała włosy. Wsunęła wczorajsze spodnie i koszulkę z napisem LOVE. Poprawiła wszystkie bransoletki.
- Już idę! - zawołała wychodząc z łazienki. - Cześć ciocia, gdzie Bartosz? - spytała.
- Jaki Bartosz? - odparła zdziwiona Daniela.
- No, ktoś pukał do drzwi - zawahała się.
- Panowie z tartaku przywieźli deski.
- Serio? Bo dzisiaj Bartek ma przyjechać... Będzie mnie uczył geometrii... - wyznała czternastolatka.
- Siadaj do stołu. Co ci zrobić na śniadanie?
- Mogą być kanapki z pomidorem i z sałatą - odpowiedziała małolata. - A ja złożę kanapę... - dodała przechodząc wgłąb salonu. - Marcel już wstał?
- Tak - powiedziała Daniela zalewając herbatę wodą z czajnika. - Poszedł z wujkiem zobaczyć deski...
Dziewczynka kiwnęła głową. Złożywszy kanapę, usiadła przy stole. Daniela uśmiechnęła się do dziewczynki.
- Kto to jest Bartosz? - spytała.
- To wasz sąsiad - odpowiedziała nastolatka. - Jest o rok starszy ode mnie. Wujek uczył go matmy...
- Aha... Czyli wujek go zna?
- Tak, zaprosił go wczoraj... Ma przyjechać tutaj z samego rana razem ze swoim bratem, który chyba jest w wieku Marcela...
- Aha, no dobrze... - odpowiedziała Daniela. - Skarbie, ile zjesz kanapek?
- Jedna mi wystarczy - szepnęła dziewczynka. - Jutro będziecie się przeprowadzać do Torunia?
- Nie - odparła Daniela. - Wujek zmienił zdanie... I całe szczęście... Jak pomyślę, że miałabym mieszkać przez płot ze swoją teściową, zaczyna mnie boleć brzuch...
- Serio? - odparła dziewczynka.
- Serio... Tu mamy święty spokój. Odwiedzi nas raz na jakiś czas i mamy ją z głowy...
- Ciocia, nie mów tak...
- No, nie, nie... Nic nie mówię... Aduś, pozmywasz po sobie? Źle się dzisiaj czuję... Kręci mi się w głowie od samego rana...
- Pewnie! Ciociu, mogłaś powiedzieć. Sama zrobiłabym sobie śniadanie...
- Bez przesady, skarbie...
Daniela pogłaskała dziewczynkę po włosach, po czym poszła do sypialni. Adriana dokończyła jeść kanapkę. Umyła talerz i kubek po herbacie, po czym wyszła na taras.
Na dworze był upał. Pracownicy tartaku wraz z Szymonem układali pięciometrowe deski wzdłuż tarasu. Marcel stał na drewnianej sposadce. Nie chciał przeszkadzać, ani kręcić się nikomu pod nogami. Z podziwem patrzył na silnych, umięśnionych mężczyzn. Ojciec chłopca w porównaniu do dwóch pozostałych wyglądał dość mizernie. Mimo to świetnie sobie radził z fizycznym wysiłkiem.
W pewnym momencie Marcelowi przyszedł do głowy pewien pomysł. Chłopiec wszedł do domu. Otworzył jedną z dolnych szafek. Wziął do ręki butelkę wody mineralnej, po czym zaniósł ją na taras. Po chwili wrócił do domu po trzy wysokie szklanki.
- Tata, to dla was! - zawołał szczerze uśmiechając się do ojca.
Szymon wyciągnął zaciśniętą dłoń w stronę chłopca, po czym wysunął w górę kciuk. Chłopiec podskoczył. Uwielbiał te nieliczne momenty, w których Szymon go za chwalił. Chcąc jeszcze bardziej przypodobać się ojcu, zawołał psy i wpuścił je do domu. Nie chciał, by czworonogi kręciły się pod nogami noszących deski.
Zamknąwszy drzwi, ponownie wyszedł na taras. Ucieszył się, gdy dostrzegł podchodzącą do niego Adę.
- Słyszałam, że się nie wyprowadzacie... Normalnie szok.
- No... To zasługa marchewki - wyjaśnił malec.
- Marchewki? - zdziwiła się.
- No, i kiszonych ogórków... - dodał z uśmiechem na twarzy.
Wtem zza zakrętu wyłonili się dwaj jadący rowerami chłopcy. Na widok Bartosza, Marcel zacisnął zęby.
- A ten, czego tu? - rzekł.
- Odwal się od Bartka. Będę się z nim uczyła matmy...
- Chyba całowania... - odpowiedział Marcel.
- Zamknij się... Siema Bartek! - zawołała wychodząc chłopcu naprzeciw.
Bartosz zarumienił się. Aleks również. Dziewczynka wprowadziła gości do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro