Zasadzka
Dzień był bezwietrzny i słoneczny, toteż Daniela zdecydowała, że poda obiad na tarasie. Z pomocą Nikodema, nakryła do stołu.
- Rodzice za moment będą... - rzekł Szymon uśmiechając się do syna. - Niko, leć po Marcela. Powiedz mu, że ma do nas zejść...
- I tak mnie nie posłucha - szepnął Nikodem.
- Posłucha...
Nikodem postąpił zgodnie z poleceniem ojca. Prędko wbiegł na poddasze. Wszedł do pokoju brata.
- Marcel, tata każe ci iść na taras.
- Przyjechali już?
- Jeszcze nie, ale pół godziny temu dzwonili, że wyjeżdżają, więc już powinni tu być.
Marcel przetarł oczy rękoma. Podszedł do szafy. Szeroko ją otworzył, po czym wyciągnął z niej swoją ulubioną czarną bluzkę w czachy. Prędko ją założył.
Gdy Marcel wyszedł na taras, pod domem stało już auto Danuty, a rodzice Szymona siedzieli na składanych, drewnianych krzesłach.
Marcel bez słowa stanął przy babci. Kobieta przytuliła go.
- Jest i nasz wnusiu! - zawołała uśmiechając się do malca. Chłopiec nie odwzajemnił jej serdecznego spojrzenia. Podał rękę Franciszkowi.
- Marcelek dzisiaj nie w humorze? - odezwała się Danuta.
- Wstał lewą nogą - powiedziała Daniela z zażenowaniem spoglądając na syna. - Podam obiad. Marcel, pomożesz mi?
Chłopiec w milczeniu poszedł za matką do kuchni.
- Będziesz mi się normalnie zachowywał, albo za moment cię natrząsnę.
- O co ci znowu chodzi? Odwal się w końcu ode mnie.
Daniela zamachnęła się. Niewiele brakowało, a Marcel oberwałby od niej w tyłek. W ostatniej chwili powstrzymała się od uderzenia syna.
- Weź dzbanek... Tylko nieś ostrożnie... I zmień minę! Proszę cię.
- Spadaj.
Marcel zaniósł na taras dzbanek soku. Ostrożnie postawił go na stole.
- Babciu, macie ochotę na soczek? - spytał chwytając w ręce dwie szklanki.
- A bardzo chętnie się z dziadkiem napijemy - odpowiedziała kobieta.
- To ja będę waszym barmanem - szepnął chłopiec uśmiechając się. Chwycił szklany dzbanek, po czym sprawie nalał soku do dwóch szklanek.
- Tacie też nalej - powiedziała Danuta.
- Dziękuję. Mam jeszcze kawę - rzekł Szymon biorąc do ręki pusty już kubek po kawie.
- Marcelek, usiądź troszkę z nami - powiedziała Danuta wysuwając krzesło spod stołu.
- Babciu, muszę mamie pomagać... - odparł malec ze zwieszoną głową zmierzając w stronę drzwi.
Franciszek uśmiechnął się do syna.
- Marcel to dobry dzieciak... Da się lubić... Przypomina mi ciebie, jak byłeś mały...
Szymon zaczerwił się. Podrapał się z tyłu głowy.
- Wyniosę kubek. Zaraz wracam.
- A gdzie Nikodem? - odezwała się Danuta.
- Nie wiem, mamo. Jeszcze przed chwilą się tu kręcił.
Szymon minął się w drzwiach z Marcelem. Chłopiec zmierzył ojca wzrokiem. Bez słowa postawił na stole duże naczynie z surówką z jabłek i marchwi.
Gdy Marcel przynosił na stół kolejne naczynia, Szymon poszedł na poddasze sprawdzić, czy nie ma tam Nikodema. Chłopca nie było w pokoju. Mężczyzna nie miał pomysłu, gdzie go szukać, a wszystko wskazywało na to, że obiad był już gotowy.
Gdy Szymon schodził ze schodów ujrzał syna wychodzącego z łazienki. Chłopiec był wykąpany, miał na sobie czyste ubrania.
- A ty co?
- Chciałem się odświeżyć przed wizytą babci i dziadka - rzekł dumnie zmierzając w stronę tarasu.
Szeroko uśmiechnął się do Danuty i Franciszka. Ci, wyściskali go i wycałowali.
Szymon usiadł między Danielą a Nikodemem. Objął żonę ramieniem.
- Smacznego - powiedziała młoda gospodyni.
- Synku, usiądź koło mnie - rzekł Franciszek widząc, że Marcel stoi przy krześle z pochyloną głową.
- Marcelek, usiądź obok dziadka - odezwała się Daniela kładąc nacisk na słowo "usiądź".
- Tylko, że ja nie jestem głodny... - szepnął chłopiec.
- Marcel, jak nie jesteś głodny? Przecież nie jadłeś dzisiaj śniadania! - odezwał się Nikodem.
Danuta i Franciszek spojrzeli na siebie. Dla obojga było nie do pomyślenia, żeby ich wnuk do godziny dwunastej chodził o pustym żołądku.
- Marcel, nie popisuj się. Siadaj do stołu. No już - rzekł Szymon w miarę spokojnie.
- Ale mi naprawdę nie chce się jeść...
Franciszek wysunął spod stołu krzesło znajdujące się tuż obok niego.
- Siadaj Marcel obok dziadka - rzekł uśmiechając się do chłopca.
Dziesięciolatek rozejrzał się po wszystkich. Spostrzegł, że Daniela jest mocno poirytowana a Szymon zawstydzony. Nikodem był uśmiechnięty od ucha do ucha. On jeden nie patrzył na brata. Kroił nożem schabowego.
W końcu Marcel się przemógł. Powoli usiadł na twardym, drewnianym krześle. W oczach stanęły mu łzy. Dostrzegli to zarówno rodzice chłopca jak i jego dziadkowie.
- Co ci się dzieje synku? - odezwał się Franciszek. - Coś cię boli?
Marcel nic nie odpowiedział. Wziął do ręki pustą szklankę.
- Marcel dostał wczoraj od taty lanie nie dość, że paskiem to jeszcze na gołą dupę - rzekł Nikodem popijając schabowego sokiem. - Co nie, Marcel? Dostałeś na gołą?
- Szymon, to prawda? - odezwała się Danuta. - Chodź do mnie, biedactwo...
Prędko podniosła się z krzesła. Podeszła do wnuka, po czym czule go przytuliła.
- Co przeskrobał? - rzekł Franciszek spoglądając na Szymona.
- Dużo by wymieniać...
- Mamy czas. Słucham cię, synu.
Szymon nic nie odpowiedział. Tak, jak się spodziewał wywołało to reakcję ze strony Franciszka.
- Szymon, jeśli komuś tu należy się lanie to tylko i wyłącznie tobie. Nie minęły nawet dwa miesiące odkąd mieszkacie razem, a ty już sięgasz po pasek?
- Przecież Marcel dostawał od taty jak jeszcze nie byli z mamą mężem i żoną - odezwał się Nikodem. - Co nie, Marcel? Pamiętasz, jak obaj dostaliśmy lanie za wybicie szyby? Też dostaliśmy wtedy paskiem... To było z pół roku temu.
- Co?! Szymon, o czym on mówi? - odezwała się Daniela. - Jakie lanie? Jakim paskiem?
- Skarbie, później ci to wytłumaczę.
- Dlaczego później? Odpowiedz jej teraz! - odezwała się Danuta.
- Mamo, to jak wychowujemy nasze dzieci to tylko i wyłącznie nasza sprawa.
- O ile dzieciom nie dzieje się krzywda - wtrącił się Franciszek.
- Dzieciom dopiero może stać się krzywda i to konkretna! Nikodem, do ciebie to mówię!
Chłopiec uśmiechnął się do babci. Nijak nie zareagował na groźbę ojca.
- Szymon, my nie chcemy się wtrącać, bo to nie są nasze sprawy - powiedziała Danuta. - Ale widzę tu przed sobą naprawdę grzecznego chłopca, pomocnego, życzliwego dzieciaka. W głowie mi się nie mieści, że stosujesz wobec niego cielesne kary...
- Tym bardziej, że dobrze cię znamy, synu... Jesteś rozsądnym człowiekiem i potrafisz nad sobą panować... Dziwię się, że zamiast wyjaśnić dziecku, wytłumaczyć, co jest dobre a co złe, ty sięgasz po najprostsze rozwiązanie.
- Mogę jeszcze jednego schabowego? - odezwał się Nikodem.
- Jedz - odparła Daniela.
- Najprostsze rozwiązania są najskuteczniejsze - rzekł Szymon nieco spłoszony. - Zwłaszcza jeśli chodzi o Marcela. Mama weźmie chłopaków na tydzień na wakacje. Mama zobaczy, jak chłopcy się do siebie odzywają i jacy są grzeczni.
- A żebyś wiedział, że wezmę! Marcelek, chcesz jechać do babci na wakacje? - spytała uśmiechając się do zawstydzonego chłopca. Marcel kiwnął twierdząco głową.
- Jeśli Nikodem też pojedzie, to tak - szepnął.
- Może mama ich zabrać nawet dzisiaj, prawda Luśka?
- Sama nie wiem...
- Czyli postanowione - rzekł Szymon. - A ty, Marcel, przestań się w końcu popisywać. Siadaj do stołu i jedz obiad. Raz!
- Dwa! Trzy! - rzekł chłopiec. - Idę do siebie - dodał kierując się w stronę drzwi. Szymon chwycił przechodzącego obok niego chłopca za rękę. Pociągnął go, posadził na swoich kolanach.
- Uspokoisz się? - rzekł nakładając na pusty talerz trzy ziemniaki, kotleta i łyżkę surówki. - Nie puszczę cię, dopóki wszystko nie będzie zjedzone. Smacznego.
Marcel zacisnął zęby. Postanowił, że nie da się zdominować Szymonowi, tym bardziej, że miał sprzymierzeńców w postaci babci i dziadka.
- Mama jest na wszystko taka mądra, to może mama mi powie, co mam w takiej sytuacji zrobić, jeśli nie trzepnąć go parę razy w dupsko?
- Szymon, przestań. Marcel, jedz - odezwała się Daniela. - Zrobisz rodzicom kawę? Ja skoczę spakować ich rzeczy...
- Jasne - odparł Szymon. - Jedz, Marcelek... Już się na mnie nie gniewaj. Wstań na moment...
Zarówno Szymon jak i Daniela weszli do salonu. Po chwili również Marcel wszedł do domu.
- Muszę iść na moment do swojego pokoju. Chciałem pokazać babci moje rysunki - rzekł wbiegając na schody.
- Patrz, jak go tyłek boli! - rzekł Szymon widząc, z jaką ekspresją chłopiec przeskakuje po kilka stopni schodów jednocześnie.
Marcel wszedł do swojego pokoju. Wyciągnął z biurka znalezioną w śmietniku puszkę po piwie. Zaniósł ją do pokoju Nikodema. Ukrył w szafie, za ubraniami.
Zadowolony jeszcze raz wszedł do swojego pokoju. Wziął pod rękę pierwszy z brzegu blok z rysunkami.
Miał już wychodzić, gdy spostrzegł wchodzącą do jego pokoju Danielę. Kobieta uśmiechnęła się do syna.
- Marcelek, zjedz ten obiad, dziecko. Nic dzisiaj nie jadłeś. Nie można tak, skarbie.
- Okej, zjem. Ale tylko dlatego, że są pyrki.
- No, mój synuś... - szepnęła kobieta głaszcząc syna po głowie.
Marcel uśmiechnął się. Nie mógł się doczekać, kiedy w końcu Daniela pójdzie do pokoju obok. Postanowił trzymać się blisko Nikodema, by zobaczyć jego minę, gdy dowie się, że w jego rzeczach znaleziono puszkę po piwie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro