Zabawa
Marcel, Agata i Nikola weszli na tratwę. Nikodem i Kornel odepchnęli łódź od brzegu, po czym wskoczyli na pokład. Usiedli obok siebie. Maczali nogi w jeziorze.
Tratwa dryfowała niedaleko od brzegu. Było niezwykle przyjemnie.
- Wyschłaś? - rzekł Marcel zwracając się do Nikoli. - Rękawki masz już suche... Nikola, a ty nosisz już stanik?
- Marcel, mam cię walnąć?
- No co? Nie możesz mi odpowiedzieć? - spytał chłopiec.
- Ma stanik. Przecież widać przez bluzkę... - rzekł Kornel. - Jaki rozmiar nosisz?
- Nie interesuj się! - odparła dziewczynka.
- Jejku, co ci szkodzi powiedzieć? - obruszył się Marcel. - Niko, debilu! Odczepiłeś linkę od tratwy! - dodał zdawszy sobie sprawę z tego, że łódź samoróbka płynie w stronę krzaków.
- Chyba żartujesz! Nie zrobiłbym tego! - odparł Nikodem spoglądając na Kornela.
- Sory... - szepnął chłopiec.
- Sory?! Co mi po twoim sory?! Trzeba skierować tratwę w stronę brzegu... Szybko...
Marcel i Nikodem w tym samym momencie wskoczyli do jeziora. Woda była ciepła. Mimo to Marcel poczuł dreszcze na plecach.
Chłopcy powoli zaciągnęli tratwę w stronę brzegu, po czym wycisnęli łódź na trawę.
- Po to jest tu lina, żeby tratwa nie wypływała, gdzie jej się podoba - rzekł Marcel wpatrując się w zawstydzoną twarz Kornela.
Chłopiec mocno przywiązał linę do tratwy.
- To co? Nie będzie drugiego rejsu? - spytał Nikodem.
- Nie... Słyszałam, że macie domek na drzewie - odezwała się Nikola. - Pójdziemy tam?
- Możemy... Ale tam nic nie ma - rzekł Nikodem.
Dzieciaki wolnym krokiem pomaszerowały w stronę domku. Po kilku minutach dotarły na miejsce.
Dziewczynki wdrapały się do domku jako pierwsze. Usiadły na drewnianym podeście.
- Jak ja bym miała taki domek, - odezwała się Agata - to spałabym w nim przez całe wakacje!
- Ja też! - zawołała Nikola. - Przyniosłabym tu poduszki, jedzenie... Mam pomysł! Bawimy się w dom! Ja będę mamą, Marcel tatą!
- Pogięło cię?! - rzekł Marcel. - Jak już to możemy się pobawić w policjantów i złodziei albo w oprawców... No co? Nie mogę bawić się w tortury, ale o zabawie w oprawców tata mi nic nie mówił...
- W sumie... - rzekł Nikodem pod nosem.
- Ja i Nikodem będziemy opracowami, a wy będziecie ofiarami - rzekł Marcel z podekscytowaniem.
- Nie bawimy się w żadnych oprawców! - postawiła się Nikola. - Bawimy się w chowanego!
- Czemu nie w opracowców? Wiesz, jaka to fajna zabawa? Przywiązałabym cię do drzewa a potem biłbym cię pokrzywami po nogach...
- Jesteś chory! Powinieneś się leczyć! Bawimy się w chowanego! Marcel szuka!
Chłopiec zrobił niezadowoloną minę, po czym zasłonił rękoma oczy.
- Liczę do dziesięciu - rzekł.
- Zgłupiałeś? Do dwudziestu licz! - rzekł Nikodem.
- Okej.
Gdy tylko Marcel zaczął liczyć, dzieciaki rozbiegły się na wszystkie strony.
- Szukam! - zawołał chłopiec zeskakując z domku na drzewie.
- Nie wysiliłeś się - rzekł zwracając się do Nikodema, który ukrył się za drzewem, do którego przytwierdzony był domek.
- No, nie... - przyznał chłopiec.
Obaj ruszyli w stronę jeziora.
- Na milion procent któraś dziewczyna schowała się w kajaku... - rzekł Marcel. - Widzę cię! Jesteś w kajaku! - krzyknął, choć jeszcze nikogo tam nie dostrzegł.
Agata podniosła wysoko głowę.
- Pomożecie mi stąd wyjść? - spytała. - Ta łódź się cała rusza...
- Jasne! - zawołał Nikodem podbiegając do koleżanki. Podał jej ręce. Bezpiecznie przeniósł ją na brzeg.
- Zakochana para! Nikodem i Agatka. Ona go ubiera, a on ją rozbiera! - zaśpiewał Marcel.
- Spadaj czubie! - odparował Nikodem.
Dziewczynka spojrzała na jasnowłosego chłopca z niedowierzaniem. Do tej pory sądziła, że Nikodem jest spokojnym, grzecznym i posłusznym dzieckiem. W szkole zawsze miał najlepsze stopnie, uważał na lekcjach i nie pyskował ani nauczycielom ani kolegom. Wydawało jej się, że chłopiec, na którego patrzy to nie ten sam Nikodem, którego zna ze szkoły.
- Kto nam jeszcze został? Korneliusz i Nikoletta - zażartował Marcel. - Z Nikolą będzie prosto... Nikola, widzę cię! Jesteś za drzewem! - zawołał.
- Za którym? - rozległ się głos dziewczynki.
- Nie wiem jeszcze...
Po kilku minutach poszukiwań, Nikodem znalazł Nikolę. Siedziała na gałęzi jednego z drzew.
- Kornel nam został... - szepnął Marcel.
Czworo dzieciaków wyruszyło na poszukiwania kolegi. Zaglądali pod każde drzewo. Ani śladu Kornela.
Czas mijał. Marcel i Nikodem zaczęli się niepokoić.
- Kornel! Koniec zabawy! Wygrałeś! Słyszysz?! Wyjdź z kryjówki albo chociaż się odezwij! - zawołał Nikodem. - A co, jeśli się nie znajdzie?
- Mówiłem, żeby bawić się w oprawców... - odezwał się Marcel. - Nikola, to był twój pomysł, żeby bawić się w chowanego. Ty się będziesz tłumaczyła, jeśli Kornel się nie znajdzie...
- Spadaj! - odparowała zwieszając głowę. - Kornel! Wyjdź z kryjówki! Kornel! - zawołała.
- A co jeśli go wilki zjadły? - zaśmiał się Marcel. - Albo dorwał go zombiak!
- Marcel, przestań. To nie jest śmieszne... Musimy go znaleźć... Chłopaki, zobaczcie jeszcze raz w domku na drzewie i w okolicy domku... My z Gatą poszukamy go wśród drzew...
Chłopcy posłuchali słów Nikoli. Powędrowali do domku, jednak nie znaleźli tam kolegi.
Po półgodzinie poszukiwań, dzieciaki zrozumiały, że sami go nie znajdą. Marcel i Nikodem bali się powiedzieć rodzicom, że zginął ich kolega i nie mogą go znaleźć. Mimo to zdecydowali, że tak właśnie uczynią.
- Ty to powiesz... - rzekł Nikodem spoglądając w przestraszone oczy brata. - Na ciebie tata nie nakrzyczy, bo jesteś po operacji...
Marcel przełknął ślinę.
Kilka minut później czwórka dzieciaków dotarła pod dom. Szymon rozpalał ognisko. Na tarasie nie było ani Danieli ani matki Nikoli. Kobiety poszły się przejść brzegiem jeziora.
- Tatuś... - zaczął Marcel. - Bawiliśmy się w chowanego i...
- Kornel jest w domu - rzekł Szymon uśmiechając się do syna.
- Ale jak to? Przecież bawił się z nami...
- Mówił, że zgłodniał i przyszedł się najeść.
- Zabiję go! - wrzasnął Marcel. - To ja go wszędzie szukam a on sobie je!
- Marcelek...
- No okej, okej - szepnął chłopiec.
- Za moment będziemy smażyć kiełbaski. Siadajcie sobie tutaj na ławeczkach - rzekł Szymon wskazując ręką na leżące na pustakach sosnowe deski.
Dzieciaki usiadły przy ognisku. Po chwili Szymon podał każdemu z nich po długim metalowym szpikulcu i po kiełbasce. Sam usiadł po drugiej stronie ogniska. Dostrzegł, że Agata wpatruje się w niego niemalże bezustannie.
Około godziny osiemnastej Daniela i Weronika dołączyły do siedzących przy ognisku.
Daniela usiadła tuż przy boku męża. Agata dostrzegła, jak Szymon na moment ściska swoją dłonią rękę żony. Dziewczynka poczuła się z tego powodu bardzo nieszczęśliwa. Chciało jej się płakać, jednak powstrzymała się.
- Jak wam mijają wakacje? - rzekł Szymon spoglądając na roześmiane twarze swoich uczniów. Nikola, byłaś gdzieś na wakacjach?
- Byłam u babci na wsi - odpowiedziała dziewczynka. - Babcia ma krowy i świnie!
- Chrum, chrum! - zaśmiał się Marcel. - Dałaś każdemu świniakowi jakieś imię?
- Nie, ale następnym razem jak tam pojadę to na pewno jednemu dam na imię Marcel - oświadczyła.
- A ja jak kiedyś znajdę jakiegoś skunksa, to nazwę go Nikola - odgryzł się.
- Ja pojadę z rodzicami do Chorwacji - rzekł Kornel - i pewnie nad morze, bo każdego roku jeździmy na parę dni nad morze.
- Wszyscy gdzieś jeżdżą tylko nie my! - odezwał się Marcel.
- Zabrała was babcia Danka na wakacje do Torunia. I co dobrego z tego wynikło?
- Nic - szepnął Marcel zdejmując gorącą kiełbasę ze szpikulca. - Ała! - wrzasnął.
Poparzył sobie dłonie, a kiełbasa spadła mu na trawę. Szybko wyciągnął po nią rękę.
- Marcel, z ziemi się nie je - odezwała się Nikola.
- A ja jem... - odparł uśmiechając się do Szymona.
- A ty, Agata, gdzie spędzasz wakacje? - rzekł wychowawca uśmiechając się do uczennicy.
- Pewnie w domu... - odparła krótko.
- Agata ma malutką siostrzyczkę - wtrąciła się Nikola. - Ile ma Zosia?
- Dwa miesiące - padła odpowiedź. - Wciąż płacze... Jejku, jak ja jej nie znoszę - wyznała dziewczynka. - Tak się drze, że słychać ją w całym bloku. Mama mówi, że na głowę przez nią dostanie.
- To ci Zosia... - rzekł Szymon pod nosem. Daniela uśmiechnęła się do niego. Pocałował ją w skroń.
- Może zrobię kawy - odezwała się gospodyni.
- Nie, dziękuję - powiedziała Weronika. - Dzieciaki się najedzą i będziemy się powoli zbierać, prawda Nikusia?
- Nie... Ja chcę tu zostać na wakacjach - powiedziała dziewczynka.
- Mamo, niech Nikola zostanie u nas do jutra! Zgódź się! - odezwał się Marcel.
- Nikola ma jutro wizytę u dentysty - powiedziała Weronika.
- Wizytę można przełożyć - szepnęła dziewczynka.
- Nikusia, przestań już.
Dziewczynka posmutniała.
- Marcel, przyniesiesz mi kota? Chcę się do niego przytulić - szepnęła.
Marcel wstał z ławki.
- Chodź ze mną - szepnął Nikoli do ucha.
Podniosła się. Oboje poszli w stronę brzozy, po której najczęściej wspinał się Pysiu.
- Kici, kici! - zawołał chłopiec. - Jest na górze... Zaraz tam po niego wejdę! - krzyknął rozpromieniony.
Objął drzewo obydwiema rękoma. Miał już zacząć się wdrapywać, gdy nagle usłyszał stanowczy głos ojca.
- Marcel! Ani mi się waż! Chodź tu do mnie na słowo!
Chłopiec spuścił nisko głowę. Błędnym krokiem podszedł do Szymona wciąż siedzącego przy ognisku.
- Marcelek, dzisiaj wróciłeś ze szpitala do domu... Miałeś poważną operację. Nie wolno ci przez jakoś czas chodzić po drzewach ani kąpać się w jeziorze. Rozumiesz ty to?
- Przecież Marcel się kąpał - wtrącił się Nikodem. - Bo nam tratwa za daleko wypłynęła i razem z nim musieliśmy ją przyprowadzić na brzeg.
- Chodź Marcel... Zmienię ci opatrunek - odezwała się Daniela. Miała ochotę nawrzeszczeć na syna, ale powstrzymała się ze względu na obecnych gości.
- My w zasadzie będziemy już wracać do domu - powiedziała Weronika. - Jeszcze raz dziękujemy za zaproszenie.
- Tak, bardzo dziękujemy - rzekł Kornel uśmiechając się do wychowawcy.
- Nie ma za co. Dziękujemy za przybycie - rzekł Szymon.
- Było nam bardzo miło was gościć - dopowiedziała Daniela.
Weronika wstała z ławki. Uściskała rękę Szymona, pożegnała się z Danielą. Dzieciaki wolnym krokiem poszły w stronę auta.
Gdy tylko samochód wyjechał z podwórka, Daniela zaprowadziła Marcela do domu.
Tymczasem Szymon przesiadł się obok Nikodema. Klepnął syna ręką w udo.
- Co? - rzekł chłopiec.
- Po co skarżysz na brata?
- No co?
- Niko, rozmawialiśmy już o tym. Marcel jest twoim młodszym bratem. Nie chcę słyszeć, żebyś na niego skarżył. Co innego, gdyby przeskrobał coś poważnego... Ale, Niko, on tylko wszedł na chwilę do wody, żeby wypchnąć tratwę... Wszystko dobrze z tobą?
- Tak... Wszystko dobrze - szepnął chłopiec. - Wezmę sobie jeszcze jedną kiełbasę... - dodał wstając z ławki.
Podszedł do stolika. Wziął w rękę dużą kiełbasę, po czym zbliżył się do ojca. Miał już usiąść, gdy nieoczekiwanie Szymon posadził go na swoich kolanach. Wziął kiełbasę z ręki syna. Natknął ją na szpikulec, po czym uniósł nad ognisko.
Chłopiec wtulił się w ramiona taty.
- Jesteś czasem ze mnie dumny? - spytał. Tym pytaniem wywołał uśmiech na twarzy Szymona.
- Jasne, że tak - rzekł mężczyzna.
- A za co jesteś ze mnie dumny?
- Masz świetne stopnie w szkole...
- Tato, ale nie za oceny...
Szymon zastanowił się przez moment. Nic sensownego nie przychodziło mu na myśl.
- Hm... Jesteś pyskaty i nieusłuchany... W ostatnim czasie trochę nawywijałeś, dużo za dużo... Ale dobry z ciebie dzieciak, wiesz?
Nikodem uśmiechnął się.
- Ostatnio dużo się działo. Pięknie odnalazłeś się w nowej sytuacji. Mam tu na myśli to, że bez sprzeciwu przyjąłeś do rodziny mamę i Marcela. Jestem z ciebie naprawdę bardzo dumny...
Powiedziawszy te słowa Szymon ucałował syna w czoło.
- Dzięki, tato... - rzekł chłopiec. - Czy możesz oddać mi moją kiełbaskę? - spytał po chwili.
- Trzymaj - rzekł Szymon podając synowi do ręki długi szpikulec.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro