Wizyta Janka
Daniela wysiadła z auta, po czym pędem ruszyła w stronę tarasu. Była zdenerwowana.
- Widziałam lawetę wioząca twoje auto - powiedziała. - Co się stało? Miałeś wypadek? - spytała.
- Nie, skarbie - odparł Szymon. - Marcel wbił kamień w przednią szybę - wyjaśnił.
- Co takiego? Gdzie on jest?! Dlaczego to zrobił? Szymon, mów!
- Skarbie, spokojnie. Nie denerwuj się - rzekł mężczyzna chwytając żonę za rękę. Pocałował palce jej dłoni.
Daniela wzięła trzy głębokie oddechy.
- Okej. Jestem spokojna. Gdzie jest Marcel? - spytała.
- Zwiał... Nie wiem, gdzie jest...
- Jejku, znowu gdzieś uciekł? Który to już raz?! Szału można dostać!
- Skarbie... Marcel jest jak bumerang, zawsze wraca do domu - rzekł mężczyzna próbując uspokoić zdenerwowaną żonę.
- Usiądź, przyniosę ci coś do picia... Może być sok?
Daniela kiwnęła głową. Usiadła na ławce. Popatrzyła na piękny, zielony krajobraz.
Po chwili Szymon był już z powrotem. Podał małżonce szklankę soku pomarańczowego.
- Wiesz Lusia, nie powiem, jestem zły na niego. Ale on nie chciał tego zrobić... Po chłopaków przyjechał Oliwer. Chcieli się bawić w tortury... Zakazałem Marcelowi do niego jechać. Marcel się zdenerwował. Odesłałem go do domu, a on w akcie desperacji rzucił kamieniem przed siebie. Myślę, że nie celował w moje auto... Nie odważyłby się zrobić tego świadomie. To nie w jego stylu.
- Nie wiem, co powiedzieć - westchnęła kobieta.
- Lusia, nie denerwuj się... To nie pierwszy wybryk i nie ostatni... Jak wróci porozmawiam z nim...
Daniela oparła głowę o ramię męża. Zamknęła powieki.
- Ale słońce daje po oczach - szepnęła.
Wtem pod dom Jasińskich podjechał jeep Janka. Mężczyzna nie zgasił silnika, co oznaczało, że jego wizyta będzie krótka. Wyskoczył z pojazdu, po czym wszedłszy na taras przywitał się z Szymonem i jego żoną.
- To, że jakiś czas temu wasi synowi przywiązali mojego Oliwera do drzewa, spuścili mu spodnie i go tak zostawili, byłem w stanie przemilczeć - zaczął. - Chłopaki, jak to chłopaki, różne pomysły mają. Wszystko rozumiem... Ale wracam dzisiaj z miasta do domu, słyszę jakieś krzyki z garażu. Wchodzę a tam starsza córka wisi do góry nogami przywiązana do haka, a młodsza siedzi na maszynie podłączonej do prądu. Jakby tego było mało ręce i nogi ma związane kablami! Szymon, ja jestem cierpliwy i wiem, że mój Oliwer nie jest święty. Ale jestem pewien, że to Marcel go do tego namówił. Widziałem Marcela, jak wymyka się z mojego garażu... Jeszcze trącił mnie łokciem w brzuch.
- Nie wiem, co powiedzieć - rzekł Szymon totalnie zaskoczony słowami przyjaciela. Nie przypuszczał, że Marcel odważy się jeszcze tego samego dnia pójść do Oliwera, by bawić się z nim w tortury. Tym bardziej nie spodziewał się tego, że chłopcy będą się znęcać nad dziewczynkami.
- Dobrze, że nam o tym powiedziałeś... - odezwała się Daniela. - Jak Marcel wróci do domu, spuścisz mu lanie i zaznaczysz, że to nie za wybicie szyby, tylko za zabawę w tortury - dodała z powagą patrząc mężowi w oczy.
- Dobrze - odparł Szymon biorąc głęboki oddech. - Może kawy? - dodał zwracając się do Janka.
- Nie, dzięki. Będę leciał. A, i powiedzcie swojemu Marcelowi, że jak jeszcze raz zobaczę go w swoim warsztacie to osobiście spiorę mu dupę.
- Okej. Przekażemy - rzekł Szymon obejmując żonę ramieniem.
Janek zeskoczył z tarasu. Wsiadłszy do auta, odjechał spod domu Jasińskich.
Małżonkowie spojrzeli na siebie bez słowa. Daniela odłożyła na stolik szklankę po soku.
- Jak myślisz, o której wróci? - szepnęła Daniela uśmiechając się do męża.
- Pewnie późnym wieczorem... - odparł Szymon. - Chodź, zjesz obiad... - dodał wstając z ławki.
Wszedł do kuchni. Wstawił na kuchenkę garnek z zupą. Po chwili ponowne wyszedł na taras.
- Niko! - zawołał. - A ten, gdzie się zamalinował? - dodał rozglądając się po podwórku.
- Niko też jest jak bumerang... - szepnęła Daniela wstając z ławki. Uśmiechając się do męża, weszła do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro