Ucieczka cz. 2
Daniela zaparkowała samochód przed domem. Nadusiła na klakson. Po chwili z mieszkania wybiegł Marcel. Wyciągnął z bagażnika dwie torby z zakupami, po czym zaniósł je do kuchni.
Szymon siedział na kanapie z otwartym laptopem na kolanach. Na widok żony, wyłączył komputer.
- Hej - rzekł podnosząc się z kanapy. Ucałował żonę, po czym podszedł do kuchennego blatu. - Zrobiliśmy z Marcelem rosół... - rzekł włączając płytę indukcyjną.
- A gdzie Nikodem? - spytała myjąc ręce w zlewie.
- Nie wiem... Byłem z dzieciakami na cmentarzu, potem zabrałem ich na lody... Wszystko było okej. Gdy tylko wróciliśmy do domu, Nikodem wybiegł z auta w stronę lasu... Nie ma go od trzech godzin. Dzwoniłem do Janka. Mówił, że Nikodema nie było dzisiaj u Oliwera.
- Dokąd mógł pójść? - zastanowiła się kobieta.
- Usiądź... Najesz się, i pójdę go szukać. A, i ostatni raz sama zrobiłaś zakupy. Nie chcę, żebyś dźwigała ciężkie torby, zrozumiałaś?
- Tak, tatuśku - odparła.
- Zupka już się zagrzała... - rzekł wyłączając kuchenkę. - Proszę - dodał stawiając przed małżonką talerz rosołu.
Daniela skosztowała zupy. Uśmiechnęła się.
- Mniam, mniam - odezwała się. - Pyszny rosołek - dodała uśmiechając się do męża. - A może Marcel wie, dokąd Nikodem mógł pójść. Pytałeś go o to?
- W zasadzie nie... Zauważyłem, że Marcel chodzi przybity.
- Idź po niego.
Nie musiał. Marcel siedział na schodach prowadzących na poddasze i słyszał całą rozmowę rodziców. Bez namysłu podniósł się, po czym wszedłszy do kuchni, oparł się o lodówkę.
- Marcel, wiesz może, dokąd mógł pójść Nikodem? - odezwała się daniela.
Chłopiec wzruszył ramionami.
- Nie wiem - rzekł pochylając nisko głowę. - Nie ma go w domku na drzewie... Sprawdzałem - westchnął. - Nie siedzi też na obalonej wierzbie...
- Marcelek, ty coś wiesz, prawda? Dlaczego Nikodem uciekł? - odezwał się Szymon.
- Nie wiem - odparł Marcel przykładając rękę do prawego oka. - Jestem zmęczony... Boli mnie brzuch - skłamał. - Mogę iść do swojego pokoju?
- Marcelek, twój brat szwęda się teraz niewiadomo gdzie... Nie wiemy, co go skłoniło do ucieczki, ani dokąd mógł pójść... Powiedz wszystko, co wiesz na temat jego zniknięcia... To naprawdę bardzo ważne - rzekł Szymon patrząc małemu w oczy.
- Sory, tato, ale nic nie wiem - odparł chłopiec.
Nie czekając na kolejne pytania, Marcel wyszedł z kuchni. Pobiegł do pokoju na poddasze.
- On coś wie - szepnęła Daniela wstając od stołu. Wsunęła talerz i łyżkę do zlewu, po czym podeszła do tarasowych drzwi. Gdy tylko je otworzyła, zagrzmiało. Chwilę później z nieba lunął deszcz.
- Poczekaj chwilkę... - odezwała się Daniela. - Może przestanie zaraz padać...
- Skarbie, nic mi nie będzie... Wezmę auto, pojadę leśną drogą... Może go znajdę... Co mu strzeliło do głowy, żeby uciekać?
- A dzwoniłeś do niego? Może ma przy sobie telefon.
- Telefon ma, ale nie odbiera. Dzwoniłem do niego ze sto razy.
Daniela wzięła głęboki oddech.
- Weź ze sobą telefon. Jak tylko go znajdziesz od razu do mnie zadzwoń.
- Idę z tobą! - zawołał Marcel zbiegając ze schodów.
- Chyba żartujesz. Przed chwilą brzuch cię bolał - rzekł Szymon.
- Nie bolał. Kłamałem.
- Jest burza. A ty jesteś krótko po poważnej operacji. Zostajesz w domu i uczysz się tabliczki mnożenia. Jak wrócę, przepytam cię.
- Tato, no! Dlaczego taki jesteś?
Szymon nie odpowiedział na pytanie zadane przez Marcela. Wsunął na nogi sportowe buty, po czym wyszedł z domu.
Daniela skrzyżowała ręce. Patrzyła, jak jej mąż biegnie w stronę auta. Nim tam dotarł, był cały przemoczony. Po chwili uruchomił silnik. Zapaliły się światła mijania. Samochód powoli wyjechał z nieogrodzonego podwórka.
- Mamuś, tata go znajdzie, prawda? - odezwał się Marcel.
- Tak... - szepnęła Daniela. - Musi... - dodała wciąż wpatrując się w uderzające o szybę krople deszczu. - Zrobić ci kakao? - spytała po chwili.
- Nie... - odparł. - Idę do siebie... - dodał, po czym pobiegł po schodach na piętro.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro