Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szkiełko

Około godziny jedenastej Daniela zdecydowała się zajrzeć do pokoju Nikodema. Była przekonana, że chłopcy bawią się w tortury, przy czym to Marcel jest katem a Nikodem ofiarą.
Nie pomyliła się. Gdy weszła do pokoju, Nikodem siedział na podłodze. Nogę miał przymocowaną kajdankami do łóżka. Marcel trzymał w ręku swój szkolny piórnik. Na widok matki, prędko rzucił go w kąt.
- A ty co? - spytała chwytając syna za łokieć. - Czy tata mówił niewyraźnie?
- Niech spada na drzewo - mruknął chłopiec.
- Mama, zobacz, co on ma w tym piórniku - odezwał się Nikodem. - Narzędzia do tortur!
- Jesteś głupi! - odparował Marcel. - Mam tam szkolne przybory a nie narzędzia do tortur... Głupek z niego... - dodał niewinnie uśmiechając się do mamy.
- Podaj mi ten piórnik... - rozkazała.
- Ale po co? - odparł Marcel.
- W tej chwili pokaż, co masz w piórniku!
- Nie krzycz, bo tata usłyszy i dopiero będzie - szepnął chłopiec.
- Co nie krzycz?! - wrzasnęła.
- Jejku! - odparował chłopiec. Podniósł z podłogi swój piórnik. Dał go matce do ręki.
Kobieta zajrzała do środka.
- Pilnik? Po co ci pilnik? - odezwała się.
Marcel spuścił nisko głowę.
- Cyrkiel... Drugi cyrkiel! Trzeci cyrkiel! Marcel! Przełamane na pół nożyczki...
- To jego skalpel - odezwał się Nikodem.
- A to co?! Możesz mi wyjaśnić, po co trzymasz w piórniku kawałek szkła?! - wrzasnęła.
- Nie mów o tym tacie... Zaraz to wyrzucę... - szepnął chłopiec.
Daniela spojrzała na syna surowym wzrokiem.
- Proszę w tej chwili rozkuć brata! - wrzasnęła.
- Nie mam klucza - szepnął chłopiec.
- Ma... Włożył do kieszeni spodni - odezwał się Nikodem.
- Papla wszystko wypapla - westchnął Marcel.
- Klucz - powiedziała Daniela stanowczo.
Marcel naburmuszył się.
- Spadaj - rzekł.
- Idę po ojca.
- Mamo, nie! - zawołał. - Masz ten głupi klucz! Jejku! Nawet nie można się w tym domu pobawić! - wrzasnął. Spokorniała mu mina na widok Szymona wchodzącego do pokoju.
- Co tu się dzieje? - spytał mężczyzna.
- Nic... - westchnęła Daniela.
- Próbowaliśmy kajdanki... Działają... Teraz rozkuję Nikodema - rzekł Marcel wsuwając rękę do kieszeni. Prędko zdjął kajdanki z nogi brata.
- Łaskawie uwalniam cię... - szepnął.
- Dupek - mruknął Nikodem.
- Jak tu szedłem, słyszałem coś, że w tym domu nie wolno się bawić... - odezwał się Szymon. - Chodź, Marcelek... Pokażę ci fajną zabawę...
- Dobra, cofam to, co powiedziałem... - odezwał się chłopiec.
Szymon chwycił go za rękę. Sprowadził na dół do salonu.
- Usiądź sobie wygodnie przy stole - rzekł zmierzając w stronę regału. Sięgnął po znajomą chłopcu zieloną książkę.
- Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie będziesz umiał tabliczki mnożenia. I to śpiewająco! - rzekł podniesionym głosem. Położył książkę tuż przed nosem chłopca.
Marcel zacisnął zęby.
- Za co ta kara? - spytał.
- To nie kara. Na karę przyjdzie czas. Do godziny trzynastej masz umieć tabliczkę do stu. Zrozumiano?
- Tak - szepnął chłopiec biorąc książkę do ręki. - A co jeśli nie będę umiał? - spytał.
- Ucz się i nie zadawaj głupich pytań.
- No, odpowiedz.
- Ucz się.
- Odpowiedz!
- Marcel, powiedziałem ci. Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie będziesz umiał tabliczki.
- A siku? - spytał chłopiec.
- Co siku?
- Będę mógł iść siku?
- Ucz się i mnie nie denerwuj.
- A napić się będę mógł?
- Jeszcze jedno tego typu pytanie, a wstanę do ciebie.
- Dobra, nie muszę się do ciebie w ogóle odzywać. Wczoraj byłeś spoko, a dzisiaj znowu...
Szymon zrobił groźbą minę.
- Dobra... Nic nie mówię... - rzekł chłopiec po chwili. Utkwił wzrok w rozpisanej tabliczce mnożenia.
Szymon uruchomił swój laptop. Uśmiechnął się do zmierzającej w jego stronę żony. Kobieta usiadła tuż przy nim.
- Co będziesz robił? - spytała.
- Pocztę sprawdzę... Rachunki popłacę...
Marcel zdenerwował się, bo nic nie wchodziło mu do głowy.
- W dupie to mam! - wrzasnął rzucając książkę na podłogę. - Nie będę się uczył tego gówna!
Daniela zdenerwowała się. Chciała wstać, podejść do syna i nawrzeszczeć na niego, ale Szymon przytrzymał jej rękę.
- Nie reagujemy - szepnął. - Albo się rozkręci i wtedy do niego wstanę albo mu samo przejdzie...
Kobieta wzięła głęboki oddech. Marcel niepewnie spojrzał na rodziców. Ich miny mówiły same za siebie.
- No co? - szepnął niewinnie wzruszając ramionami. - Się zdenerwowałem... Niepotrzebnie... - dodał wstając z krzesła. Podniósł książkę z podłogi. Usiadł przy stole. Wziął się do nauki.
- Chodź na dwór... Nie przeszkadzajmy mu... - odezwała się Daniela.
- Tak... Ja pójdę na dwór, a młody weźmie się za rysowanie? Nie, nie, nie... Już ja go przypilnuję...
Marcel zmarszczył brwi. Mimo to nie oderwał wzroku od książki.
- Coś czuję, że to będzie trudny rok i dla mnie, i dla Marcela... Tak ci tylko synku przypominam, że od września będę cię uczył nie tylko matmy, ale i fizyki, i chemii...
- Spadaj - odparł Marcel.
Szymon nic nie odpowiedział. Ze względu na Danielę, ugryzł się w język.
Marcel podparł ręką brodę. Od niechcenia patrzył w książkę. Od czasu do czasu burknął coś pod nosem.
- Dostałby trzy szybkie klapsy i od razu wziąłby się do nauki jak należy... - rzekł Szymon spoglądając na małżonkę.
Chłopiec wyprostował się. Wziął głęboki oddech. Pojął, że żarty się skończyły. Zacisnął zęby, po czym zaczął się uczyć.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro