Szkiełko
Około godziny jedenastej Daniela zdecydowała się zajrzeć do pokoju Nikodema. Była przekonana, że chłopcy bawią się w tortury, przy czym to Marcel jest katem a Nikodem ofiarą.
Nie pomyliła się. Gdy weszła do pokoju, Nikodem siedział na podłodze. Nogę miał przymocowaną kajdankami do łóżka. Marcel trzymał w ręku swój szkolny piórnik. Na widok matki, prędko rzucił go w kąt.
- A ty co? - spytała chwytając syna za łokieć. - Czy tata mówił niewyraźnie?
- Niech spada na drzewo - mruknął chłopiec.
- Mama, zobacz, co on ma w tym piórniku - odezwał się Nikodem. - Narzędzia do tortur!
- Jesteś głupi! - odparował Marcel. - Mam tam szkolne przybory a nie narzędzia do tortur... Głupek z niego... - dodał niewinnie uśmiechając się do mamy.
- Podaj mi ten piórnik... - rozkazała.
- Ale po co? - odparł Marcel.
- W tej chwili pokaż, co masz w piórniku!
- Nie krzycz, bo tata usłyszy i dopiero będzie - szepnął chłopiec.
- Co nie krzycz?! - wrzasnęła.
- Jejku! - odparował chłopiec. Podniósł z podłogi swój piórnik. Dał go matce do ręki.
Kobieta zajrzała do środka.
- Pilnik? Po co ci pilnik? - odezwała się.
Marcel spuścił nisko głowę.
- Cyrkiel... Drugi cyrkiel! Trzeci cyrkiel! Marcel! Przełamane na pół nożyczki...
- To jego skalpel - odezwał się Nikodem.
- A to co?! Możesz mi wyjaśnić, po co trzymasz w piórniku kawałek szkła?! - wrzasnęła.
- Nie mów o tym tacie... Zaraz to wyrzucę... - szepnął chłopiec.
Daniela spojrzała na syna surowym wzrokiem.
- Proszę w tej chwili rozkuć brata! - wrzasnęła.
- Nie mam klucza - szepnął chłopiec.
- Ma... Włożył do kieszeni spodni - odezwał się Nikodem.
- Papla wszystko wypapla - westchnął Marcel.
- Klucz - powiedziała Daniela stanowczo.
Marcel naburmuszył się.
- Spadaj - rzekł.
- Idę po ojca.
- Mamo, nie! - zawołał. - Masz ten głupi klucz! Jejku! Nawet nie można się w tym domu pobawić! - wrzasnął. Spokorniała mu mina na widok Szymona wchodzącego do pokoju.
- Co tu się dzieje? - spytał mężczyzna.
- Nic... - westchnęła Daniela.
- Próbowaliśmy kajdanki... Działają... Teraz rozkuję Nikodema - rzekł Marcel wsuwając rękę do kieszeni. Prędko zdjął kajdanki z nogi brata.
- Łaskawie uwalniam cię... - szepnął.
- Dupek - mruknął Nikodem.
- Jak tu szedłem, słyszałem coś, że w tym domu nie wolno się bawić... - odezwał się Szymon. - Chodź, Marcelek... Pokażę ci fajną zabawę...
- Dobra, cofam to, co powiedziałem... - odezwał się chłopiec.
Szymon chwycił go za rękę. Sprowadził na dół do salonu.
- Usiądź sobie wygodnie przy stole - rzekł zmierzając w stronę regału. Sięgnął po znajomą chłopcu zieloną książkę.
- Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie będziesz umiał tabliczki mnożenia. I to śpiewająco! - rzekł podniesionym głosem. Położył książkę tuż przed nosem chłopca.
Marcel zacisnął zęby.
- Za co ta kara? - spytał.
- To nie kara. Na karę przyjdzie czas. Do godziny trzynastej masz umieć tabliczkę do stu. Zrozumiano?
- Tak - szepnął chłopiec biorąc książkę do ręki. - A co jeśli nie będę umiał? - spytał.
- Ucz się i nie zadawaj głupich pytań.
- No, odpowiedz.
- Ucz się.
- Odpowiedz!
- Marcel, powiedziałem ci. Nie odejdziesz od stołu, dopóki nie będziesz umiał tabliczki.
- A siku? - spytał chłopiec.
- Co siku?
- Będę mógł iść siku?
- Ucz się i mnie nie denerwuj.
- A napić się będę mógł?
- Jeszcze jedno tego typu pytanie, a wstanę do ciebie.
- Dobra, nie muszę się do ciebie w ogóle odzywać. Wczoraj byłeś spoko, a dzisiaj znowu...
Szymon zrobił groźbą minę.
- Dobra... Nic nie mówię... - rzekł chłopiec po chwili. Utkwił wzrok w rozpisanej tabliczce mnożenia.
Szymon uruchomił swój laptop. Uśmiechnął się do zmierzającej w jego stronę żony. Kobieta usiadła tuż przy nim.
- Co będziesz robił? - spytała.
- Pocztę sprawdzę... Rachunki popłacę...
Marcel zdenerwował się, bo nic nie wchodziło mu do głowy.
- W dupie to mam! - wrzasnął rzucając książkę na podłogę. - Nie będę się uczył tego gówna!
Daniela zdenerwowała się. Chciała wstać, podejść do syna i nawrzeszczeć na niego, ale Szymon przytrzymał jej rękę.
- Nie reagujemy - szepnął. - Albo się rozkręci i wtedy do niego wstanę albo mu samo przejdzie...
Kobieta wzięła głęboki oddech. Marcel niepewnie spojrzał na rodziców. Ich miny mówiły same za siebie.
- No co? - szepnął niewinnie wzruszając ramionami. - Się zdenerwowałem... Niepotrzebnie... - dodał wstając z krzesła. Podniósł książkę z podłogi. Usiadł przy stole. Wziął się do nauki.
- Chodź na dwór... Nie przeszkadzajmy mu... - odezwała się Daniela.
- Tak... Ja pójdę na dwór, a młody weźmie się za rysowanie? Nie, nie, nie... Już ja go przypilnuję...
Marcel zmarszczył brwi. Mimo to nie oderwał wzroku od książki.
- Coś czuję, że to będzie trudny rok i dla mnie, i dla Marcela... Tak ci tylko synku przypominam, że od września będę cię uczył nie tylko matmy, ale i fizyki, i chemii...
- Spadaj - odparł Marcel.
Szymon nic nie odpowiedział. Ze względu na Danielę, ugryzł się w język.
Marcel podparł ręką brodę. Od niechcenia patrzył w książkę. Od czasu do czasu burknął coś pod nosem.
- Dostałby trzy szybkie klapsy i od razu wziąłby się do nauki jak należy... - rzekł Szymon spoglądając na małżonkę.
Chłopiec wyprostował się. Wziął głęboki oddech. Pojął, że żarty się skończyły. Zacisnął zęby, po czym zaczął się uczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro