Straszak
Marcel usiadł przy stole. Otworzył zieloną książkę na stronie, na której znajdowała się rozpisana tabliczka mnożenia do stu. Podparł ręką brodę. Spojrzał na siedzącego na kanapie Szymona.
- Masz uczyć się tak, żebym słyszał - rzekł mężczyzna. - Jest godzina trzynasta. O piętnastej będziesz wolny.
- O czternastej trzydzieści? - spytał chłopiec.
- Jeśli do trzynastej trzydzieści nauczysz się całej tabliczki, to pewnie...
- Mogę chociaż odwrócić się tyłem do ciebie?
- Siedź na tyłku i mnie nie denerwuj.
- Naprawdę muszę na głos?
- Marcel, tak. Naprawdę musisz na głos. Masz jeszcze jakieś pytania?
- Nie... - westchnął chłopiec. - Nie umiem uczyć się na głos - dodał po chwili.
- Mam cię nauczyć?
- To groźba, pytanie czy groźbopytanie? - spytał Marcel bardzo poważnym głosem.
Szymon nie wytrzymał. Wybuchnął śmiechem. Laptop omal nie spadł z jego kolan. Odłożył go na ławę, po czym podszedłszy do kuchennego aneksu, zrobił kawę.
- Czytaj na głos te rubryki - rzekł Szymon.
- Jeden razy jeden równa się jeden... Jeden razy dwa równa się dwa... Jeden razy trzy równa się trzy... I tak do stu?
- Właśnie tak.
Marcel chwycili się za głowę. Postanowił zagrać na zwłokę.
- Brzuch mnie boli... Muszę do toalety...
- Idź, skoro musisz...
Chłopiec podniósł się z krzesła. Pobiegł do łazienki. Zamknął się od środka. Puścił wodę w kranie.
- Głupia tabliczka mnożenia... Chodzi za mną jak jakiś cień... Nic tylko, ucz się, ucz się! W dupie to mam... Są wakacje...
Marcel był zaskoczony tym, że Szymon go w ogóle nie ponagla. Chłopiec spędził w ubikacji dwadzieścia minut. W końcu zdecydował się wrócić do salonu.
Usiadł przy stole.
- Nie chcę się ciebie uczyć... Są wakacje, wiesz? - szepnął chłopiec.
- Marcel, z kim ty rozmawiasz?
- Z tabliczką mnożenia.
- Chodź tu do mnie, synek! Widzę, że bez kilku szybkich klapsów się nie obejdzie.
- Obejdzie! Uczę się już... Bo widzisz... - szepnął wpatrując się w książkę. - Są wakacje... W wakacje dzieci powinny...
- Dość! Jest za dwadzieścia druga, a ty w ogóle nie zacząłeś się uczyć! Ja cię zaraz postawię do pionu!
Powiedziawszy te słowa Szymon podniósł się z kanapy. Otworzył szafę. Wyciągnął z niej brązowy, skórzany pasek.
Marcel poczuł dreszcze na całym ciele. Natychmiast utkwił wzrok w książce. Zaczął głośno czytać tabliczkę mnożenia.
Szymon usiadł przy stole naprzeciw niego. Przez chwilę przysłuchiwał się Marcelowi.
Chłopiec ani na moment nie oderwał wzroku od liczb. Głos mu trochę drżał. Mimo to, nie robił sobie przerw.
Szymon położył złożony na pół pasek na środku stołu. Marcel struchlał. Odetchnął z ulgą dopiero, kiedy dostrzegł, że Szymon zmierza z powrotem w stronę kanapy.
Czas mijał. Marcel wciąż głośno czytał. Ucieszył się, gdy spostrzegł, że do salonu wchodzi Daniela.
- Wyspałaś się? - spytał Szymon.
- Tak, skarbie... A co twój pasek robi na stole? - spytała.
- To straszak... - odparł mężczyzna.
Daniela wejrzała na przestraszonego syna. Wzięła pasek do ręki, po czym rzuciła nim w Szymona.
- Chowaj ten swój straszak i mnie nie denerwuj. Będzie mi dziecko straszył! - wrzasnęła. - Marcelek, zrób sobie przerwę. Poskacz sobie na trampolinie...
Chłopiec uśmiechnął się. Podniósł się z krzesła.
- Marcel, ani mi się waż! - rzekł Szymon podniesionym głosem.
- Szymon, o co ci znowu chodzi? Niech odpocznie mu trochę umysł... Jak długo już go męczysz? Co?
- Chyba on mnie... - odparł mężczyzna. - Marcel, masz pięć minut przerwy...
Chłopiec uśmiechnął się. Podszedł do Szymona. Zdobył się na odwagę.
- Tato, a czy pozwolisz mi wyjątkowo poskakać trochę na trampolinie? - spytał patrząc ojcu głęboko w oczy. - Tatuś, proszę... Obiecuję, że gdy skończy mi się przerwa, będę na nowo uczył się tabliczki mnożenia...
- Marcel, masz karę...
- Tatuś...
- Marcel, nie...
- Proszę.
- No, nie...
- Czyli się zgadzasz?
- Szymon... - odezwała się Daniela. - Tata się zgadza...
Marcel uśmiechnął się do rodziców, po czym rozradowany wybiegł na dwór. Prędko wdrapał się na trampolinę. Zaczął skakać.
- Lusia, on ma karę... - rzekł Szymon patrząc żonie w oczy.
- No ma, i co z tego? - odparła siadając tuż przy mężu. - Lubisz stawiać na swoim, co?
- A ty lubisz mu ustępować... W domu powinni rządzić nie dzieci a rodzice.
- Serio? A ja myślałam, że dzieci? - odparła uśmiechając się do męża. - Schowaj ten straszak do szafy i chodź do sypialni... Mamy niecałe pięć minut na buzi, buzi... - uśmiechnęła się.
Szymon podniósł się z kanapy. Prędko stanął przy małżonce.
- W zasadzie, nic się nie stanie, jeśli Marcel poskacze sobie na trampolinie kilka minut dłużej - rzekł przegarniając ręką włosy Danieli.
- Gdzie pana stanowczość i bezkompromisowość, panie dyrektorze? - spytała unosząc w górę brwi.
- Leży na kanapie... - odparł wskazując ręką na skórzany, brązowy pasek.
- Dostałeś kiedyś lanie pasem? - spytała.
- A bo to raz?! - zaśmiał się.
- Ale chyba już nie pamiętasz, jak to boli, co? Czas odświeżyć twoją pamięć - powiedziała biorąc pasek do ręki. - Chodź, skarbie...
Chwyciła Szymona za rękę. Oboje weszli do sypialni.
- Zabawmy się w tortury - powiedziała uśmiechając się do męża. - Ja będę katem, a ty ofiarą...
Szymon popatrzył na Danielę z niedowierzaniem. Podrapał się z tyłu głowy. Nie znał jej od tej strony.
Była zdeterminowana. Przekluczyła zamek w drzwiach.
- Co panie dyrektorze, strach pana obleciał? - odezwała się.
Szymon uśmiechnął się. Zbliżył się do żony. Czule pocałował ją w usta. Pocałunek sprawił jej taką rozkosz, że z wrażenia pasek wypadł jej z ręki.
- Kocham cię - rzekł wsuwając dłonie pod bluzkę Danieli. - Kocham cię, moja zadziwiająco piękna żono...
Daniela uśmiechnęła się. Pchnęła Szymona na małżeńskie łoże. Schyliła się po leżący na podłodze pasek.
- Tak ze mną pogrywasz? - odezwała się. - Ściągaj spodnie, gacie i przyjmij pozycję!
- Chyba żartujesz!
- A wyglądam jakbym żartowała?
- No, nie...
- Liczę do trzech...
Szymon wybuchnął śmiechem.
- Jesteś chora...
- Nie... Po prostu zachowuję się tak samo, jak ty w stosunku do naszych dzieci. Ściągaj spodnie i się kładź. Raz!
Szymon schylił nisko głowę.
Skierował rękę w stronę rozporka.
- Szymon, pośpiesz się... Mamy na to ograniczoną ilość czasu...
Mężczyzna spojrzał małżonce w bystre oczy. Była niecodziennie stanowcza.
- A może zamienimy się rolami i to ja będę katem a ty ofiarą, co? - odparował po chwili zastanowienia.
- Chciałbyś... Coś ci powiem, Szymon... Widzę, że się boisz lania jak małe dziecko! - zaśmiała się. - Tym razem ci odpuszczam... Niech ci będzie!
- Serio? Dzięki! Jesteś kochana - rzekł uśmiechając się do żony.
- Nie ciesz się, bo... Zresztą, nieważne...
- Co?
- Nic...
- Lusia, powiedz...
- Dowiesz się w swoim czasie...
Szymon położył się na łóżku. Spojrzał w sufit. Po chwili Daniela położyła się obok niego. Chwycił ją za rękę.
- Zaskakujesz mnie, wiesz? - szepnął całując jej dłoń.
- A ty mnie - odparła wybuchając śmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro