Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Stary młyn

Oliwer otarł ręką spocone czoło. Oparł się o uchwyt od szpadla. Spojrzał na dół, który przed chwilą wykopał.
- Taka dziura powinna wystarczyć - rzekł siadając na ziemi.
Nikodem bez pośpiechu zabrał się za przykrywanie wykopanego dołku gałęziami i trawą. Czynił to niezwykle starannie.
- Jest dobrze - rzekł. - Teraz, jak ktoś będzie chciał wejść do naszej bazy, najpierw wpadnie po kolana do dziury - dodał uśmiechając się do Oliwera.
- Pewnie zaklnie. My to usłyszymy i zdążymy się schować... Fajnie jakbyśmy mieli tu wiadro czegoś, na przykład wody, którą wylalibyśmy z góry na intruza.
- Woda jest - rzekł Nikodem wskazując ręką na rzekę. - Nie wierzę, że nie ma w tym młynie ani jednego wiadra...
- Chodź, rozejrzyjmy się jeszcze raz - rzekł Oliwer kierując się w stronę starego drewnianego budynku.
Chłopcy weszli do ciemnego, ciasnego młyna. Na dole nie znaleźli nic oprócz starych, pokrytych kurzem worków. Weszli po krętych schodach na poddasze.
- Tu jest super - rzekł Oliwer spoglądając na poziome belki znajdujące się pod samym dachem. - Wejdę tam - dodał podchodząc do wielkiej, drewnianej skrzyni. - Pomóż mi, Niko.
Chłopcy przepchnęli skrzynię kilka metrów w bok. Oliwer wdrapał się na nią. Po chwili siedział już na wysoko osadzonej belce.
- Coś ci pokażę - rzekł patrząc w dół.
Stanął na belce, po czym chwycił dachówkę. Przez chwilę mocował się z nią. Szybko jednak puściła. W ten sposób Oliwer zrobił spory otwór w dachu. Wychylił przez niego głowę na zewnątrz.
- Nie no! Niko! Chodź szybko! - zawołał wychodząc przez dziurę na dach. Usiadł na mało stabilnych dachówkach. Patrzył z wysoka na rzekę i na połamane skrzydła starego młyna.
Tymczasem Nikodem wdrapał się na drewnianą skrzynię. Bał się wejść na belkę, gdyż znajdowała się ona niesłychanie wysoko.
- Oliwer, podaj mi rękę chociaż! - zawołał zdenerwowany.
Kolega prędko wskoczył na belkę, po czym wyciągnął dłoń w stronę Nikodema. Pomógł mu wejść na dach.
- Tu jest mega! Jejku, jak dobrze, że nie posłuchałem taty i przyjechałem tu z tobą!
- Ja tam swojego nigdy nie słucham - odparł Oliwer opierając się plecami o stare dachówki.
- Ja mojego też nie - szepnął Nikodem chcąc przypodobać się koledze.
Wtem obaj ujrzeli podjeżdżający pod stary młyn czarny sedan Szymona. Nikodem momentalnie poczuł zawroty głowy. Zrobił się blady na twarzy.
Oliwer zeskoczył na znajdującą się dwa metry niżej przybudówkę. Wiedział, że najlepsze, co może w tej sytuacji zrobić to ucieczka. Zaskoczywszy z przybudówki zaczął biec ile sił w nogach w stronę roweru. Po drodze wpadł w wykopaną przez siebie zasadzkę. Szybko się stamtąd wydrapał. Chwycił rower, po czym ruszył w stronę głównej drogi.
Tymczasem Nikodem siedział na dachu. Bał się zejść.
- Nikodem! Nie ruszaj się! - zawołał Szymon starając się uspokoić przerażowego chłopca. - Zaraz tam po ciebie wejdę i pomogę ci stamtąd zejść. Spokojnie. Powiedz, jak tam wlazłeś?
- Przez młyn - odparł chłopiec kurczowo trzymając się dachu.
Szymon wbiegł do młyna. Krętę schody skrzypiały pod jego ciężarem. Wdrapał się na wielką skrzynię, potem na belkę. Podał Nikodemowi rękę.
- Chwyć się mnie - rzekł mężczyzna w miarę spokojnie. - No już! - dodał widząc, że Nikodem się waha.
- Tato, boję się... - szepnął chłopiec niepewnie wyciągając dłoń w stronę ojca.
Szymon mocno chwycił syna za rękę, po czym pociągnął go w swoją stronę.
- Nie bój się. Trzymam cię. Podaj mi drugą rękę - rzekł po chwili.
Nikodem rozpłakał się.
- Podaj mi drugą rękę! - krzyknął Szymon. Chłopiec ostrożnie zdjął rękę z dachu. Szymon natychmiast ją złapał. Pociągnął syna ku sobie.
- Usiądź... Włóż tutaj nogi - rzekł spokojniej.
Chłopiec wsunął obydwie nogi do dziury. Szymon chwycił syna za boki, po czym postawił go na belce. Po chwili obaj stali już na drewnianej, uginającej się podłodze. Nikodem nie uczynił nawet kroku w stronę schodów, gdy poczuł na tyłku dwa porządne klapsy. Chwycił się obydwiema rękoma za spodenki.
- Zabroniłem ci tutaj przychodzić! - krzyknął Szymon. - Dlaczego jesteś taki nieusłuchany?
Chłopiec rozpłakał się jeszcze bardziej.
- Nie dość, że tu przyjechałeś bez mojej zgody, to jeszcze jak gdyby nigdy nic wlazłeś na dach! Nikodem! Przecież ten dach w każdej chwili może się zarwać! Nie masz, dziecko, w ogóle wyobraźni?!
- Mam - szepnął chłopiec ocierając ręką łzy.
Szymon kiwnął głową. Zmarszczył brwi.
- Wrócimy do domu i dostaniesz lanie, jak należy. Już ja cię nauczę posłuszeństwa! Będziesz mi się meldował, dokąd wychodzisz i o której wrócisz!
Nikodem na nowo wybuchnął płaczem. Szymon zaprowadził syna do samochodu.
- Cześć mistrzu - rzekł Marcel odwracając się w stronę brata. - Prawdziwy kaskader z ciebie.
- Zamknij się - odparł Nikodem zapinając pasy.
Szymon włożył rower syna do bagażnika, po czym wsiadł do auta. Odpaliwszy silnik, ruszył w stronę domu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro