Stary lis
Szymon spał w najlepsze, gdy poczuł, że ktoś mocno ściska jego ramię. Otworzył oczy.
- Szymon! Obudzenie ciebie graniczy z cudem - powiedziała Daniela. - Wstawaj. Mówiłeś, że musisz być dziś w szkole o wpół do ósmej. Jest za piętnaście siódma.
- Dlaczego mnie nie obudziłaś? - spytał.
- Od pół godziny próbuję cię obudzić - odparła.
Szymon prędko podniósł się z łóżka. Poszedł do łazienki.
- W kuchni masz śniadanie! - zawołała Daniela.
Po chwili oboje siedzieli przy stole. Mężczyzna z zastanowieniem spojrzał w wyświetlacz swojego smartfonu.
- Nie wiem, jak to możliwe, że budzik nie zadzwonił. Jestem pewien, że wczoraj nastawiałem go na szóstą. Lusia! Jest dopiero za dziesięć szósta.
- Szymon, nieprawda. Jest za dziesięć siódma...
- Czekaj, sprawdzę w necie, która jest godzina...
Daniela z niecierpliwością wpatrywała się w skupioną twarz męża.
- Wszystko jasne! - odezwał się w końcu. - Nie wiem, który z nich przestawił mi zegarek, ale... Jak to nie wiem? Na pewno zrobił to Marcel! Zaraz wracam, skarbie... Nic się nie denerwuj.
Powiedziawszy te słowa Szymon wbiegł na schody. Po chwili stał przy łóżku Marcela. Zdjął z chłopca kołdrę.
- Co? - rzekł dziesięciolatek przecierając rękoma niewyspane oczy.
- Co? Przestawiłeś mi zegarek w telefonie i jeszcze się pytasz, co?!
Marcel cicho zachichotał. Szymon chwycił go za przedramię. Podniósł chłopca z łóżka.
- W tej chwili ubieraj się! Za karę pojedziesz ze mną do szkoły!
- Tato, bez przesady! Zakończenie roku dopiero o dziesiątej.
- Nie ma dyskusji! Idę budzić Nikodema. A tobie, radzę się śpieszyć, bo za dziesięć minut wyjazd! Jak nie będziesz gotowy, pojedziesz na zakończenie roku w piżamie.
- Nie budź Nikodema... On jest niewinny - szepnął Marcel w pośpiechu wkładając na siebie białą koszulę.
- Niewinny mówisz? - zaśmiał się Szymon.
- Wyjdź, bo chcę się przebrać!
- Już wychodzę. Zostało ci osiem minut.
- No dobra! Nie marudź... - rzekł chłopiec zaglądając do szuflady w poszukiwaniu gaci i skarpetek.
Szymon poszedł z powrotem do kuchni. Wypił kawę do końca. Daniela starannie zawiązała mu krawat.
- Wyglądasz nieziemsko - szepnęła.
- Marcel za karę jedzie ze mną.
- Szymon - westchnęła błagalnym głosem. - Co będzie robił przez dwie i pół godziny?
- Już ja mu znajdę zajęcie! - rzekł mężczyzna spoglądając na schodzącego po schodach chłopca.
- Pomoże pani w bibliotece w układaniu książek.
- No, na pewno! - zawołał chłopiec biorąc w rękę kanapkę.
- Byłeś w łazience? - odezwała się Daniela. - Może by tak najpierw pan umył buzię i rączki, a potem zabrał się za jedzenie śniadania, co?
- Żałujesz mi jeden gryz chleba? - wystękał chłopiec.
Widząc minę Szymona, bez dalszej dyskusji poszedł do łazienki.
- Pamiętaj, że jeśli będziesz się źle czuła, nie musisz zawozić Nikodema do szkoły. Jeden telefon i mama po niego przyjedzie.
- Dobrze - odparła Daniela.
- Marcel! Co ty tak długo robisz w tej łazience?! Musimy już wyjeżdżać!
- To jedź sam. Siedzę na kibelku! - zawołał chłopiec zza drzwi.
- Marcel, nie denerwuj mnie, chłopcze! Nie mogę się dzisiaj spóźnić! Raz, dwa! Wychodź mi stamtąd!
- Kiedy ja naprawdę... Tato, to trochę potrwa... Jedź beze mnie...
- Szymon, jedź już, bo się spóźnisz - odezwała się Daniela.
- Masz rację. Pa kochanie.
- Pa.
Szymon głośno trzasnął frontowymi drzwiami. Nie wyszedł jednak z domu. Czekał na Marcela, w korytarzu.
- Mamo! Tata sobie poszedł?! - zawołał Marcel.
Daniela spojrzała na czatującego pod drzwiami męża. Wzruszyła ramionami.
- Tak, poszedł sobie! - odparła zmierzając w stronę kanapy. Położywszy się, przykryła się kocem.
Chłopiec w sekundzie wyszedł z łazienki. Szymon chwycił go za łokieć. Zaprowadził do auta.
- Starego lisa chciałeś przechytrzyć? - zaśmiał się.
- Że co? - jęknął chłopiec.
- Zapnij pasy - usłyszał w odpowiedzi.
Jasiński odpalił auto. Wyjechał spod domu. Na drodze nie było ruchu, toteż mężczyzna pozwolił sobie na szybszą jazdę.
- Dasz mi na drożdżówkę? Nie jadłem śniadania - rzekł Marcel zaglądając do samochodowego schowka.
- Tam nie znajdziesz pieniędzy. W mojej torbie jest portfel. Weź sobie piątaka.
- Dyszkę? - rzekł chłopiec przechodząc między przednimi fotelami do tylnej części auta.
- Marcel! Co ty wyprawiasz?!
- Nic... Szukam twojej torby... - rzekł chłopiec siadając na tylnim siedzeniu.
- Znalazłeś?
- No... Dyszkę mogę?
- Możesz...
Chłopiec zajrzał do portfela ojca. Zdziwił się, gdy dostrzegł, że Szymon nosi w portfelu zdjęcie jego, Nikodema i Danieli.
- Ale masz dużo kasy - szepnął z podziwem. - Mogę dwadzieścia złotych?
- Weź dychę i odłóż portfel na swoje miejsce.
- No dobra. Nie denerwuj się. Wyluzuj... Tato, a co to za koperta z serduszkiem? - spytał po chwili.
- Z czym? - zdziwił się mężczyzna.
- No z serduszkiem...
- Marcel, nie grzebie się w czyiś rzeczach. Włóż tą kopertę tam, gdzie jej miejsce.
- Zdradzasz mamę? - szepnął chłopiec.
- Marcel! Nie zdradzam twojej mamy!
Szymon zdenerwował się. Zjechał na pobocze.
- Dawaj ten list! - nakazał stanowczo.
Otrzymawszy z ręki chłopca białą kopertę, wsunął ją do swojej skórzanej torby.
- Ile pieniędzy wziąłeś z mojego portfela? - spytał Szymon po chwili. - Pokaż mi banknot. Natychmiast!
- Oddałbym ci resztę - szepnął Marcel czując, że wali mu się grunt pod nogami. - Mamo, ratuj... - szepnął niepewnie uśmiechając się do Szymona.
- Wyjdź z auta. Ale już! - zawołał mężczyzna.
Chłopiec prędko stanął naprzeciw Szymona. Spuścił nisko głowę.
- Kieszenie! - rzekł Szymon bezapelacyjnie.
Marcel wsunął rękę do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej stuzłotowy banknot.
- Zasłużyłeś na lanie i to porządne!
- Sorka... - szepnął Marcel zaciskając zęby.
- Wsiadaj do auta!
Mężczyzna wsunął odzyskany banknot do samochodowego schowka. Przez resztę drogi do szkoły obaj nie odezwali się do siebie ani słowem.
W końcu dojechali na miejsce. Chłopiec wysiadł z auta. Pomału zamknął drzwi. Szymon spojrzał na spłoszone dziecko.
- Nie bój się - rzekł wyjmując torbę z auta.
Podniósł skórzaną, brązową klapę. Z dużej przegrody wyciągnął swój portfel.
- Trzymaj piątkę na śniadanie. Proszę się ładnie najeść, a później pójść do pani do biblioteki. Zrozumiano?
- Tak... - szepnął chłopiec.
- No... To dobrze - rzekł mężczyzna.
Chłopiec pobiegł w stronę szkoły. Gdy był już za zakrętem wsunął rękę do kieszeni spodni. Wyciągnął z niej pięćdziesięciozłotowy banknot, po czym wbiegł do szkoły.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro