Serce
Daniela miała na sobie czarne legginsy, srebrne kabaretki i turkusową tunikę. Spięte z tyłu ciemne, kręcone włosy sięgały jej niemalże do pasa. Przełożywszy przez ramię czarną listonoszkę, szła w stronę tarasu.
- Hej skarbie, skąd masz loda? - odezwała się siadając obok męża. Ścisnęła jego dłoń, po czym wtuliła się w jego pierś.
- Od Marcela dostałem - rzekł mężczyzna. - Podzielę się z tobą. Chcesz? - dodał.
- Nie chcę. Dzięki. Jak w domu? Wszystko dobrze?
- Tak. Zrobiłem z Marcelem budę dla Misia. A Niko umył mi auto. Zresztą sama widzisz... Będę musiał nim jechać na myjnię, bo same zacieki...
- I trawnik skoszony... No, no... Napracowaliście się dzisiaj.
- Trochę tak. Ale to przyjemna praca. Chodź Lusia na obiad.
Szymon podniósł się z ławki. Wspólnie z żoną wszedł do kuchni. Marcel siedział przy stole. Rysował stado gnu przebiegających przez urwisty potok. Uśmiechnął się do mamy.
- Co tam, Marcelek? - odezwała się Daniela. - Tata był dziś grzeczny? Nie denerwował cię?
- Był całkiem spoko. Nikocratf mnie trochę denerwował, ale mam go w dupie - odparł chłopiec.
- Marcel! Jak ty się wyrażasz? - powiedziała Daniela.
Chłopiec wzruszył ramionami. Zwinął ze stołu ołówek i blok.
- Tato, za ile będzie obiad? - spytał po chwili.
- Obiad już w zasadzie jest. Tylko podgrzeję sos. Zawołaj Nikodema i siadajcie do stołu.
- Okej - szepnął chłopiec.
Po wspólne zjedzonym posiłku, Daniela i Szymon poszli razem do sypialni.
Kobieta rzuciła się na łóżko, mocno chwyciła leżącą na środku wielką poduszkę.
- Kocham to łóżko! Jest takie, takie mięciutkie - powiedziała. - Uwielbiam na nim spać i robić inne rzeczy...
Szymon usiadł obok żony. Delikatnie pogłaskał ją palcami po ramieniu.
- Inne rzeczy, mówisz? - rzekł uśmiechając się do niej.
- Chodź do mnie - odparła odwracając się twarzą do męża. Chwyciła jego dłoń i pocałowała.
Szymon położył się tuż obok, ale wówczas Daniela podniosła się z łóżka. Rozejrzała się po pokoju.
- Gdzie będzie stało łóżeczko? - odezwała się patrząc w stronę okna.
Szymon podłożył sobie pod głowę poduszkę. Z uśmiechem przyglądał się główkującej żonie.
- Skarbie, ten pokój jest zbyt słoneczny, żeby łóżeczko stało przy oknie. Postawimy je tutaj, przy drzwiach!
Daniela odwróciła się przodem do ściany.
- Tu będzie stało łóżeczko... A w nim moja malutka córeczka... Taka tyci, tyci... Szymon! Tak się cieszę! - zawołała siadając na łóżku przy mężu. - Ale wiesz co? Nie dociera to jeszcze do mnie. Będę mamą... Szok. Jak damy naszej córce na imię?
- Lusia, byłoby super, gdyby urodziła się dziewczynka... Ale nie wiemy tego. Może to będzie trzeci rojber do kolekcji...
- A jeśli to będzie dziewczynka to jak damy jej na imię?
- Nie wiem... Może Agatka...
- Zaraz, zaraz! Czy nie tak miała na imię matka Nikodema? Szymon, zgodzę się na każde imię, ale bez przesady. Puknij się w głowę. Nie będzie żadnej Agatki.
- Luśka, Agata to ładne imię. Co ci się w nim nie podoba? - odparł.
- Już ci powiedziałam co... Nie denerwuj mnie, bo jestem w ciąży.
- Okej. I tak za wcześnie na wybór imienia. Poza tym znając życie i tak urodzi się chłopak.
- Ja myślę, że to będzie dziewczynka... Tak czuję.
- Serio? I damy jej na imię Agatka?
- A dostałeś kiedyś w twarz ode mnie?
- Nie...
- To się pilnuj, bo zarobisz.
- Taka jesteś? - odparł mężczyzna wstając z łóżka. Podszedł do drzwi. Przekręcił klucz w drzwiach.
- I co teraz zrobisz? - spytał zbliżając się do leżącej na łóżku małżonki. Ta, uśmiechnęła się szeroko. Oczy lśniły jej z radości, gdy do niej podszedł i zaczął ją gilgotać.
- Ty mi będziesz grozić?! - rzekł po chwili wyjmując pasek zza szlufek spodni. - Przełożyć mam przez kolano?
- Spadaj Szymon - odparła śmiejąc się w głos. - Chodź do mnie, mój kochany - dodała wyciągając do męża ręce.
- To mam spadać czy do ciebie przyjść, bo zgłupiałem?
- Chodź - odparła.
Szymon położył się obok Danieli. Oboje zaczęli się namiętnie całować. Dotyk kochanej osoby sprawiał im niezwykłą rozkosz.
Po zbliżeniu Szymon i Daniela leżeli obok siebie na łóżku. Patrzyli sobie w oczy. Mężczyzna głaskał żonę po policzku. Delikatnie całował jej palce.
- Dobrze mi z tobą - szepnęła rozpromieniona.
- A ty, głupia, nie chciałaś wziąć ze mną ślubu - odparł.
- Chciałam, tylko Marcel...
- Co Marcel? Co Marcel? Nie zasłaniaj mi się tu teraz Marcelem... Mi też z tobą dobrze. Kocham cię, moje serce...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro