Samolot
Nikodem zaszył się w swoim pokoju. Zasłonił roletę w oknie. Nie chciał patrzeć na Marcela bawiącego się z Misiem a tym bardziej na ojca. Nie mógł pogodzić się ze stratą piętnastu litrów wina.
Kilka minut po piętnastej do pokoju Nikodema zajrzała Daniela. Szymon zdał jej relację z przedpołudnia. Było jej żal chłopca. Chciała go pocieszyć.
- Hej Niko, mogę wejść? - spytała szczerze uśmiechając się do jedenastolatka.
- Możesz - odparł pociągając nosem.
Daniela usiadła obok niego na łóżku. Od razu dostrzegła, że malec dopiero co przestał płakać. Wyglądał bardzo mizernie. Miał spuchnięte powieki i łzawe spojrzenie. Kobieta bez słowa przytuliła go do siebie. Pogłaskała po głowie.
- Oj, Nikuś... - szepnęła czułym głosem. - Naważyłeś sobie piwa...
- Chyba wina - poprawił ją.
- No tak... Synku, ale przecież tata tyle razy tłumaczył ci, że nie wolno tobie pić alkoholu...
- No wiem - westchnął rozbity. Po chwili wzruszył ramionami.
- Chodź na obiad. Mamy dziś rosołek.
- Nie jestem głodny.
- Nikuś, tata mówił, że nie jadłeś śniadania. Tak nie można, dziecko. Musisz zjeść obiad. Posłuchaj mnie ten jeden jedyny raz.
- A tata jest w domu?
- Pojechał do apteki po krople żołądkowe dla Marcela.
- A co mu jest?
- Brzuch go boli. Pewnie najadł się żelków i teraz ma. Chodź, zjesz póki taty nie ma w domu. No, chodź...
Chłopiec podniósł się z łóżka. Poszedł z Danielą do kuchni. Marcel leżał na kanapie przytulony do poduszki.
Lusia nalała Nikodemowi zupę do talerza, po czym podeszła do Marcela.
- Przechodzi ci po tej tabletce? - spytała. - Jak ci nie przejdzie, będzie trzeba jechać z tobą na pogotowie.
- Mamo, nie! - zaprotestował. - Mam wakacje. Do szpitala mogę iść, jak będzie szkoła... Niko, jak dupa? Możesz siadać?
Nikodem na moment wychylił się zza ściany odgradzającej kuchnię od salonu.
- Spadaj - odparł krótko.
- Nawet się nie można do niego odezwać - rzekł Marcel z obrazą.
- Synku, widzę, że już lepiej się czujesz - stwierdziła Daniela. - Zjesz rosołku?
- Tak, ale trochę - szepnął. Daniela poszła do kuchni.
- Mamo, trochę to nie znaczy czubaty talerz! - zawołał Marcel wiercąc się niespokojnie na kanapie.
- Wiem, wiem... Trochę to dla ciebie dwie łyżki.
Nikodem struchlał, gdy dostrzegł wchodzącego do kuchni ojca. Utkwił wzrok w talerzu.
Szymon wyciągnął szklankę z szafki. Nalał do niej nieco wody z czajnika.
- Pani w aptece dała mi taki oto cudowny lek i powiedziała, że dzieciom w wieku Marcela daje się tego piętnaście do dwudziestu kropli na pół szklanki wody.
Nikodemowi stanęły łzy w oczach, gdy tylko usłyszał, jak jego ojciec wypowiada słowo "piętnaście". Przecież właśnie tyle litrów wina chłopiec wylał na trawę i tyle pasów powinien był dostać. W głowie pojawiły mu się przykre wspomnienia z przedpołudnia.
- Dziękuję - szepnął Nikodem odsuwając od siebie pusty talerz. Mozolnie podniósł się z krzesła. - Mogę iść do siebie? - spytał po chwili spoglądając na tatę.
- Tak. Możesz - rzekł Szymon. - Tylko włóż talerz i łyżkę do zlewu.
- Okej.
Nikodem błędnym krokiem poszedł do swojego pokoju. Tymczasem Szymon podał Marcelowi lek do wypicia.
- Tato, zgłupiałeś? - odezwał się Marcel. - Naprawdę myślisz, że ja to wypiję? Chyba bym był chory!
- Z tego, co wiem to jesteś chory. Pij i nie dyskutuj.
- Tato, nie wypiję tego. W życiu! Poza tym już mi przeszło. Nic mnie nie boli. Zobacz, mogę skakać po łóżku! - zawołał biorąc do ręki poduszkę.
Kilka razy skoczył tak wysoko jak tylko potrafił. Nie spodziewał się, że Szymon złapie go w locie.
- Zrobić z ciebie samolot? - spytał mężczyzna uśmiechając się do chłopca. Kilkakrotnie podrzucił go pod sam sufit. Marcel zachichotał.
- Zrób ze mnie samolot - rzekł przeszczęśliwy.
- Okej! Przygotuj się do startu - rzekł Szymon trzymając Marcela w powietrzu. - Trzy, dwa, jeden, zero... - tu zrobił celową pauzę.
- Tato, no weź! Powiedz "start" i lećmy!
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Puścił chłopca, po czym szybko go złapał. Marcel wybuchnął śmiechem.
- Zrób to jeszcze raz! Proszę cię! - zawołał.
- Nie ma mowy! Robimy samolot!
Daniela z uśmiechem na ustach patrzyła jak jej mąż pięknie bawi się z Marcelem. Marcel niczym samolot sunął w górę i w dół. Nie potrafił powstrzymać się od śmiechu, a gdy Szymon rzucił go na rozłożoną kanapę, chłopiec zaczął piszczeć z radości.
- Tato, jeszcze raz! - prosił chwytając Szymona za rękę. - Błagam cię! Zróbmy to jeszcze raz!
- No dobrze... Uwaga! Leci samolot... - rzekł Szymon poraz kolejny biorąc w ręce chłopca.
- Tatuś! Samolot odrzutowy!
- Może być odrzutowy! - zaśmiał się Szymon. Ponownie rzucił chłopca na łóżko.
Marcel momentalnie przestał się śmiać. Łzy stanęły mu w oczach. Zwinął się w kłębek. Zacisnąwszy zęby zaczął cicho jęczeć.
- Marcelek, co ci się dzieje? Hej, popatrz na mnie - rzekł Szymon wpatrując się w bladą buzię chłopca.
Malec nic nie odpowiedział. Próbował wbić obydwie ręce w brzuch. Bardzo cierpiał.
Małżonkowie spojrzeli na siebie. Porozumieli się bez słowa. Daniela szeroko otworzyła drzwi od tarasu, po chwili również od samochodu. Szymon ostrożnie wyniósł chłopca z domu, włożył go do auta. Zapiął dziecku pas bezpieczeństwa. Daniela przyprowadziła Nikodema, po czym usiadła z tyłu auta, by być jak najbliżej syna. Marcel odpiął pas. Przytulił się do mamy. Ból brzucha nasilał się z każdą chwilą coraz bardziej.
Nikodem siedział na przednim fotelu, obok Szymona. Pomyślał, że zrobi Marcelowi przyjemność, jeśli włączy mu jego ulubioną piosenkę Gangnam Style. Wziął do ręki smartfon ojca.
- Niko, odłóż ten telefon - rzekł Szymon ani na chwilę nie odrywając wzroku od drogi.
Chłopiec bez słowa odłożył telefon z powrotem do schowka.
- Okulary twoje mogę? - spytał wyjmując z tego samego schowka przeciwsłoneczne okulary ojca.
- Możesz.
- Ale nie chcę - odparł Nikodem. Schował okulary na miejsce, po czym odwrócił się w stronę brata. Spojrzał na niego ze współczuciem.
- Niko, odwróć się, synek, bo nie mogę zmieniać biegów - rzekł Szymon trącając Nikodema łokciem.
- Okej - rzekł chłopiec. - Trzymaj się, Marcel - dodał, po czym usiadł jak należy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro